czwartek, 16 lutego 2017

Imagin Zayn cz.55

Podsumowanie dwóch miesięcy wspólnego mieszkania z Trish:
1) Liczba rozbitych talerzy - 10
2) Liczba wyrzuconych, seksownych ciuszków - 5 ( bez mojej zgody oczywiście)
3) Liczba zrobionych na drutach sweterków dla dziecka - 2
4) Liczba zjedzonych i zaraz potem zwróconych brukselek - 14
5) Liczba skurczonych w praniu koszul Zayna - 6
6) Liczba poskładanych w równą kosteczkę bokserek Zayna... - ugh nie chce mi się liczyć... Czy kiedykolwiek uznałam wspólne mieszkanie za fajny pomysł ? Błagam, powiedzcie, że nie !
- Man !  Mam dla ciebie śniadanko! - krzyknęła  z podekscytowaniem, wchodząc do mojego pokoju.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam, szczelnie otulając się kołdrą.
- Jest już 9, Mandy. Musicie coś jeść. Pamiętaj, bierzesz teraz odpowiedzialność również za mojego wnuka. - powiedziała kiwając groźnie palcem.
- Sen też jest potrzebny mojemu dziecku ! - powiedziałam niezbyt kulturalnie, przymykając oczy. Miałam dość. Byłam jeszcze bardziej zestresowana i zmęczona niż dwa miesiące temu. Do tego Zayn, specjalnie wychodzi wcześniej i wraca później z firmy, zostawiając mnie na pastwę losu z Trish.
- Nie histeryzuj ! Spałaś całe 10 godzin, to wystarczy! A słuchałaś płyty, którą wczoraj ci kupiłam ?
- Nie, i nie sądzę, by Czajkowski jakoś szczególnie wpłynął na rozwój mojego dziecka.
- Czytałam w Gospodyni Idealnej, że...
- W czym to przeczytałaś ? Trish na litość boską.  - jęknęłam, z konsternacją, przewracając oczami.
- To był naprawdę ciekawy artykuł. Muzyka klasyczna wpływa korzystnie na aktywność układu nerwowego. Klasyka uspokaja, poprawia koncentrację, często zmniejsza lęk i pomaga rozwiązać w walce ze stresem. Przeczytam ci przy śniadaniu.
- A to nie jest przypadkiem tak, że Mozart i jego muzyka sprawiają, że IQ się podwyższa ?
- A widzisz... czyli jednak coś ta muzyka daje. Dobra, nieważne, chodź, bo ci wystygnie. - zaszczebiotała, ściągając ze mnie kołdrę.
- Trish, ja naprawdę nie jestem głodna.
- Rozumiem, wobec tego, podam do łóżka. - uśmiechnęła się i tanecznym krokiem ruszyła do kuchni.
Boże ! Za jakie grzechy ? Odblokowałam telefon i napotkałam smsa od Zayna " Wierzę w ciebie skarbie ! Miłego dnia" . Prychnęłam głośno, czując coraz większą frustrację.Odpisałam mu tylko " Przywieź mi lody i bitą śmietanę w ramach rekompensaty."  Naprawdę miałam tego po dziurki w nosie. Bóle porodowe to będzie pikuś w porównaniu z tym, co ja przeżywam teraz.
- Proszę bardzo! - uśmiechnęła się i dumnie położyła przede mną tacę ze śniadaniem, na które składały się gotowany szpinak, parowane brokuły, 3 marchewki, grzanka z masłem do tego zielona herbata. Zero kawy, zero jajecznicy z bekonem. Nic, tylko te cholerne warzywa! Nie mogę jeść brokułów, dziecko ich nie lubi. Podobnie jest z marchewkami i szpinakiem. Znam moje dziecko i doskonale wiem, że z chęcią wymieniłoby ten zestaw na croissanta z czekoladą i podwójne lody czekoladowe ! Ot co ! Ale nie... najwyraźniej moje dziecko ma zupełnie inne smaki niż powinien mieć płód w jego wieku. Cudownie!   61 dni - 61 śniadania i dokładnie taki sam zestaw. Dzień w dzień. Gdy tylko poczułam okropny zapach zielonej herbaty, mój żołądek wywinął fikołka, a cała zawartość kolacji w ekspresowym tempie znalazła się nie tam, gdzie powinna.
- Przepraszam! - jęknęłam, biegiem udając się do łazienki. Odkręciłam kran, licząc po cichu, że krople wody uspokoją mój zszargany żołądek i nerwy.  - Spokojnie kochanie, mamcia kupi coś dobrego po kryjomu. - szepnęłam do coraz większego brzucha, ubierając się w świeżo wyprasowane przez Trish rzeczy.
- Dokąd ? Nic nie zjadłaś.
