piątek, 30 grudnia 2016

Imagin Zayn cz.52


-Dziękuję, mamo. - odparłam poprawiając zsuwający się ze mnie puchaty koc. Jak ja nienawidzę zimy. Mokro, ciemno, depresyjnie i dołująco. Tak wyglądał dzień moich urodzin. Super, prawda?
- A kiedy doczekam się twojego przyjazdu ? - usłyszałam zniekształcony głos rodzicielki.
- Ymm... nie wiem, ostatnio nie mam na nic czasu. - powiedziałam, spoglądając na widoczny już brzuszek. 3 miesiąc, a nikt z naszej rodziny o tym nie wie. Nawet mama Zayna, z którą nie widziałam się już wieki. Odkąd Alex pojawił się w jej życiu ponownie, nic więcej się dla niej nie liczy. Nie ma to jak bezwarunkowa miłość, no nie ?
- No tak, tak to jest jak nie słucha się matki i zakłada się własny biznes. - mruknęła na co przewróciłam oczami.
- Mamo, jestem szczęśliwa, jakbyś nie wiedziała. - mruknęłam, mając ochotę wyrzucić telefon przez okno na ten cholerny mróz.
- Jakoś nie mówisz tego z przekonaniem.
- Mamo ! - podniosłam głos. Przewrócenie oczami w jej wykonaniu niemalże było słyszalne mimo tak wielkiej odległości między nami.
- A jak ci się układa z Zaynem ? - zapytała przez zaciśnięte zęby.
- Bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się, czując przypływ dobrej energii na samą myśl o Zaynie.
- I tyle ? - prychnęła. - Bardzo dobrze ? Zdradził cię z kolejną czy na razie jest na głodzie? - jad w jej głosie sprawił, że zrobiło mi się jeszcze zimniej, a łzy powoli zaczęły napływać do moich oczu.
- Jak możesz tak mówić?! Kochamy się !
- Chciałabym to zobaczyć! - ojj zobaczysz moja droga, zobaczysz. Przemknęło mi przez myśl, ale ugryzłam się w język, nie odzywając się.
- Muszę kończyć, Zayn wrócił do domu. - powiedziałam i się rozłączyłam, nie dając matce odpowiedzieć. Wypuściłam powietrze z ust, starając się zapanować nad emocjami. Dlaczego ona tak mnie traktuje ? I pomyśleć, że jeszcze niedawno byłyśmy ze sobą tak blisko. Moje życiowe wybory oddaliły ją ode mnie. Nigdy nie aprobowała tego, że poszłam w wielki świat i ułożyłam sobie życie z biznesmenem. Nie może pogodzić się z tym, że udało mi się spełnić moje największe marzenia. Pragnęła, bym wróciła z podkulonym ogonkiem do domu i z płaczem przyznała, że przegrałam życie. Niestety tak się nie stało i to sprawiło, że weszłyśmy na niemą ścieżkę wojenną i coraz trudniej nam ze sobą rozmawiać.
Uśmiechnęłam się smutno, włączając kolejny odcinek " Przyjaciół". Tak się złożyło, że Zayn wyjechał z Liamem na jakieś tam spotkanie i byłam skazana na samotność w dniu urodzin. Mówiąc szczerze, lata, w których świętowałam minęły już bardzo dawno temu, nie mniej jednak zawsze spędzałam je z kimś. Tegoroczne niestety spędzam samotnie. Wyciągnęłam z lodówki ciasto czekoladowe, które kupiłam dwa dni temu. Nie ma to jak sprezentować sobie milion kalorii na urodziny.
- Wszystkiego najlepszego, Mandy. Życzę ci, żebyś nie żałowała nigdy żadnej z podjętych decyzji. No i żebyś po urodzeniu zmieściła się w tą sexi czerwoną sukienkę od Zayna.  - powiedziałam, zdmuchując  świeczkę, wymyślając przed tym jedno jedyne życzenie.
Oglądnęłam cztery odcinki pod rząd, czując się znudzona. Jak widać, oglądanie tego samego serialu od jakiś dziesięciu lat nie jest zbyt zajmujące. Westchnęłam znużona, dźwigając swoje coraz większe cielsko z kanapy. Sprawdziłam godzinę : 16:45. Włócząc się po schodach w ulubionych kapciach w kształcie Tweety'iego po jakiś trzech minutach dotarłam do sypialni. Wzięłam kolejną parę ciepłych dresów, czystą bieliznę i ulubioną bluzę Zayna i udałam się do łazienki. Nagle zapragnęłam zrelaksować się w wannie wypełnionej po brzegi truskawkową pianą. Wygasiłam światła, zapalając przy tym kilka zapachowych świec.  Wzięłam do ręki MP3 i delektowałam się tą drobną przyjemnością. Nakładałam na siebie truskawkowy balsam podśpiewując "Oh Julie" . Z początku nuciłam bardzo cicho, ale gdy dotarłam do refrenu, darłam się na całe gardło.( Shakin Stevens dobry na wszystko, uwierzcie mi). Tak, Man... sąsiedzi potowarzyszą ci z pewnością w tym ważnym dniu, za kilka godzin dołączy do nich pewnie policja. Nie będziesz samotna...
Gdy woda zrobiła się już chłodna, a po pianie nie było już śladu, zdecydowałam zakończyć koncert i wyjść z wanny. Ubrana w przygotowany wcześniej zestaw ( jakże imprezowy, prawda?) zeszłam na dół. Godzina 18, nieźle. Straciłam kompletnie rachubę czasu. Rozejrzałam się nieco przestraszona. Byłam niemalże pewna, że zostawiałam włączone światło w salonie, a tymczasem cały dom pogrążony był w ciemnościach. Kliknęłam włącznik światła, ale na nic się to zdało. Super.  - przewróciłam oczami podchodząc do okna. Śnieżyca, jakich mało, pewnie mają jakieś problemy z łącznością. Urodziny jakich mało. Wpatrywałam się chwilę w okno, czując coraz większą irytację. Nienawidzę zimy ! Po prostu nienawidzę! Nagle usłyszałam czyjeś kroki, ale zanim zdążyłam się odwrócić, ktoś zasłonił mi dłonią oczy. Zważywszy na to, jak na ten dotyk zareagowało moje ciało, od razu wiedziałam, kto za mną stoi.
- Zayn ! - pisnęłam, odwracając się w jego stronę. Zarzuciłam mu ręce na szyję, wtulając się w jego tors okryty jak zawsze świetnie dopasowanym garniturem. - Miałeś wrócić za tydzień.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze, kochanie. - powiedział całując mnie delikatnie. Gdy jego usta oderwały się od moich, podał mi ogromny bukiet róż.
- Nie musiałeś. - powiedziałam, przyjmując bukiet.
- Właśnie, że musiałem. Jest ich równe 30 sztuk.
- Musiałeś przypominać mi, że nie jestem już seksowną 20-latką ?- zaśmiałam się udając oburzoną.
- Może nie jesteś seksowną 20-latką, ale za to jesteś równie seksowną 30-latką. - powiedział poważnie,a ja mimo ciemności dostrzegłam jego zadziorny uśmieszek.
- Tak, tak. Za niedługo wymienisz mnie na lepszy, młodszy model.
- Nigdy przenigdy. Wiesz... kobiety są jak wino. Im..
- Przestań! - przerwałam mu, wybuchając śmiechem.
- Stare, dobre i jakże trafne przysłowie, nie rozumiem cię, Man. - powiedział ze zdziwieniem.
- Kiedy ty tu wszedłeś tak w ogóle ? - zapytałam, odstawiając kwiaty na blat.
- Jakieś 20 minut temu.
- Serio ? - zapytałam z zażenowaniem, na co Zayn wybuchnął śmiechem.
- Uwielbiam jak śpiewasz Stevensa. - powiedział kokieteryjnie, zawstydzając mnie jeszcze bardziej.
"Oh tonight - I'm walking the streets again
Runnin' away from all of my teasin' friends.
Oh tonight - the stars are in darkened skies
They don't hold all the love
I can see in your lonely eyes.

Cause I'm not waiting for a secret
I don't want to hear a lie.
Don't want the promise of tomorrow
Give me your heart tonight.

Too young - too young to start settling down
I'm getting too old
too old to keep running around
Oh your love is something I don't wanna miss.
End up alone and livin' on a one night kiss.

Cause I'm not crying without reason
I'm not asking what is right.
Just like the changin' of the season "
Give me your heart tonight.  - zaczął śpiewać, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zachichotałam, waląc go w ramię.

"Whoa, whoa Julie, if you love me truly,
do you want me, Julie, to be, be your very own?
Julie, love me only, Julie, don't be lonely,
'cause I want you only to be, to be my very own.
Ooh, Baby, don't leave me, honey, don't grieve me,
Julie, why leave me alone?
Stay with me, baby, lay with me maybe,
honey, don't leave me alone!
Julie, never leave me, please, don't decieve me!
Julie, oh, believe me and be, be my very own.
(Solo)
Whoa, whoa, Julie, if you love me truly...
Ooh, Baby, don't leave me, honey, don't grieve me...
Julie, never leave me, please don't decieve me...
Whoa, whoa Julie, if you love me truly...
To be, to be, to be, be your very own.
To be, to be, to be, to be your very own. " - uśmiechnął się, całując mnie w skroń.
- Nie robisz tego tak dobrze, jak Stevens. - powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.
- Słucham ?
- Sorki, skarbie. Do Shakina jeszcze daleka droga. - pokazałam mu język, całując go zanim zdążył cokolwiek mi na to odpowiedzieć.
- Mam dla ciebie lepszą piosenkę, która jest w sam raz dla ciebie. Uwaga!
"You talk too much
You even worry me to death
You talk too much
You even get out of breath
You just talk
Talk too much"
- Bardzo zabawne. - przewróciłam oczami, chichocząc.
- Shakin to się zna na kobietach. - skomentował, biorąc mnie na ręce.
- Przestań, wiesz ile ja ważę ?!
- Ze 100 kg. - zaśmiał się, na co uderzyłam go w głowę ze śmiechem.
- Nie znoszę cię! Postaw mnie natychmiast! - pisnęłam.
- Ok, tylko nas oświecę  - zachichotał schodząc do piwnicy.
- A więc to twoja sprawka, Malik ?
- Nie...
- Jesteś nieznośny, Malik. Ja nie wiem, jak ja z tobą wytrzymuję. - powiedziałam, uśmiechając się złośliwie.
- Też zadaję sobie to pytanie. To pewnie mój pakistański urok. - odparł jak zawsze z niezwykłą skromnością, godną pozazdroszczenia...
- Zapewne.
Zaniósł mnie z powrotem na górę, zamykając mi oczy.
- Wszystkiego Najlepszego Mandy ! Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam ... - usłyszałam głosy najbliższych i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Cały salon lśnił czystością. Na stole leżał wielki czekoladowy tort, sałatka owocowa i popisowe ciasteczka Sam. Wokół stołu zebrali się wszystkie osoby, które były dla mnie całym światem. Oprócz Zayna, byli tam Sam i Liam z małą Mandy, Trisha z córkami i Alexem. Nawet Sam- brat Zayna zaszczycił nas swoją obecnością. Nie mogłam uwierzyć w to, że zrobili mi taką niespodziankę! Oczywiście pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam to zasłoniłam się Zaynem, by moje rozciągnięte dresy ujrzały światło dzienne.
- Zaraz wracam ! - krzyknęłam i co sił w nogach pobiegłam na górę, słysząc śmiechy z dołu. Ubrałam białe rurki i nieco szerszą koszulę w kratę i zeszłam na dół. - Nie spodziewałam się, że przyjdziecie. Naprawdę bardzo wam dziękuję. - powiedziałam tuląc każdego z osobna.
- Zayn wszystkich zmobilizował, a ja durna musiałam udawać, że zapomniałam, staruszko. - zaśmiała się Sam, zamykając mnie w objęciach.
- Przezabawne. Mówi to osoba rok i trzy miesiące starsza. - odgryzłam się,całując ją w policzek.
- Tyle miłości w tym dniu. - zaśmiała się, a ja wzięłam swoją imienniczkę na ręce.
- Heeej Mandy. - uśmiechnęła się do mnie słodko, co  mimowolnie odwzajemniłam.- Jest taka śliczna, cały Liam... - zażartowałam, na co Sam pokazała mi język.
- Jesteście porąbane! - stwierdził Liam, przytulając swoją żonę. Ojj coś czuję, że dawno nie było godziny zwierzeń. Musimy ją z Sam nadrobić. Uśmiechnęłam się widząc ich szczęśliwych.
- Co z Seattle ? - zapytałam, gdy się od siebie odsunęli.
- Przeniesione w czasie. Wszystkiego najlepszego, Man. Dużo miłości i cierpliwości do Malika. - zachichotał, przytulając mnie do siebie.
- Dzięki Liaś, za wszystko. - szepnęłam, przypominając sobie, ile dla nas zrobił. Gdyby nie on, pewnie nadal byłabym nieszczęśliwa i samotna. Oboje byliśmy.
- Jesteście cudowną parą, Man. - powiedział, na co pokiwałam głową, zgadzając się w stu procentach.
Podeszłam nieśmiało do Trish, na co od razu uderzył mnie jej szczery uśmiech.
- Dzień dobry. - przywitałam się z Alexem, lądując w ramionach rodzicielki Zayna.
- Skarbie wszystkiego, co najlepsze. - powiedziała zacieśniając uścisk. - Żeby każde twoje marzenie się spełniło, żebyś usłyszała w końcu weselne dzwony. - uśmiechnęła się, zakładając pasmo moich włosów za ucho. - Wiesz, że kocham cię jak własną córkę. Nigdy nie zapomnę ci tego, co dla mnie zrobiłaś, słońce. Dziękuję. - dodała wskazując wzrokiem na Alexa. Uśmiechnęłam się szeroko, ścierając jej łzę z policzka.
- Kocham cię. - powiedziałam, wtulając się w nią jeszcze mocniej.
- Moja najlepsza. - szepnęła, całując mnie w skroń. - Koniecznie muszę ci się zwierzyć, ale to w cztery oczy. - powiedziała z dyskretnym uśmiechem, na co pokiwałam głową.
- Wszystkiego najlepszego. - odparł krótko Alex, uśmiechając się szczerze.
- Dziękuję. - odparłam, przytulając go nieśmiało. Przyznam, że po pamiętnej rozmowie z tatą Zayna, czułam się bardzo źle, że doprowadziłam do konfrontacji Trish z Alexem, ale jak zobaczyłam te promyczki radości w oczach każdego z nich, jakiekolwiek wyrzuty sumienia, które mnie nawiedzały odeszły w niepamięć.
Porozmawiałam chwilę z siostrami Zayna i z Samem, po czym podeszłam do Zayna, niepostrzeżenie go całując.
- To najpiękniejsze, co mogłeś dla mnie zrobić w tym dniu, kochanie. - powiedziałam, wtulając się  w niego. - Dziękuję.
- To dopiero początek, Man. - szepnął tajemniczo, całując mnie w skroń.
- Już nie może być lepiej, skarbie. - powiedziałam pewnie.
- Uwierz może. - uśmiechnął się po czym zwrócił się do gości. - Zapraszamy na tort,siadajcie na kanapach, zaraz przyniosę. - powiedział Zayn, sadzając mnie na fotelu wbrew mojej woli i śmiejąc się głośno w kuchni.
Rozmawialiśmy przez kilka godzin. Było mnóstwo śmiechu, wspomnień. Nie obyło się również bez głupich gadek chłopaków na różne tematy, będące nie na miejscu, ale cóż... postanowiłam być miła i uderzyłyśmy z Sam naszych facetów tylko kilka razy, więc jakiś tam postęp jest. Gdy wybiła północ, Zayn gwałtownie wstał z miejsca. Reszta gości również wstała, a ja będąc nieco zdezorientowana pozostałam w wygodnym fotelu.
- Na początek, chciałbym jeszcze raz życzyć ci, skarbie wszystkiego co najlepsze i podziękować ci za te wszystkie lata, które spędziłaś w męczarniach ze mną. Ciągle czuję, że nie zasługuję na twoją wyrozumiałość i miłość, dlatego tak strasznie cieszę się, że mimo tego wciąż jesteśmy razem. Nareszcie czuję, że coś w moim życiu zmieniło się na lepsze i to wszystko dzięki tobie, Man. Jestem więźniem twojego uśmiechu i twoich cudownych oczu. Dziękuję ci również za ten piękny prezent, który będzie namacalny na pół roku. - uśmiechnął się do mnie, na co wszyscy popatrzyli na nas ze zdziwieniem. - Jesteśmy... to znaczy Mandy jest w ciąży . - zwrócił się do gości, na co dziewczyny zapiszczały z podekscytowania, a Trish ze wzruszeniem pokiwała głową. - Dałaś mi naprawdę wiele, Man i nigdy przenigdy nie będę w stanie ci tego wynagrodzić. Zmieniłaś bieg mojego życia. W końcu czuję się naprawdę szczęśliwy i... chcę, żebyśmy już zawsze byli razem. - W tej chwili uklęknął przede mną,wyciągając z kieszeni czerwone pudełeczko. - Do trzech razy sztuka. - uśmiechnął się, nieco zestresowany. - Mandy Evans,  czy zostaniesz moją żoną i pozwolisz mi opiekować się tobą jak najlepiej będę potrafił? Klęczę przed tobą już ostatni raz, skarbie. Kolejną kobietą, przed którą będę klękał będzie tylko nasza córeczka, której będę wiązał buty. - w tym momencie nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem. Nigdy w życiu nie słyszałam piękniejszych słów. Nie patrząc na nic, klęknęłam przed nim, wtulając się w jego ramiona najmocniej, jak to tylko było możliwe.
- Umiesz zaskakiwać. - uśmiechnęłam się, na co mężczyzna delikatnie wytarł moje mokre policzki.-kocham cię i cieszę się, że w końcu będę mogła ostatecznie powiedzieć ci tak. TAK, TAK, TAK, TAK! - po tych słowach, wsunął na mój serdeczny palec piękny brylantowy pierścionek w wygrawerowaną dedykacją " Twój na zawsze ZM". - uśmiechnęłam się do niego, nakrywając jego usta swoimi. Wszyscy goście, zaczęli pogwizdywać i bić brawa. A ja potrafiłam tylko patrzeć w jego szczere, cudowne oczy i oznaczyć moje 30. urodziny jako najlepszy dzień w moim życiu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie Kochani ! Publikuję dziś ostatni w tym roku post, który znowu jest nieco słodki i sielankowy. Po prostu ostatnio mam naprawdę dobry humor i nie miałam serca wprowadzać dziś dram xD
Czytałam również, że jedna z moich czytelniczek ( o ile niczego nie pomyliłam :DD ) obchodzi dziś swoje 18. urodziny. Misia, życzę Ci wszystkiego najlepszego, dużo uśmiechu, spełnienia najskrytszych marzeń i osiągnięcia każdego, zamierzonego przez Ciebie celu. Wchodzisz już w dorosłość, więc życzę Ci mnóstwa cierpliwości i podejmowania zawsze dobrych decyzji. Nigdy się nie poddawaj i nie patrz w dół! Sto lat ! <33 :*
A Wam moi drodzy życzę szalonego Sylwestra, spędzonego w fajnym gronie bliskich osób i Szczęśliwego Nowego Roku !
Widzimy się w przyszłym roku z nowymi częściami Zayna oraz zupełnie nowymi opowieściami.
Pozdrawiam ! <33 

sobota, 24 grudnia 2016

Imagin Zayn cz. 51


Wróciłam do domu, wbiegając po schodach na górę z nadzieją, że Zayna jeszcze nie ma i będę mogła na spokojnie wszystko sobie przemyśleć. Przekroczyłam próg sypialni, sprawdzając wcześniej czy Zayn nie bierze prysznica w naszej łazience. Rozejrzałam się uważnie i z ulgą stwierdziłam, że jeszcze nie wrócił do domu. Położyłam się na łóżku przymykając oczy ze zmęczenia. Rozmowa z Sam bardzo mi pomogła, z resztą jak zawsze. Nie oznaczało to jednak, że jestem gotowa na konfrontację z Zaynem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że sama dokładnie nie wiedziałam, czego się bałam. Odrzucenia ? Przecież on tego nie zrobi! Nie byłby w stanie mnie zostawić. Nie widziałam również opcji,w której uparcie będzie namawiał mnie do aborcji. Po prostu nie mógłby. Nie należy do tak bezwzględnych ludzi. Wobec tego czego się bałam ? To były dwa najgorsze scenariusze, które od razu wykluczyłam. Może to ta rozmowa jest sama w sobie stresem... Jak byłam małą dziewczynką, zawsze wyobrażałam sobie tę chwilę jako coś niezwykłego, cudownego. Dorosła Mandy mówi swojemu mężowi ( który miał wyglądać jak Shakin Stevens za młodu, ale shh tego nikt nie musi wiedzieć), że w końcu udało się spełnić ich największe marzenie. Jest w ciąży, a lekarz był w stu procentach pewny, że będzie to ciąża bliźniacza. Wybuchnęłam śmiechem, jak sobie to przypomniałam. Byłam taka naiwna... Do tego dziś kompletnie nie rozumiem mojej wcześniejszej fascynacji bliźniakami... Nie no, dobra... chyba ciągle mi nie przeszło, ale wstydziłam się tego marzenia i absolutnie nikt o nim nie wiedział. Z takich rzeczy lepiej się nie zwierzać dla własnego komfortu. Nie mniej jednak nie potrafię ukryć fascynacji, gdy wyobrażę sobie dwójkę dzieciaczków- chłopca i dziewczynkę, będącymi wiernymi kopiami Zayna, które razem biegają po łące i trzymają się za rączki. To niesamowite ! Och...
DOBRA MAN, JAK WIDAĆ LODY CI SZKODZĄ!
Zgodziłam się z samą sobą, przytulając głowę do poduszki Zayna. Uśmiechnęłam się jak głupia wdychając dobrze mi znany cudowny zapach. Musi pójść dobrze ! Nie może być inaczej!