- Chcę się przejść, świeże powietrze podziała na moje dziecko o wiele lepiej niż Czajkowski. - powiedziałam, siląc się na spokój.
- A jak zemdlejesz po drodze ?
- Wtedy osobiście mnie zabijesz. Wrócę za godzinę, pa ! - krzyknęłam, zamykając gwałtownie drzwi. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę MalikCorporation, kompletnie nie przejmując się tym, że od jakiś 5 tygodni jestem tam codziennie, żeby się odstresować i wypić ukochaną kawę.
- Witaj Mandy. - uśmiechnęła się, jak zawsze nie zastąpiona Margaret - jedna z sekretarek Zayna.
- Cześć. - uśmiechnęłam się słabo, na co brunetka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ciężki poranek?
- Jak każdy, jak tak dalej pójdzie, to umrę wcześniej niż urodzę. - zażartowałam, nie zdając sobie sprawy z tego, że to wcale nie było śmieszne. Sztuczny śmiech Margaret tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Tak... chyba wraz z wzrostem wagi, poziom mojej elokwencji i trafnych żartów spada. Kiedy to dziecko ze mnie wyskoczy ? Kochanie proszę cię, mama potrzebuję cię tu, na ziemi, bo inaczej zwariuje.
- Nie przesadzaj. W końcu większość z nas musiała przez to przejść. Będzie dobrze. - uśmiechnęła się ciepło, stawiając przede mną parujący kubek bosko pachnącej kawy. Podziękowałam jej szczerym uśmiechem, od razu biorąc dużego łyka. Mmm jest o wiele lepiej niż było 10 minut temu. I niech mi ktoś teraz powie, że kawa jest niebezpieczna i niezdrowa!
- Moje życie stało się farsą z dnia na dzień, Margaret. Powoli tracę cierpliwość do wszystkiego i wszystkich.
- Przechodziłam przez to 3 razy, doskonale cię rozumiem. - usiadła przy mnie, pocierając moje ramię dłonią w geście pocieszenia.  - Pomyśl sobie... mieszkam z teściową od jakiś 16 lat. - zachichotała, na co westchnęłam.
- Poważnie ?
- Jest strasznie przywiązana do mojego męża. Oczko w głowie. Wiesz, ile walczyłam z nią o to, żebym mogła mu coś ugotować, albo wyprać majty ? Zajęło mi to około 8 lat. - zaśmiała się, na co wybuchnęłam śmiechem, chcąc nie chcąc.
- U nas sprawa wygląda trochę inaczej, bo Zayn był od początku temu wszystkiemu przeciwny, tylko jak zwykle go nie posłuchałam, bo przecież zawsze muszę być najmądrzejsza i uparcie dążyć do wszystkiego. Moje nowe postanowienie : rozpatrywać sugestie Zayna. Obiecuję, że się poprawię.
- Cieszę się niezmiernie! - ni stąd ni zowąd zmaterializował się przed nami Zayn z cwaniackim uśmieszkiem.
- Podsłuchiwałeś !
- Kochanie, komu jak komu, ale chyba tobie nie muszę tłumaczyć, że ściany w korporacjach mają wrażliwe uszy. - zarechotał, całując mnie w skroń.
- Dobra, mój błąd strategiczny. Wybacz.
- Jak tam porcja brokułów? - zapytał ze śmiechem, siadając obok mnie.
- To są poważne problemy, Zayn. Nasze dziecko nie toleruje brokułów,  a ty się naśmiewasz.
- Kochanie, tyle razy ci tłumaczyłem, to, że ty nie znosisz brokułów nie znaczy, że dziecko również. Prawda Margaret ?
- Coś w tym jest, szefie, aczkolwiek jako matka 3 dzieci uważam, że kobiety w ciąży powinny jeść to, na co aktualnie mają ochotę.Oczywiście w granicach rozsądku.
- Widzisz ! - zaklaskałam zadowolona, przybijając piątkę kobiecie.
- No dobrze, na co masz ochotę ?
- Cukiernia ! Chodźmy do cukierni !!!
- Lunch w cukierni ? Czy to jest w granicach rozsądku ?
- Oczywiście, zamówię tylko...hmm burczy mi w brzuchu... 6 croissantów ?
- Jak po porodzie nie zmieścisz się w drzwiach, to nie licz na to, że będę cię przez nie wypychać. - zripostował, pomagając mi dźwignąć się z kanapy.
- Poradzę sobie sama, panie Malik. - uśmiechnęłam się, przytulając na do widzenia Margaret.
- Trzymam za słowo - uśmiechnął się, całując mnie w policzek i ruszając ze mną w stronę windy.