- Mandy jesteś ? - usłyszałam głos Zayna i odgłos jego kroków na schodach.
- Sypialnia ! - krzyknęłam, przeskakując na plecy i biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę.
- Hej kotek. - otworzył drzwi, uśmiechając się szeroko.
- Hej hej. - odwzajemniłam uśmiech, czekając aż uraczy mnie swoim buziakiem na przywitanie.
- Jak ci minął dzień ? - zapytał, siadając i biorąc na kolana moje nogi.
- A dobrze. Byłam dziś u Sam. Miałeś rację, mała Mandy już nie jest tak niewinna i malutka. - uśmiechnęłam się na wspomnienie dziewczynki. - A u ciebie ? Masz ten swój  kontrakt?
- Gruba kasa się szykuje, Man. - uśmiechnął się zacierając ręce z zadowolenia.
- To świetnie, kasa może nam się przydać... - wypaliłam bez zastanowienia. Zayn posłał mi pytające spojrzenie, na co szybko zaczęłam się tłumaczyć za pomocą wymyślonego przed momentem argumentu. - Chciałabym wyjechać do ciepłych krajów, mam dość depresyjnej angielskiej pogody. - Brawo Mandy, jak nie wiesz, co powiedzieć, udawaj pustą lalusię, która najchętniej cały dzień spędzałaby na plaży podziwiając przystojnych i umięśnionych Latynosów... Możesz być z siebie dumna!!!!
- Już teraz nas na to stać. Wybierz miejsce, bukuję bilet i jedziemy. - uśmiechnął się. - Seszele? Malediwy? Może Teneryfa? Ooo albo Egipt, dawno nie byłem. - zaczął wymieniać, ale mu przerwałam, czując, że nie mogę dłużej tego przed nim ukrywać. Dość. Pozbierałam ostatki sił i odwagi, niosąc w sercu słowa Sam.Wzięłam głęboki wdech i wydech i gwałtownie wstałam z łóżka. Grałam na czas, zamykając okno i odsłaniając żaluzje. Gdy to robiłam, czułam na sobie wyczekujący i palący wzrok Zayna.-Co jest? - zapytał przybierając sztywną postać.
- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.... - powiedziałam pod nosem, bawiąc się końcem czerwonego koca, którym byłam owinięta.
- Zamieniam się w słuch. - odparł lekko zestresowany. Jego oczy uważnie skanowały moją twarz.
- Bo... wiesz... jest taki problem, ale właściwie to nie problem... - wydukałam zażenowana brakiem możliwości doboru właściwych słów.
- Co ? - uśmiechnął się delikatnie, dodając mi nieco otuchy. - Kochanie, wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
- Wiem, tylko nie wiem, jak mam to zrobić.... To trudne... - powiedziałam nie patrząc mu w oczy.
- Wyjeżdżasz ?
- Nie
- Poznałaś kogoś ?
- Nie,skąd. Zayn błagam cię.
-Kłopoty z firmą?
- Tez nie, firma ma się dobrze.
- Wobec tego, co ? Gorsza może być już tylko... - wstrzymałam oddech, bojąc się tego, co mogę usłyszeć. - Jesteś chora ? - zapytał przestraszony, na co momentalnie zaprzeczyłam ruchem głowy. Klęknęłam przy nim, biorąc jego dłonie w swoje. Poświęciłam im trochę uwagi, być może na tyle, że nie zauważyłam nawet momentu, kiedy wypowiedziałam te kilka trudnych słów. - Jestem w ciąży, Zayn. - Te słowa zawisły między nami,  w powietrzu. Z gwałtownie bijącym sercem czekałam na jakiś odzew z jego strony.
- W ciąży? - zapytał, mrugając nerwowo oczami.
- Wiem, że tego nie planowaliśmy, ale...tak wyszło. To już 4 tydzień. - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
- Byłaś u lekarza ?
- Zayn nie mówiłabym ci tego, nie będąc stuprocentowo pewna. Będziemy mieli dzidziusia.
- Masz zdjęcia ?
- Co ?
- USG, masz ? - zapytał cicho, na co zmarszczyłam brwi.
- Mam. - odkopałam torebkę spod sterty niewyprasowanych ( o zgrozo!) koszulek i podałam mu trzy pierwsze zdjęcia naszego bobasa.  - Ale nic na nim nie widać.  - wzruszyłam ramionami.
- Widać.
- Co ?
- Cud, prawdziwy cud. - odpowiedział wpatrując się w USG. Wpatrywałam się w niego jak głupia, dając sobie mentalnego kopa w dupę za to, że tak źle go oceniłam. Miała rozegrać się tutaj dramatyczna kłótnia, zakończona trzaskiem drzwiami i moim płaczem. A tymczasem, Zayn siedzi na krańcu łóżka od jakiś 20 minut i przygląda się z niemałym wzruszeniem zdjęciom, mojego...znaczy naszego płodu. Taki z niego bad boy. Mój kochany bad boy...
Uśmiechnęłam się sama do siebie, siadając na parapecie. Wpatrywałam się z zamyśleniem w okno. Byłam na tyle nieobecna, że nawet nie zauważyłam, kiedy Zayn do mnie podszedł, szybkim ruchem wziął mnie na ręce i rzucił na łóżko. Zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób udzielić mu reprymendy, łakomie wpił się w moje usta. Uśmiechałam się podczas pocałunku, jednocześnie czując, jak cały stres z ostatnich tygodni opuszcza mnie, robiąc miejsce uldze i euforii. Nie mogłam uwierzyć w to, że zareagował dokładnie w taki sposób, o jakim marzyłam. Nieprawdopodobne!  Nie doceniałam go, w końcu dał mi coś, na co tak długo czekałam - realny przykład zmiany. Zachował się tak jak powinien się zachować prawdziwy kochający mężczyzna. Dziękuję, Zayn, na nowo przywróciłeś moją wiarę w ludzi. Na nowo przywróciłeś mi wiarę w nasz związek. Wiarę pewną jak wschód czy zachód słońca następnego dnia. Zaczęliśmy razem kolejny rozdział w życiu, zostawiając za sobą przeszłość, łzy, cierpienie. Teraz czeka nas nowe wyzwanie, które jeszcze bardziej nas do siebie zbliży. Mamy kolejną osóbkę do pokochania, która już zawsze pozostanie dowodem naszej wielkiej miłości. Nieidealnej, ale szczerej i prawdziwej. Nie mogłabym wyobrazić sobie chwili lepszej niż właśnie ta, w której leżeliśmy wtuleni w siebie. W końcu zrelaksowani i szczęśliwi. Bez zmartwień, bez kłamstw i łez. Obydwoje czekaliśmy na nią wystarczająco długo. Patrząc na niego i jego szczęśliwą, wyrażającą wzruszenie twarz, doszłam do wniosku, że to dziecko nie było przypadkiem. Pojawiło się we właściwym miejscu i o właściwym czasie, przynosząc ze sobą mnóstwo radości, wzruszeń, a przede wszystkim spokój. To, czego potrzebowaliśmy w związku od samego początku.
- Kocham cię. - szepnął całując mnie w czubek głowy. - Chociaż biorąc pod uwagę znany mi od jakiejś godziny fakt, powinienem raczej stwierdzić, że kocham was. - uśmiechnął się, kładąc dłonie na mój  brzuch. Oparłam się mocniej na jego torsie, uśmiechając się jak głupia. Od dawna nie byłam tak szczęśliwa i Zayn chyba też.
- My też cię kochamy. - szepnęłam splatając nasze dłonie. Zayn wzmocnił uścisk, uśmiechając się delikatnie.
- Teraz wszystko będzie wyglądało inaczej... - odpowiedział, skupiając wzrok na naszych dłoniach.
- Nie da się ukryć. - uśmiechnęłam się.
- Będziesz cudowną mamą, Man. Najlepszą na świecie. - ucałował moją skroń, zamyślając się nad czymś głęboko. Lubiłam momenty, w których Zayn trzyma mnie w swoich objęciach, pogrążony w myślach. Był wtedy poważny i męski. Kocham w nim jego męskość i inteligencję, która wypływa za każdym razem w momentach nostalgii. Przyglądałam się mu bez słowa, podziwiając jego męską twarz aż w końcu zwrócił oczy ku mnie i z uśmiechem szepnął, że dziecko to nowy początek. Ciągle był zaskoczony, co było do przewidzenia, bo ja również. Nie mniej jednak bił od niego spokój, co udzieliło się również i mnie. - Wolałbym dziewczynkę. - powiedział ze swoim firmowym uśmieszkiem, na co posłałam mu pytające spojrzenie.
- Dlaczego ?
- Mieć dwie takie kobiety w domu to skarb. Dwie Mandy... to może być ciekawe doświadczenie, skarbie. Byleby nie zrzędziła tyle, co ty i nie miała nerwicy natręctw.. to będzie cudownie. - pokazał mi język, wybuchając śmiechem.
- Ja nie mam nerwicy natręctw, Zayn. - powiedziałam, uśmiechając się krzywo, wiedząc, że coś w tym jest.
- Jaasne, ile razy dziś tu sprzątałaś ?- podniósł prowokacyjnie brew.
- Ani razu ! Widzisz ten bałagan?! - powiedziałam pokazując mu stertę podkoszulków na fotelu i kurz na stoliku nocnym.
- Katastrofa Man, jak mogłaś? Naprawdę kiepska z ciebie pani domu. - powiedział ze śmiechem.
- Nie. Lubię. Cię. - powiedziałam, udając obrażoną.
- Nie musisz mnie lubić, słońce... wystarczy, że za mną szalejesz. - dodał z tym swoim zadziornym uśmieszkiem, który kiedyś strasznie mnie irytował, a dziś po prostu go uwielbiam, z resztą chyba tak jak wszystko w tym mężczyźnie.
- Wmawiaj sobie, Malik. - pokręciłam głową z politowaniem, a zaraz potem nakryłam jego usta swoimi. Uśmiechnął się delikatnie, pogłębiając pocałunek i przewracając mnie na plecy. Gdy się od siebie odsunęliśmy musnął dłonią mój policzek, spoglądając czule w moje oczy. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, w sercu czując niczym nieokiełznaną radość.
-I mam również nadzieję, że odziedziczy po tobie właśnie ten uśmiech. - powiedział znowu mnie całując.
- Tylko ten ? - droczyłam się, wsuwając dłoń w jego gęste włosy.
- Każdy. - położył głowę na moim brzuchu, patrząc w sufit. - Wiesz Man... chciałbym przemienić tę chwilę w wieczność. Od zawsze byłem sceptycznie nastawiony do planów z powiększeniem rodziny, ale teraz dotarło do mnie, że to cudowne uczucie móc wyobrażać sobie nas jako rodziców. Jeszcze kilka dni temu myślałem, że dziecko to same problemy. Jeszcze  narzekania Liama, które tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Ale kiedy wpadła do nas Sam z małą, pomyślałem, że dzieci to fajna sprawa,a kiedy to wszystko stało się dla mnie realne, czuję się naprawdę szczęśliwy. Chciałbym, żebyś to wiedziała. - Powiedział spoglądając na mnie. - I mam szczerą nadzieję, że to dziecko nic po mnie nie odziedziczy. - uśmiechnął się smutno, na co przewróciłam oczami, oponując.
- Nie możesz tak mówić, Zayn! Dobrze wiemy, że jesteś niesamowitym facetem! Trudnym, ale wartym walki. Gdybyś był takim strasznym dupkiem i chodzącym złem , uwierz nawet nie poszłabym  z tobą na drugą randkę. Zaraz na początku naszej znajomości, byłeś miłym chłopakiem. Trochę zbyt pewnym siebie i zarozumiałym, ale dobrym. Biło od ciebie coś,co trudno jest mi nawet nazwać. Pod tą otoczką, którą wokół siebie stworzyłeś SAM, krył się czuły, troskliwy, romantyczny i uroczy mężczyzna, którego udało mi się w końcu, po latach żmudnej pracy z ciebie wydobyć. I dasz dobry przykład naszemu dziecku ! Głęboko wierzę w to, że oboje damy i wychowamy je na przyzwoitego człowieka. I wiesz co Zayn... ja właśnie marzę o chłopcu. Minaturowej wersji ciebie, za którym każda dziewczyna będzie szaleć. Tak to widzę. Chłopiec, który będzie czarował płeć przeciwną, ale który wyrośnie na  wyważonego i wrażliwego, jednocześnie męskiego mężczyznę, a za przykład będzie brał właśnie ciebie. Przy takich mężczyznach nie będę się nigdy nudzić. - uśmiechnęłam się, co Zayn odwzajemnił, całując mój brzuch.
- Nie zasługuję na ciebie. - powiedział, wtulając się we mnie.
- Bzdura.
- Tylko ty możesz dać mi szczęście.
- I vice versa. - uśmiechnęłam się, myśląc, że w tej chwili moim jedynym marzeniem jest to, żeby nic się nie zmieniło.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że nie dostaniecie od tego cukrzycy hehe :** Mamy święta... postanowiłam dodać coś spokojniejszego. :D
Moi Kochani z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym życzyć Wam wszystkiego, co najlepsze ! Mnóstwa dobrego jedzenia, cudownych prezentów pod choinką, wielu radości. Wypocznijcie i spędźcie czas z najbliższymi. Życzę Wam również spełnienia najskrytszych marzeń, mnóstwa spokoju i wolnego czasu. Uśmiechajcie się  i nigdy nie traćcie nadziei !
Ze swojej strony pragnę Wam również podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiliście. W życiu nie pomyślałabym, że coś mojego może się komukolwiek spodobać. Dzięki Wam zdobyłam wiarę w siebie i pewność siebie, której bardzo mi brakowało. Dziękuję, że jesteście ! <33
WESOŁYCH ŚWIĄT !!

sobota, 17 grudnia 2016

Imagin Zayn cz.50



Temat dzisiejszej lekcji życia : jak powiedzieć facetowi o tym, że wkrótce na świat przyjdzie nasze nieplanowane dziecko? Z serii "Mandy w opałach" odcinek 5468. Zapraszam !

Korzystając z nieobecności Zayna, przeglądałam różne fora internetowe dotyczące nieplanowanego macierzyństwa. Poznałam historie różnych kobiet. Niektóre dodały mi nieco odwagi i pewności, inne zasiały we mnie nutkę niepewności i strachu. Miałam całe 2 tygodnie na to. by mu o tym powiedzieć, a ja nadal tkwię w tym samym miejscu czytając coraz mniej prawdopodobne historie angielskich kobiet. Czasu miałam coraz mniej. Przecież prędzej czy później zacznie węszyć i albo się domyśli, albo po prostu zauważy. Żadna z tych opcji nie wchodzi w grę. Nie chcę, żeby w ten sposób się o tym dowiedział. Przekazanie mu tych wieści należy tylko i wyłącznie do mnie. Mimo iż na samą myśl o tej rozmowie robi mi się słabo. Boję się jego reakcji... albo inaczej... boję się, że nie usłyszę od niego : "Wow, Man, ale niespodzianka, spełniłaś jedno z moich skrytych tajemnych marzeń" albo coś w tym stylu. Najgorsze jednak jest to, że wątpiłam, by właśnie tak przyjął tę informację. Najbardziej prawdopodobny scenariusz naszej rozmowy. Uwaga, uwaga!
JA : Kochanie, będziemy mieli dziecko.
ON: Co ? Jak to ? Przecież się zabezpieczaliśmy- posyła przestraszone, zaskoczone spojrzenie. Następnie patrzy wszędzie, tylko nie w moje oczy.
J: Jak widać nieskutecznie... Będziemy mieli dzidziusia.
-Och... Kiedy się dowiedziałaś ?
- Jakiś czas temu... źle się czułam iii...
- Czemu nie powiedziałaś mi od razu ?! Jak możesz ukrywać przede mną tak ważną rzecz...?! - oszczędzę wam reszty wyrzutów i od razu przejdę do  zakończenia : wyjdzie z trzaskiem drzwi, wróci z samego rana wstawiony na amen. The End. Nie potrzebuję owacji, ale dziękuję. Ugh, czemu moje życie jest takie beznadziejne?!
Rzuciłam laptop na poduszkę obok, sama wtuliłam twarz w drugą. Nie powiem mu tego, nie ma opcji. Nie powiem! Och zamknij się ! Gadam sama do siebie... Czy to jest w zupełności normalne ? To pewnie przez ciążę. Tak, tak ,na pewno...
Nie poradzę sobie z tym sama. Potrzebuję spokojnej rozmowy z osobą, która na pewno mnie zrozumie. Pytanie tylko czy znajdzie czas przy tych wszystkich obowiązkach młodej mamy.... nie zastanawiając się dłużej niż 20 sekund, pędem zleciałam ze schodów, wzięłam kluczyki w dłoń i pojechałam prosto do Sam, zahaczając przy tym o supermarket. Myślę, że dawno nie było zwierzeń, dlatego bez wahania biorę dwa ogromne pudła lodów czekoladowych i truskawkowych. Po niecałych 20 minutach docieram w końcu do obrzeży miasta, gdzie mieszkają państwo Payne. Weszłam jak do siebie, przyzwyczajona do swobodnej atmosfery i niemal od razu uderzył we mnie ogromny uśmiech Sam, która przerwała układanie prania i podbiegła do mnie zamykając mnie w swoich ramionach.
- Boże Man, nie widziałam cię chyba z miesiąc, może sobie zdjęcie pamiątkowe zrobimy ? - zapytała z ironią, wybuchając śmiechem.
- Przepraszam Sam, ale miałam ostatnio tyle na głowie, że zupełnie zabrakło mi czasu na spotkanie. Ale zaręczam ci, że myślami byłam przy was. - uśmiechnęłam się, odsuwając od przyjaciółki i mierząc ją wzrokiem. - Zmęczona?
- Strasznie, mała ma tyle energii, że już zupełnie nie daję sobie rady, do tego...ech usiądziesz ? Mała akurat śpi, to sobie porozmawiamy na spokojnie.
- Jasne - uśmiechnęłam się, wyciągając z torby lody.
- Kocham cię. - krzyknęła prowadząc mnie do salonu, w którym pełno było zabawek małej Mandy. - Przepraszam za...
- Nawet nie zaczynaj ! - ostrzegłam ją widząc jej minę. - Jest ok, przecież to tylko maskotki. - wzruszyłam ramionami, biorąc jedną do rąk.
- Przyniosę łyżki do tych lodów. - Sam zostawiła mnie w salonie, w którym siedziałam skulona, wpatrując się bezcelowo w różowego słonia Man. Uśmiechnęłam się mimowolnie wyobrażając sobie perspektywę powiększonej rodziny Malików.... Musi być dobrze, on musi się ucieszyć! Nie może zranić mnie kolejny raz. - powtarzałam , chcąc dodać sobie trochę odwagi i pewności, że wszystko będzie dobrze.
- Mandy ! - ocknęłam się, czując czujny wzrok przyjaciółki na sobie. - Gdzie odleciałaś ? - zapytała, siadając naprzeciwko mnie po turecku.
- Przepraszam, ostatnio mam dość... nostalgiczny okres w swoim życiu. Ale opowiem ci, o tym później. Mów, co u was ? - usiadłam w takiej samej pozycji otwierając pudełko z truskawkowymi lodami i zanurzając w nich swoją łyżeczkę.
- Liam ciągle chce wyjechać. - westchnęła ponawiając mój ruch. - Żadne argumenty do niego nie docierają, a ja mam już dość kłótni. Dlaczego on nie potrafi zrozumieć, że mi tu dobrze. To właśnie tutaj czuję się najlepiej. Spędziliśmy w tym domu tyle wspaniałych chwil. To tutaj po raz pierwszy się pocałowaliśmy, to tutaj razem mieszkaliśmy, kochaliśmy się, poczęliśmy Man. Nie mam żadnych złych wspomnień związanych z tym miejscem. Dobrze mi tu i Man również, a on chce wszystko poprzewracać do góry nogami, bo jak sam mówi "szykuje się gruba kasa" - powiedziała sarkastycznie. - Nie potrafi zrozumieć, że to jest mój dom, tutaj mam ciebie, mam rodzinę, nie mogę z tego zrezygnować. W końcu cię odzyskałam po tylu latach. Ty wróciłaś, a ja wyjeżdżam ? To zupełnie bez sensu. Do tego ostatnio powiedział, że i tak wyjedzie, ze mną czy beze mnie i tak zamieszka w Seattle.
- Nie możecie pójść na kompromis ?
- Man jak w tej sytuacji można pójść na kompromis ? On chce wyjechać, ja nie. - powiedziała rozżalona, wpychając w siebie ogromną łyżkę lodów.
- Nie może nikogo tam wysłać ? Jakiegoś zaufanego pracownika ?
- Woli wszystkiego dopilnować sam, a ja już nie wiem, jak mam go od tego odwieść, powoli tracę cierpliwość i nadzieję.
- Ile zamierza tam zostać ?
- Co najmniej dwa lata. - wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. 2 lata ? Przecież to kupa czasu, nie może jej stąd zabrać. Potrzebuję jej, zwłaszcza teraz. Do tego Sam tego nie chce. Dlaczego zawsze dla biznesmenów to właśnie kasa jest najważniejsza ?! Nie liczy się to, jakim  kosztem będzie zdobyty ten kontrakt, tylko to, że będzie z tego gruba kasa. Tak jakby teraz czegokolwiek im brakowało.
- Nie wiem, co mam ci poradzić. -  powiedziałam, obejmując ją ramieniem.
- Co ty byś zrobiła na moim miejscu ? - zapytała ze łzami w oczach, na co westchnęłam. Pomyślałam przez chwilę i po kilku minutach zabrałam głos.
 -  Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, skarbie, ale.... Ech Sam, ale skoro on i tak wyjedzie, to... twoje miejsce jest przy nim. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale... nie pozwól takiej głupocie zaważyć na waszym małżeństwie. Przecież go kochasz. I on kocha ciebie. Mimo iż, naprawdę bardzo tego nie chcę, bo jestem egoistką i bardzo potrzebuję twojej obecności to... jako twoja przyjaciółka powinnam pomóc ci się pakować i odliczać te 730 dni. - uśmiechnęłam się smutno.
-  Man - tym razem wybuchnęła szlochem wtulając się we mnie mocno.
- Skarbie nie płacz. - szepnęłam, czując, że sama zaraz zacznę robić to samo.
- Powinnam wyjechać... wiem, ale to takie trudne. Nie lubię zmian.
- Czasem zmiany są potrzebne, a dla mnie najważniejsze jest, żebyś była szczęśliwa... żebyśmy obie były. A jesteś szczęśliwa tylko przy nim. Wyobrażasz sobie te dwa lata bez niego ? Będziesz siedzieć tutaj sama z Mandy, oczywiście będziemy się odwiedzać i wyjdziemy od czasu do czasu na miasto, ale... będzie ci go brakować, bo nikt nie będzie ci w stanie go zastąpić. Obiecaj mi, że jak przyjdzie dziś z firmy na spokojnie z nim porozmawiasz i spróbujesz ostatni raz go przekonać, a jeśli się nie uda to... poleć tam z nim. Nie ryzykuj swojego związku.
- Nie wiem, Man... czuję, że moje miejsce na ziemi to właśnie Londyn, żadne inne miasto nie będę kochać tak bardzo.
- To samo miałam, kiedy wyprowadzałam się do NY, chociaż nie powinnyśmy chyba tego porównywać, bo w moim przypadku była to ucieczka, a w twoim... zwykła tymczasowa przeprowadzka.