- Winda... tyle wspomnień. - posłał mi znaczący uśmieszek, na co oblałam się rumieńcem. Ojj tak... nie zliczę ile razy nakryli nas na obcałowywaniu się niemalże w każdej windzie w tym budynku. Byliśmy tak siebie spragnieni,a zamknięta przestrzeń i obecność tylko nas potęgowała to uczucie.
- Nie wierzę w to, że byliśmy tak oklepani i całowaliśmy się w windach.To takie dziecinne -   posłałam mu zdegustowany uśmiech, na co przysunął mnie do ściany i zaczął mi się przyglądać. W oczach pojawiły mu się wesołe iskierki, ale starał sie utrzymać poważny wyraz twarzy.
- Coś ci się nie podobało, kochanie ? - zapytał, przysuwając się do mnie bliżej.
- Skoro już pytasz to... - nie dokończyłam, czując na swoich ustach jego pocałunek, który z każdą chwilą się pogłębiał. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciesząc się z chwili bliskości, których ze względu na obecność Trish mieliśmy naprawdę niewiele.
- Tę windę lubię najbardziej. - uśmiechnął się, gdy drzwi się przed nami otworzyły.
- Cukier mi przez ciebie spadł... będę potrzebowała więcej czekolady. - zaśmiałam się, wtulając w jego tors. Poczułam nieznany mi zapach, dlatego posłałam mu pytające spojrzenie. Chłopak wybuchnął śmiechem, co jeszcze bardziej mnie roztroiło.
- Mama kupiła nowy płyn do płukania tkanin.... ładny prawda ? - zaśmiał się, na co walnęłam go pięścią w tors. Jak może tak bezczelnie wyśmiewać się z kobiety w ciąży ?
- Pachnie jak damskie perfumy... -broniłam się, spuszczając wzrok
- Bo jest różany... mama używa go od lat. Man, jak mogłaś wpaść na taki głupi pomysł ? Gdzie ja znajdę drugiego takiego wielorybka w ciąży, hmm ?
- Nienawidzę cię ! - zripostowałam, udając obrażoną.
- Ejj skarbie... dla mnie jesteś najpiękniejszym wielorybkiem na świecie. Normalnie niczym relikt. -zarechotał, otwierając przede mną drzwi swojego auta.
- Zemszczę się, Malik. Poczekaj, aż urodzę, oj poczekaj.
- Za groźby, skarbie jest paragraf. - zaśmiał się, wyjeżdżając z parkingu
- Możesz już teraz zgłosić to na policję, psychicznie sobie odpocznę, urodzę ci dziecko w celi... czemu nie. Wszystkie gazety zaczną o tym wypisywać, a ty stracisz wszystkich klientów. A tak w ogóle, to coś mi obiecałeś. - powiedziałam, wskazując na jego długą brodę. - Jutro zrobię ci z niej warkoczyk i gwarantuję ci , że żaden korpoludek nie potraktuje cię poważnie.
- Milutka jak zawsze. - zachichotał, kładąc mi dłoń na kolanie.
- Możesz nie napastować kobiety w ciąży ? Co to za dziwne zwyczaje ? - zapytałam, czując, że odzyskuję dobry humor.
- Wiesz... jakoś ta kobieta nie ma żadnych obiekcji...  i nigdy nie miała... Sądzę, że jeszcze będzie o to prosić. - uśmiechnął się znacząco, jeżdżąc dłonią w górę, na co całe moje ciało przeszyły dreszcze.
- Przestań Zayn. - pisnęłam, strzepując jego dłoń.
- Uwielbiam to, w jaki sposób na ciebie działam, kotek. - posłał mi buziaka w powietrzu.
- Skup się lepiej na drodze, nigdy nie miałeś podzielnej uwagi. - zauważyłam, rozpinając pas, który w tamtym momencie był cholernie niewygodny.
- Man, pasy!
- Wyluzuj, został nam niecały kilometr. - wzruszyłam ramionami, poprawiając się wygodniej na siedzeniu.
- Pasy po coś chyba są, tak ? Zapinaj !
- Ale...
- Man nie kłóć się ze mną! - przewróciłam oczami, zapinając dla świętego spokoju te cholerne pasy.
- Zadowolony, tatusiu ?
- Tak... aaa zapomniałem ci powiedzieć... znaleźliśmy z mamą wczoraj rewelacyjną szkołę rodzenia.
- Świetnie, możecie tam iść razem. - skwitowałam, wybuchając śmiechem.
- Man, mówię poważnie. Jutro pierwsze spotkanie.
- Ale po co mi to ? Naprawdę nie mam na to ochoty. - posłałam mu kokieteryjny uśmiech, ale jak widać będzie nieugięty. Oni już do reszty powariowali ! Szkoła rodzenia... absurd. Chociaż... może być ciekawie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejo ! Kochani, kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce i mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie ! Nie miałam dostępu do neta i nie mogłam nic dodać. Następne posty będą regularnie ! Do zobaczenia, Misie <33

7 komentarzy:

  1. Superowy rozdział, jesteś kochana <3 ale wątek Trish i to że z nimi mieszka dla mnie osobiście jest nudny..przecież dopiero była chora, teraz powinna odpoczywać, na początku opisywałas ją jako taką kochaną nie wtrącajaca się a teraz zupełnie odwrotnie.. :// czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Boźe ZAYN jaki Ty jestes wredny żeby tak na sama z matką...och

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny nic dodać nic ująć już się nie moge doczekać następnego rozdziału.Świetnie piszesz te opowiadanie ��

    OdpowiedzUsuń
  4. 《《《《:) ;) ♡♡♡ <3 》》》》

    OdpowiedzUsuń