- Masz rację, Boże Man ty zawsze wiesz, co powiedzieć. - uśmiechnęła się, przytulając mnie mocniej.
- Innym umiem pomóc, ale sama sobie już nie bardzo. - zażartowałam, na co Sam zachichotała, przewracając oczami.
- Jesteś najbardziej dzielną i odważną kobietą, jaką znam. - powiedziała poważnie, na co ja wybuchnęłam sarkastycznym śmiechem. Ja dzielna ? I odważna ? Chyba mówi o jakiejś innej Mandy Evans,bo ja takiej nie znam.
- Oczywiście, nie każdą dziewczynę byłoby stać na trwanie przy mężczyźnie z charakterkiem i wytrzymywanie z wariatką-przyjaciółką i jej rodzinnymi problemami.
- Mężczyzna z charakterkiem.. - ładnie powiedziane. - zaśmiałam się, otwierając drugie pudełko lodów.
- Jak wam się układa ? - zapytała nurkując pierwsza w naszych ulubionym czekoladowym deserem.
- Trudno jednoznacznie stwierdzić... - westchnęłam - Wiesz... z jednej strony jest naprawdę dobrze, kochamy się, dużo ze sobą rozmawiamy, Zayn bardzo się stara, ale z drugiej... on ma poważny problem z ciętym językiem... czasem palnie coś głupio i bezmyślnie, a mnie to rani.... zwłaszcza teraz, kiedy mamy dość sporo problemów z rodziną Zayna i walczymy o przetrwanie. Jego słowa naprawdę potrafią ranić i czasem są jeszcze gorsze niż sama zdrada, Sam... Do tego... stale mam wrażenie, że nie potrafię wystarczająco pokazać mu tego, że doceniam jego starania. Zawsze wychodzi zupełnie na odwrót niż to sobie planowałam. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić. Tak bardzo chcę, żeby nam się udało. To moje największe marzenie. - westchnęłam, na co Sam pokiwała głową ze smutkiem...
- Man nie możesz obwiniać za wszystko siebie. Nie zbawisz całego świata i nie zmienisz Zayna w zupełnie innego człowieka.
- Już zmieniłam, Sam.
- Wiesz Man wydaje mi się, że troszkę przesadzasz... na świecie nie ma ideałów, obie o tym wiemy...
- Sam ja nie chcę ideału.
- Wydaje mi się, że chcesz,  tylko chyba nie zdajesz sobie z tego sprawy. - powiedziała szczerze, na co ja zmierzyłam ją wzrokiem będąc zszokowana jej słowami.
- Do czego zmierzasz ?
- Wrzuć na luz i po prostu przy nim bądź. Walczyłaś o ten związek przez tyle lat... obydwoje walczyliście, teraz czas na zbieranie laurów, wygraliście, Man !
-Wygralibyśmy gdyby... - ugryzłam się w język, w duchu modląc się, by nie kazała mi tego dokończyć. Niestety Sam, nie odpuści.
- Gdyby co ? - spuściłam wzrok. - Mandy na litość boską, dokończ! Mandy ! - podniosła głos, chcąc wywrzeć na mnie presję.
- Jakie było nasze największe marzenie, Sam ? Jak byłyśmy jeszcze dziewczynkami... Pamiętasz?
- Man...
- On nie chce ślubu, Sam... a ja obiecałam sobie, że nie będę naciskać i udaję, że wszystko jest ok. Staram się pogodzić z tym, że nie stanę na ślubnym kobiercu, ale to boli, Sam... naprawdę tak strasznie boli. - Zaczęłam opowieść od początku. Opisałam jej wszystko ze szczegółami. Każdy dzień i czułam jak powoli emocje ze mnie uchodzą, a ich miejsce zajmuje ulga. Nie wiem, dlaczego każda rozmowa z Sam wpływała na mnie kojąco, ale chyba dlatego, że ona jako jedyna wie o mnie absolutnie wszystko i nigdy nie ocenia moich decyzji. Gdy dotarłam wspomnieniami do niedawnej rozmowy w francuskiej kawiarni, wstrzymałam oddech,  po czym wypuściłam powietrze i zaczęłam opowiadać. Pani Martha - bo tak miała na imię staruszka, z którą spędziłam popołudnie swojego partnera poznała w 1937 roku na jednym z rodzinnych festynów, niemal od razu zakochała się w nim bez pamięci. On natomiast był oficerem jednej z francuskich oddziałów. Praca była dla niego tak bardzo ważna, że nie zwrócił uwagę na piękną dziewczynę, która już w tamtym momencie oddała mu swoje serce na zawsze. Minął rok, za nim następny, a Mark nie dawał żadnego znaku życia, mimo iż obiecał to rodzinie Marthy. Któregoś dnia tuż po wybuchu II wojny światowej zawitał do drzwi emerytowanego weterana I wojny światowej, który jak się okazało był ojcem zakochanej nastolatki. Chciał porozmawiać o obecnej sytuacji na froncie i poprosić o jakieś wskazówki. Jak widać, ojciec Marthy był w Paryżu jednym z najlepszych strategów, albo jako jeden z nielicznych wciąż żył... Dobra to nie jest aż tak istotne, więc wrócę do historii Marthy i Marka. Podczas obiadu, młodym udało się ze sobą porozmawiać i wówczas narodziło się między nimi prawdziwe uczucie. Martha dowiedziała się, że mężczyzna jej życia miał naprawdę trudne dzieciństwo, a wojsko w porównaniu do jego relacji z ojcem było niesamowitą przyjemnością. Mark wielokrotnie był świadkiem awantur domowych i niejeden raz widział jak jego mama stawała się ofiarą przemocy domowej. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ciągle jest z jego ojcem i wielokrotnie prosił ją, by uciekli gdzieś razem, jak najdalej od niego. Ona jednak pozostawała wierna swojemu mężowi i nie docierały do niej żadne argumenty. To było również przyczyną jego odwrócenia się od Boga i traktowania ślubów jako przedmiotów zła. Twierdził, że gdyby jego matka nie wyszła za ojca, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Byłaby o wiele szczęśliwsza i nie umarłaby w wieku 40 lat. Martha doskonale wiedziała, jakie są jego poglądy i szanowała go mimo iż sama była osobą niezwykle pobożną i bogobojną.
W trakcie wojny Mark pisał wiele listów do Marthy, w których wychwalał jej urodę, w których wyrażał swoją miłość i tęsknotę. Ich miłość, mimo iż narodziła się niespodziewanie dla Marka wkrótce stała się jedynym sensem jego życia. W jednym z listów napisał, że uważa na siebie tylko dla niej, bo gdyby nie ona już dawno by się poddał. Obiecał jej, że już za niedługo wróci i będą razem, szczęśliwi i nikt tego nie zniszczy. Ona głęboko wierzyła w jego słowa i zapisywała je  w swoim sercu. W 1945 roku, Mark powrócił z wojny w okropnym stanie. Stracił czucie w prawej ręce do tego wojna pozbawiła go jednej nogi. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Martha opiekowała się nim jak tylko potrafiła najlepiej i faktycznie po kilku miesiącach wrócił jej piękny, cudowny Mark z błyskiem w oku i szerokim uśmiechem. Lata mijały im całkiem spokojnie. Mieszkali razem, ale nigdy nie zdecydowali się na dzieci. Do końca  jego życia trwali przy sobie, byli sobie wierni i kochali się miłością, jaka nie zdarza się każdemu. Nigdy nie wzięli ślubu, a mimo to stworzyli coś wyjątkowego. Pani Martha ze łzami w oczach zaznaczała, że poświęciła swoje marzenia dla niego i nie było dnia, w którym tego żałowała. Los postawił na jej drodze cudownego mężczyznę, który sprawił, że przez 48 lat czuła się jak królowa. Bez ślubu, bez żadnych świstków i obrączek. Bez symboli, pokazał jej czym jest prawdziwa miłość. Wtedy zrozumiała, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze i nie żałuje... Stale jest wdzięczna Bogu za to, że pozwolił jej przeżyć tyle lat u boku miłości jej życia. Twierdziła, że nigdy przenigdy nie uda jej się odwdzięczyć Bogu za tak wspaniały dar. - Skończyłam swój długaśny monolog, wpatrując się we wzruszoną Sam. Obie przymykałyśmy oczy, nie pozwalając łzom wypłynąć na wierzch.
- Piękna historia... - szepnęła.
- Jak każda miłosna. - uśmiechnęłam się, wycierając chusteczką policzki.
- Ta była wyjątkowa... wiesz Man... sądzę, że Zayn kiedyś zmądrzeje... jeśli zobaczy, jak bardzo ci na tym zależy to... to zrobi to dla was. Przecież on staje na głowie,żebyś tylko była szczęśliwa.
- Wiem Sam tylko... chciałabym, żeby on też tego chciał.
- Nie czaję. Nie wzbudzisz w nim takich pragnień, bo dla niego ślub to niepotrzebna ceremonia. Ewentualnie zrobi to dla ciebie.
- Właśnie o tym mówię, nie chcę, żeby robił to tylko ze względu na mnie.
- Może kiedyś zmieni zdanie na temat ślubów, nie wiesz tego, Mandy.
- Mam nadzieję... - westchnęłam. W tym momencie usłyszałyśmy płacz małej, który sprawił, że obie zerwałyśmy się z kanapy i pobiegłyśmy na górę.


- Ale jesteś śliczna, Man. - zachwycałam się, trzymając ją i wpatrując się w jej brązowe oczka. - Taka kruszynka. Moja malutka.
- Pasuje ci dziecko, Man. - zachichotała Sam, na co ja wstrzymałam oddech - Man ?
- Yyy dzięki... - uśmiechnęłam się z automatu i unikając wzroku Sam zwróciłam oczy ku małej  Mandy.
- Mandy ?
- Co ?
- Dziwnie się spięłaś. - ech szybka jest.
- Ymm... tak jakoś... - uśmiechnęłam się, podając jej małą.
- Mandy Evans czy ty właśnie niemo przyznałaś się do tego iż jesteś w ciąży ? - zapytała przyglądając mi się uważnie z uśmiechem. Czy ona do jasnej cholery ma rentgen w oczach?! Jak ta dziewczyna to robi ? Chyba zapiszę się do niej na jakieś lekcje. Pokiwałam twierdząco głową, spuszczając wzrok. Usłyszałam pisk podekscytowania i od razu poczułam ramiona przyjaciółki, które obejmowały mój brzuch. - Man, to cudownie !!!! Dziecko to nowy początek, kochana. Kolejny, wyższy etap związku! Pewnie się cieszysz.
- Cieszę się tylko... Sam jak powiedziałaś Liamowi o dziecku ? - zapytałam biorąc małą na ręce.
- Nie powiedziałam, zobaczył test w łazience i się domyślił. - zaśmiała się
- Poważnie ?
- Znasz mnie... i dobrze wiesz, że jestem tak strasznie roztrzepana. Wtedy też byłam, bo zostawiłam pozytywny test na umywalce. Boże... mina Li była bezcenna. - kolejny raz wybuchnęła śmiechem, ale mnie nie było do śmiechu. Myślałam, że jakoś mi pomoże, a tymczasem jej tak szybko ten problem się rozwiązał. - Mandy.. - szybko spoważniała, spoglądając na mnie terapeutycznym okiem.- Czego się boisz ? Powiedz mu prosto z mostu. Na pewno się ucieszy.
- Sam, on nie lubi dzieci i na razie ich nie planował.
- Przestań. - machnęła ręką. - Nie lubi dzieci, a ostatnio jak u was byłam, nie mogłam odebrać swojego dziecka. - uśmiechnęła się, starając się dodać mi odwagi. - To będzie dla niego szok, to fakt, ale kiedyś zrozumie i będzie cię wspierał. Daj mu szansę. Będziecie świetnymi rodzicami. Dzieci to sama radość. Kiedyś to zrozumie.
- Kiedyś...
- Man zjeżdżaj stąd i powiedz mu to jeszcze dziś!
- Sam nie dam rady!
- Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie. Odbywaliście już niejeden raz trudne rozmowy, albo i nawet jeszcze trudniejsze niż ta. Musisz mu powiedzieć i pozwolić, żeby się wami zajął. - powiedziała, puszczając mi oczko. - Skarbie, dobrze będzie. Wyluzuj.
- Nie chcę go stracić.
- Nie jest draniem, nie zostawi miłości swojego życia, z którą będzie miał dzidziusia.
- On nie jest gotowy na dziecko.
- Ma całe dziewięć miesięcy, by się na to przygotować. Nie skracaj mu czasu i powiedz mu od razu, Man.
- Łatwo ci mówić.
- Nie denerwuj mnie! Umówmy się tak... ja rozmawiam dziś z Liamem o wyjeździe na spokojnie, a ty powiesz Zaynowi o dziecku. Jutro was odwiedzimy i  mam nadzieję, że wszyscy będziemy szczęśliwi. Zgoda ? - spuściłam wzrok. - Mandy !!!!
- Zgoda. - szepnęłam uśmiechając się do mojej jedynej i najwspanialszej terapeutki. Kocham ją za to. Jest nie do zastąpienia. No Man, dasz radę! Uwierz w moc miłości!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka moi Kochani! Emocje, które towarzyszyły tym dwóm tygodniom nieco opadły, a ja dodaję kolejną część Zayna akurat dziś bez Zayna (musicie mi wybaczyć, następna będzie z perspektywy Zayna, więc nam się wyrówna xD ). Mam nadzieję, że historia Marka i Marthy Wam się spodobała i nie zanudziłam Was dzisiejszą częścią. :D
Czekam na Wasze opinie i mam nadzieję, że będą równie liczne jak przy poprzednim.
Pozdrawiam i do następnego, Misie ! <33 ;**






sobota, 3 grudnia 2016

Imagin Zayn cz. 49

Obudziłem się o wiele za wcześnie. Zegar wskazał godzinę 7:00, super... Zwróciłem uwagę na moją księżniczkę, która smacznie sobie spała, równomiernie oddychając. Delikatnie wysunąłem dłoń spod jej karku i cichaczem wyszedłem z naszej sypialni. Szybki prysznic orzeźwił moje zaspane myśli i przywrócił mnie do żywych. Dziś miałem ważne spotkanie biznesowe, od którego zależy bardzo opłacalny kontrakt, dlatego musiałem dołożyć wszelkich starań, by nic nie wyprowadziło mnie dziś z równowagi. Zszedłem na dół, gdzie Liam był w ostatniej, najgorszej fazie trzeźwienia.
- Doberek. - odparłem uśmiechając się głupkowato, jak każdy, kto uwielbia nałogowo wypowiadać "a nie mówiłem, żebyś tyle nie pił". - Jak się spało ? - satysfakcja nie opuszczała mojego ciała, na co Liam jęknął i wystawił mi środkowy palec.
- Masz bardzo niewygodną, zgrzytającą kanapę, powinieneś zainwestować w coś wygodniejszego. - jęknął powtórnie
- Może łóżko wodne dla skacowanych ? - zapytałem z ironią wyciągając telefon, by zamówić jakieś śniadanie. Lodówka, jak to po dłuższym weekendzie świeciła pustkami, a ja nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić na zakupy. Później się tym zajmę.
- Zaaaayn mogę u was zostać przez jeszcze jeden dzień?
- Jasne, chociaż biorąc pod uwagę twoją wzgardliwość pod adresem mojej kanapy nie wiem, czy to dobry pomysł. - zaśmiałem się, wystukując numer swojej ulubionej restauracji.
- Twoja kanapa jest ok. - odparł szybko, na co przewróciłem oczami. Po zamówieniu dla nas śniadania, opadłem na fotel nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- Liam nie rób problemów tam, gdzie ich nie ma. - powiedziałem po chwili. - Specem od tego jestem ja. I starczy.  - nie mogłem dopuścić do tego , by biorąc ze mnie przykład zniszczył sobie życie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zawsze był moim dobrym duchem, nie może teraz stać się taki jak ja !
- Ech... gdyby to było takie proste.
-Odpuść po prostu. Nie masz innego wyjścia, jeśli chcesz spokojnie żyć z Sam.
- Łatwo powiedzieć.
- Liam chciałbym mieć twoje problemy, uwierz.
- Nie bagatelizuj ich! Zayn nie byłem gotów na takie zmiany! Przerasta mnie to.
- Współczuję ci, stary. Naprawdę. Właśnie dlatego pilnuję antykoncepcji jak oka w głowie.
- Nie pocieszasz mnie ! Dzieci są cudowne, ale...
-Ale nie swoje. Tak, wiem. To duży obowiązek i ja sam nie wyobrażam sobie teraz jemu podołać. Jesteśmy jeszcze młodzi. Za młodzi. Co to jest 30 lat, stary. A tu trzeba dawać przykład, uważać na każde słowo, każde zachowanie... Stary... brak seksu kiedy się chce, brak imprez kiedy się chce, brak jakiejkolwiek przyjemności. Tylko obowiązki i obowiązki. Już nie mówiąc o tym, że to dziecko jest najważniejsze.
- Dokładnie tak, właśnie tak jest !
- Witam panowie. - usłyszałem smutny głos Mandy, co oznaczało tylko jedno : podsłuchała naszą rozmowę i kolejny raz wyciągnęła z niej niewłaściwe wnioski. Brawo Malik, kolejny raz strzeliłeś do własnej bramki. Jesteś specem od samobójów.
Liam skrzywił się, posyłając mi współczujące spojrzenie. Tak stary! To twoja wina ! Dobrze, że chociaż raz nie muszę wyrzucać sobie, że sprawiłem jej przykrość. Poszedłem za nią do kuchni, starając się odwieść jej myśli od tego, co przed chwilą usłyszała. Nie chciałem, żeby to słyszała, bo jestem pewien, że zrozumiała to na opak. A ja chciałem tylko wspólnie z Liamem zastanowić się nad ciężką wagą rodzicielstwa... Co ja gadam! Szczerze ? Liam należy do tych osób, które uwielbiają, jak się nad nimi użala. Dlatego też chciałem mu w ten sposób pomóc... Dobra, głupie wytłumaczenie. Nie powinienem tak mówić i już.
- Wyspałaś się ? - zapytałem, przytulając ją od tyłu.
- Tak, dziękuję. - uśmiechnęła się słabo, rzucając mi przelotne spojrzenie. - Wyprasuję ci koszulę, podobno masz ważne spotkanie. - powiedziała miękko, szybko ściągając z siebie moje ręce. Po kilku sekundach zniknęła mi z pola widzenia.
- Przykro mi, stary. - powiedział Liam, wchodząc do kuchni. - Beznadziejnie wyszło.
- Później z nią to wyjaśnię. - powiedziałem włączając ekspres do kawy.
- Wszystko między wami ok ? - zapytał skanując moją sylwetkę.
- Tak..- odparłem, ale chyba tego nie kupił, bo tylko głośno westchnął. - Nie pytaj mnie, dlaczego, bo sam dokładnie do tego nie doszedłem. - powiedziałem uprzedzając jego pytanie.
- Kobiety... - pokiwał głową, wzdychając
- Kobiety...

Usiedliśmy wspólnie do śniadania, ale żadne z nas nie miało apetytu. Mandy unikała mojego spojrzenia, jak ognia, prowadząc sztuczną rozmowę z Liamem na jakieś błahe tematy. Było niezręcznie i to naprawdę bardzo, dlatego poczułem ulgę, gdy nadszedł czas na przygotowanie się do spotkania biznesowego. Zostawiłem ich samych, szybkim krokiem kierując się w stronę garderoby. Ubrałem szary garnitur i jasnoniebieską koszulę, idealnie wyprasowaną przez Man. Uśmiechnąłem się na wspomnienie jej mimiki twarzy za każdym razem, gdy widziała mnie w lekko zmiętej koszuli. Prawie dostawała zawału. Wolałem jak kłóciliśmy się o takie głupoty niż o naprawdę poważne sprawy jak to ma miejsce dziś. Westchnąłem, przeczesując dłońmi swoje włosy. Tępo wpatrywałem się w swoje odbicie zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Miałem już dość tłumaczeń i dość sztucznego i nieszczerego zachowania Mandy. Wyraźnie coś przede mną ukrywała i podejrzewałem, że będzie to coś, co wstrząśnie moim całym światem. Co jeśli doszła do wniosku, że nie ma już do mnie siły, że wypłakała o jedną łzę za dużo i że się poddaje? Nie przeżyję bez niej, naprawdę nie wyobrażam sobie swojego życia bez jej obecności.
Zszedłem na dół, poprawiając krawat i spoglądając ukradkiem na Man, która wkładała mozolnie naczynia do zmywarki.Korzystając z tego, że Liam gdzieś się zmył, szybkim krokiem przekroczyłem próg kuchni i stanąłem tuż za nią. Czując mój wzrok na sobie, odwróciła się do mnie, krzywiąc się zapewne na widok mojego krzywo zawiązanego krawata. Nie pomyliłem się zbytnio. Po chwili jej drobne palce rozwiązywały węzeł i poprawiały go.
- Perfect. - uśmiechnęła się słabo, unikając mojego wzroku.
- Wrócę około 14, może pojedziemy potem na zakupy ? - zaproponowałem, na co dziewczyna pokiwała głową z aprobatą. - Świetnie... To cześć... -odparłem całując ją w skroń,na co posłała mi znowu smutny uśmiech, który uderzył w moje serce z podwójną siłą. Nie mogłem znieść jej wyrazu twarzy, który pojawił się tego feralnego dnia, kiedy kolejny raz spieprzyłem wszystko, co zdążyliśmy między nami naprawić.
- Pa Zayn. - odparła tym samym melancholijnym tonem, a ja poczułem, że zaraz zaniosę się płaczem jak istny mięczak, którym przecież nie jestem !Nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości. Nie teraz!

*Perspektywa Mandy*
- Dokąd się wybierasz ? - usłyszałam za sobą głos Liama, który niespodziewanie wparował do salonu,w którym wiązałam swoje trampki.
- Muszę załatwić kilka rzeczy na mieście. Będę za niedługo. - powiedziałam wymijająco,na co Liam przyjrzał mi się uważnie.
- Kilka rzeczy na mieście... - powtórzył z zamyśleniem. - Jasne, jedź. - odparł uśmiechając się słabo.
- Na razie!Aaa i czuj się jak u siebie.  - odparłam szybko, wychodząc z domu.
Musiałam dowiedzieć się, jaka jest prawda, zanim zacznę panikować i doszczętnie zepsuję sobie tym życie.... oby to był tylko sen. Nie jesteśmy na to gotowi... ja nie jestem na to gotowa.. nie wyobrażam sobie, tego, że...
- Mandy Evans. - usłyszałam skrzeczący głos starszej kobiety , gwałtownie wstałam z miejsca i na chwiejnych nogach z drżącymi rękoma dotarłam do drzwi. Zapukałam delikatnie, na co odezwał się miły głos, zapraszający mnie do środka. Dobra Mandy, koniec z pytaniami. Czas poznać konkret.
- Dzień dobry. - przywitałam się, wchodząc do środka.
- Dzień dobry, pani Evans, zapraszam. - 40-letnia kobieta uśmiechnęła się ciepło wskazując na krzesło przed sobą.  - Co Panią do mnie sprowadza ? - zapytała z uśmiechem.
- Muszę poznać prawdę pani doktor, bo dłużej tego nie zniosę. - powiedziałam, przygryzając nerwowo wargę. Moje życie to kiepski film, naprawdę kiepski.
- Robiła pani wcześniej jakieś testy ?
- Nie... pani doktor czy to możliwe, że tabletki mogły przestać działać? Pilnowałam tego jak oka w głowie. - powiedziałam zażenowana patrząc wszędzie tylko nie w skryte za okularami oczy lekarki.
- Często zdarza się, że leki nie wystarczają. Zażywanie ich wymaga wielkiej precyzji.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale... Ech może mnie pani zbadać ? - poprosiłam, chcąc mieć to już za sobą.
- Oczywiście, proszę  ściągnąć górną część garderoby  i się położyć . - powiedziała wstając zza biurka. Gdy to zrobiłam, podjechała do mnie z ogromną maszyną, wylała na mnie warstwę zimnego żelu, biorąc do ręki specjalistyczny sprzęt.  - Rozumiem, że nie jest pani na to gotowa. - uśmiechnęła się pocieszająco.
- Nie jestem nawet gotowa usłyszeć od pani potwierdzenia lub zaprzeczenia moich przypuszczeń. - odparłam szczerze, wpatrując się w ekran.
-Niech się pani nie martwi, mnóstwo kobiet do mnie przychodzi z podobnymi wątpliwościami i zwykle potem po przeżyciu pierwszego szoku są szczęśliwymi matkami i dostarczają naszemu globu kolejne dzieci. - uśmiechnęła się, mrużąc oczy i wpatrując się w ekran. - Co pani wolałaby usłyszeć?- zapytała ściągając rękawiczki.
- Prawdę. - odpowiedziałam wymijająco, sama nie wiedząc, co chciałabym usłyszeć. Ta perspektywa była dla mnie zbyt nierealna, a jednak tak bardzo możliwa.
- Drugi tydzień. Gratulacje! - uśmiechnęła się, ścierając żel z mojego brzucha. Przymknęłam oczy, chcąc przyswoić to, co właśnie usłyszałam. Ja i Zayn... będziemy mieli dziecko... akurat w tym momencie ! W momencie, w którym nam się nie układa i on wcale go nie chce! Moje życie to dramat!! Szereg skomplikowanych, niepoukładanych aktów i scen! Spokojnie Mandy... poradzisz sobie, jak zawsze sobie poradzisz. Starałam się uspokoić, ale mówiąc szczerze, miałam ochotę wybiec z gabinetu i wybuchnąć płaczem. Kocham dzieci i zawsze pragnęłam je mieć, ale nie w tym momencie. Nie jesteśmy w stanie zadbać o nasz związek, a co dopiero o dziecko. Przecież to niewykonalne. - W porządku ? - zapytała patrząc na mnie neutralnie, uśmiechając się lekko.
- Ttttak. - wyjąkałam, wstając i ubierając boleśnie powoli swoją jasną koszulę.
- Pozwoli pani, że poprowadzę pani ciążę. - uśmiechnęła się serdecznie, wyciągając stertę papierów.
- Oczywiście. - uśmiechnęłam się słabo,ciągle nie mogąc w to uwierzyć. Nie miałam  już złudzeń. Będę matką. Teraz, kiedy mój facet nie chce wziąć ze mną ślubu, oddalamy się od siebie, jego matka umiera, a ojciec powoli popada w alkoholizm. Moje dziecko naprawdę ma dobre wyczucie czasu.
- Proszę się nie martwić. Na pewno   sobie pani poradzi. Wiem to z długoletniego doświadczenia.-powiedziała ciepło, klepiąc mnie po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję.
- Widzimy się za miesiąc. Może pani przyjść z partnerem. - uśmiechnęła się odprowadzając mnie do drzwi.
- Tak... to chyba nie jest zły pomysł to...dziękuję. - odparłam zamyślona i wyszłam kompletnie nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Będziemy mieli dziecko. Ja i Zayn będziemy mieć dziecko! Zayn i dziecko! Ja i dziecko ! My i dziecko! Dziecko i my. To niemożliwe!
Zayn i dziecko
Mandy i dziecko
My i dziecko
Rodzina
Prawdziwy dom
Obowiązki
Odpowiedzialność
Troska
Dojrzałość
Trudy wychowania
Czas spędzony razem w dwójkę, w trójkę
Miłość  Więcej miłości
Radość  Więcej radości
Szczęście  Więcej szczęścia
Nieprawdopodobne jest to, jak szybko moje życie się zmienia. Jedna nowinka zastępuję drugą. Ciekawa jestem, co będzie dalej. Bliźniaki? Nie... zbyt trywialne, może od razu trojaczki albo czworaczki. To jest możliwe, znając popęd mojego faceta. Ech ale bredzę... kolejna oznaka ciąży? Chyba tak...
Pałętałam się bezcelowo po mieście aż w końcu stwierdziłam, że powinnam wrócić do domu. Było grubo po 16, a mój rozładowany telefon z pewnością wzbudził u Zayna strach, że znowu nie wie, co ze mną się dzieje. Nie mniej jednak zupełnie nie byłam gotowa na konfrontację z mężczyzną. Nogi same zaprowadziły mnie pod rodzinny dom Zayna. Czułam, że jedyną osobą, która mnie zrozumie będzie Trish. Była dla mnie jak matka. Albo nawet kimś jeszcze ważniejszym, biorąc pod uwagę mój obecny stopień  zażyłości z własną rodzicielką.  Zapukałam nerwowo do drzwi, czując, jak cała wewnątrz dygoczę. Otworzył mi Yaser, co nieco mnie zdziwiło.
- Ooo Witaj Mandy. - powiedział oficjalnym tonem, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Ymm dzień dobry. - uśmiechnęłam się, czując się trochę niezręcznie. Nie widziałam go od miesięcy, a biorąc pod uwagę fakt iż pomogłam jego żonie spotkać się z miłością swojego życia czułam dodatkowy stres i nie wiedząc czemu naszły mnie ogromne wyrzuty sumienia względem mojego byłego szefa.
- Wejdź, proszę. - powiedział, otwierając szerzej drzwi.
-Dziękuję. - odparłam uprzejmie, starając się zachowywać naturalnie i zmniejszyć tym niezręczność tej sytuacji. Weszłam do środka i jedyne, co rzuciło mi się niemalże od razu to cisza.... która zupełnie nie pasowała do wszystkich wspomnień związanych z tym miejscem. Gwar, śmiechy, włączony telewizor, chodząca pralka i odgłosy żarzącego się ognia w kominku zawsze były tu słyszalne. Tymczasem dobiła mnie zupełna nisza i pustka. Spojrzałam na mężczyznę pytająco, na co spuścił wzrok. Po chwili milczenia dodał.
- Trisha wyprowadziła się przedwczoraj. Zabrała ze sobą dziewczynki. - powiedział z żalem, siadając w swoim ulubionym fotelu i zapalając cygaro.
- Jak to ? - nie mogłam w to uwierzyć. W życiu nie pomyślałabym, że będzie w stanie zostawić swojego męża po tylu latach wspólnego dzielenia z nim swojego życia.
- Nigdy na nią nie zasługiwałem... - odparł zamyślony, wpatrując się beznamiętnie w ścianę, a dokładniej w zdjęcie, które było na niej powieszone. Przedstawiało całą rodzinę Malików - szczęśliwych, zadowolonych, kochających się, trwających w czułym uścisku.
- Przykro mi. - powiedziałam, wiedząc jednocześnie jak bardzo trywialne było wyrażenie mojego współczucia.
- Mnie też. - uśmiechnął się smutno, wkładając cygaro do ust.
- A gdzie one teraz są ?
- U matki Trish... widzisz drogie dziecko... odkąd dowiedziałem się, że Trish jest chora to... kompletnie się załamałem. Wolałem sam umrzeć niż żyć bez niej. Nie wyobrażałem sobie tego i byłem wściekły, że nie mogłem jakoś jej uchronić. Byłem kompletnie rozdarty,a te głupie wstawki lekarzy typu " będzie lepiej, potrzeba czasu, pacjentka rokuje coraz lepiej, proszę się nie martwić, musimy czekać " tylko wspomagały mój gniew... uciekłem od tego. Nie potrafiłem walczyć z nią, być przy niej... zatopiłem się w alkoholu i dodatkowo dowaliłem jej kolejnych zmartwień.Chciałem z tym skończyć, ale... nie potrafię. To dlatego się wyprowadziła... nie miała już siły do mnie i moich pijackich wybryków... W sumie to ją rozumiem... nigdy nie rozumiałem, co ta kobieta we mnie widziała. - wzruszył ramionami, bo czym spojrzał na mnie uważnie. - Podobnie nie rozumiem, co ty widzisz w moim synu. Zayn jest... dokładnie taki sam jak ja. - posłał mi złośliwy uśmieszek, a ja poczułam przypływającą falę gniewu. Jak śmiał w ogóle porównywać Zayna do siebie ?! Zayn jest zupełnie innym człowiekiem. Ich charaktery nijak mają się do siebie. Nie odziedziczył po nim żadnej cechy ! Żadnej !
- Nieprawda! Zayn nie jest taki jak pan. - powiedziałam, zaciskając dłonie, żeby się uspokoić.
- Och teraz...drogie dziecko... wydaje ci się, że go zmieniłaś, że już zawsze taki będzie... tak, tak. Trish też tak myślała... analizując moją przeszłość mogę dojść do wniosku, że Zayn był dokładnie taki sam. Do ślubu starałem się być takim , jakim stworzyła mnie Trish. Zależało mi  na niej... a potem było coraz gorzej. Ludzie się nie zmieniają, Mandy. - odparł refleksyjnie, a ja pokiwałam głową zszokowana. To dlatego Zayn nie chciał wziąć ze mną ślubu. Ukrył to przede mną! Nie chciał wrócić do swojej poprzedniej osobowości, tak jak jego ojciec to zrobił. Bał się, że skrzywdzi mnie jeszcze bardziej... Nagle przybyły do mnie tony głębokiego i wręcz niezniszczalnego uczucia, które w końcu wypełniło pustkę zepsutą przez smutek i złość. To,co zrobił utwierdziło mnie w przekonaniu, że naprawdę bardzo mnie kocha i będzie mnie chronić przed swoją gorszą wersją... której już nie ma.... ale która w każdej chwili może wrócić. To było takie proste ?! Zupełnie jak dwa plus dwa. Wszystkie nasze kłótnie, moje fochy na niego były bezsensowne, bo on chciał mnie chronić. Za każdym razem wzbraniał się sam przed sobą, byleby tylko mnie nie zranić. Myślę, że w końcu poznałam odpowiedź na większość niewyjaśnionych zachowań Zayna. Żyje w ciągłym strachu, że mnie skrzywdzi, a ja go zostawię lub będę z nim z przyzwyczajenia, tak jak Trish z Yaserem. I będę  udawać, że wszystko jest ok, tak naprawdę będąc nieszczęśliwa. Zayn... dlaczego nie powiedziałeś? Dlaczego nie podzieliłeś się ze mną tymi przykrymi obserwacjami... przecież byłoby nam o wiele prościej... -Mandy ! Mandy ! - usłyszałam nawoływania, co sprawiło, że momentalnie ocknęłam się, spoglądając na swojego rozmówcę.
- Yyy... ja przepraszam.... muszę już iść.... - zerwałam się szybko, ale Yaser mnie zatrzymał
- Przepraszam... nie chciałem tego powiedzieć. - powiedział, masując nerwowo kark. Westchnął, spoglądając na swoje buty. - Proszę cię, porozmawiaj z Zaynem... odwiedźcie mnie... potrzebuję was.- zdecydował się na mnie spojrzeć, na co ja uśmiechnęłam się smutno, kiwając głową.
- Postaram się... Niech się pan trzyma. - powiedziałam, chwytając za klamkę. - Do zobaczenia.

Wracałam do domu boleśnie powoli, starając się pozbierać wszystkie myśli.  Prawdę mówiąc, miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje z nadmiaru emocji i wrażeń dzisiejszego dnia. Tyle się dzisiaj wydarzyło...a jeszcze czeka mnie rozmowa z Zaynem... która mi nie ucieknie choćbym nawet chciała.
 Mozolnie przekroczyłam próg, a gdy tylko to zrobiłam, natrafiłam na stanowcze spojrzenie Zayna.
- Mandy na litość boską. - powiedział, podchodząc do mnie i bacznie się mi przyglądając.
- Przepraszam, telefon mi padł. - uśmiechnęłam się ze skruchą.
- Chcesz, żebym dostał zawału. - bardziej stwierdził niż zapytał, na co tylko westchnęłam.
- Nie chcę mi się ciągnąć tego tematu i wszczynać kolejnej kłótni, ok ? - powiedziałam zrezygnowana  wchodząc do kuchni i nalewając sobie coli do szklanki... czy w moim stanie powinnam ją w ogóle pić ? Aaa pieprzyć to. - Liam wrócił do domu ?
- Sam tu przed chwilą była i po jakże zaciętej kłótni, zdecydował się wrócić ze swoimi dziewczynami do domu.
- Rozumiem.
- Swoją drogą, szkoda, że cię nie było. Zobaczyłabyś małą. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak urosła. Jest naprawdę urocza. - powiedział z ekscytacją (?) ( być może chciałam, żeby to była ekscytacja, mój umysł lubi płatać mi figle, jak już zapewne wiecie...)
- Muszę je jutro odwiedzić. - powiedziałam spoglądając na Zayna
- Na pewno się ucieszą.
- Pewnie tak.
- Man co się dzieje ? Ciągle masz do mnie żal ?
- Nie - machnęłam ręką. Mówiąc szczerze, zdążyłam się już oswoić z myślą, że nigdy nie będę panią Malik i tak naprawdę nie robi mi to już żadnej różnicy. Tym bardziej teraz, kiedy moje, wróć nasze dziecko będzie nosiło jego nazwisko.
- To o co chodzi ?
- O nic, Zayn. Wszystko jest w porządku.
- Nie kłam, bo ci to nie wychodzi. - powiedział podchodząc do mnie bliżej. - Man, gdzie dziś byłaś?
- Zaczyna się ! Godzina 18:40 - początek godziny policyjnej i pierwszego przesłuchania. Pytanie numer jeden...
- Mandy ! - przerwał mi, spoglądając na mnie poważnie, starając się zachować spokój.
- Byłam u lekarza. - odpowiedziałam spuszczając wzrok na swoje różowe skarpetki.
- Jesteś chora ? - zapytał z niepokojem,na co szybko zaprzeczyłam. Wmówiłam mu, że to były tylko badania okresowe. Na szczęście to kupił. Nie byłam mu w stanie dziś powiedzieć prawdy. Nie jest na to gotowy... ja w sumie też nie byłam. Najpierw sama musiałam oswoić się z myślą o macierzyństwie, która w dzisiejszych realiach była dla mnie nie do wyobrażenia. - Może poszlibyśmy do restauracji na kolację ? - zaproponował, na co pokręciłam przecząco głową. Nie chciałam nigdzie wychodzić. Nie chciałam również sprawić mu przykrości, więc szybko dodałam. - Może sami coś ugotujemy ? Skoro już się pofatygowałeś i zrobiłeś zakupy... - powiedziałam siląc się na optymistyczny uśmiech.
- Chcesz nas otruć ? - zapytał żartobliwym tonem .
- Ja ?
- Wpuszczając mnie do kuchni wiele ryzykujesz.
- Jejku będziesz obierać ziemniaki ! - wymyśliłam na poczekaniu, na co Zayn wybuchnął śmiechem.-Nie kupiłeś ziemniaków, prawda ?
- Nie
- Bieda w tym domu. - zażartowałam, przeglądając zawartość lodówki. - Na co masz ochotę?
- Aktualnie na ciebie. - powiedział stojąc tuż przy mnie i biorąc mnie na ręce.
- Ymmm mam okres. - powiedziałam owijając ramiona wokół jego szyi.
- Mi to nie przeszkadza. - wzruszył ramionami, nie widząc problemu.
- Ale mi tak. - uśmiechnęłam się, całując go w skroń. Jesteśmy naprawdę nienormalną parą. Od kłótni do miłosnych uniesień. Od miłosnych uniesień do kłótni. Dlaczego nie możemy być wyważoną, stabilną emocjonalnie parą ? Czy na to potrzeba aż tyle czasu ? Dlaczego innym udaje się to w przeciągu miesięcy, a nam zajmuje to całe lata ? - Może pizza ? - zaproponowałam, nie spuszczając z niego wzroku.
- Może być. - westchnął,sadzając mnie na wyspie kuchennej.
- Zrób to. - powiedziałam zniecierpliwiona. Rozpaczliwie pragnęłam jego czułości. Zayn uśmiechnął się czule, wplatając dłoń w moje włosy. Usadowił się między moimi nogami i po chwili nasze usta się spotkały. Zaczął delikatnie jak zwykle, jednak z upływem czasu przelewał w nasz pocałunek cały ocean pasji i uczucia. Momentalnie oblała mnie faza gorąca i niech mnie piorun trzaśnie jeśli to nie było niesamowite. Jestem nienormalna, bo uwielbiam nasze kłótnie! Uwielbiam je, bo moment pogodzenia się jest najlepszym momentem w naszym związku. Odsunęliśmy się od siebie, starając złapać oddech.
- Dostrzegłem w tobie coś innego, nowego. - powiedział przyglądając mi się uważnie.
- Co takiego ? - zapytałam nieco zdezorientowana.
- Potrzebowałem anioła w swoim życiu. W końcu go znalazłem. Nawet masz aureolkę - uśmiechnął się czule, poprawiając moje roztrzepane włosy. - Kocham cię, kocham cię za to kim jesteś, Man. Spróbujmy nie popełniać już żadnych błędów, od teraz. - Zanurzył twarz w moich włosach, a ja analizowałam w myślach jego słowa. Spróbujmy nie popełniać już żadnych błędów.... jestem za, ale akurat w tej kwestii nie mam za wiele sobie do zarzucenia. Większość kłótni wszczynane są z jego powodu i tego nie przeskoczymy. To on  musi zrozumieć jeszcze wiele rzeczy. Ja dałam mu wszystko, co mogłam mu dać. Włożyłam w nasz związek każdą nadzieję, siłę, czasem też determinację. Więcej już nie mogę. Wszystko zależy od niego.
- Od teraz ? - zapytałam lekko się uśmiechając.
- Właśnie tak. - szepnął, nakrywając moje usta swoimi. Był to długi, zmysłowy pocałunek, który doszczętnie roztopił mi serce i mózg. Wariuje przy nim. Z dnia na dzień kocham go coraz bardziej. Muszę zaufać!Muszę mieć nadzieję, że w końcu wydarzą się rzeczy, które pomogą i scementują nasz związek. Kto wie, może to właśnie ta mała 2-tygodniowa kruszynka mieszkająca wewnątrz mnie zmieni nasz świat na lepsze? Kocham cię, Skarbie. Jesteś moją nadzieją.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, hej hej ! Wasze komentarze zmotywowały mnie na tyle, że rzuciłam podręcznikiem do historii w kąt i dokończyłam dla Was tę część. Jak widać dużo się dzieje i ja sama przy tym czuję się bardzo rozemocjonowana. Jestem mega ciekawa Waszych opinii :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba !
Do następnego, Misiaki! :D <33