PROLOG
Marzenia... Potrzeba wielkiej odwagi, by je posiadać. Jeszcze większej, gdyby stały się największymi pragnieniami, stojącymi na pierwszym miejscu i niedającymi o sobie zapomnieć... A co jeśli się spełnią? Trzeba na nie uważać, bo skąd można mieć pewność, czy okażą się dla nas dobre? Co jeśli przygniotą nas swoją mocą, zmienią bezpowrotnie nasze życie i sprawią, że już nigdy nie wrócimy do codzienności? Czy naprawdę są nam potrzebne ? Na pewno na świecie znajdują się ludzie, którzy żyją bez marzeń... może żyje się im łatwiej ? Doceniają, co mają, cieszą się każdym dniem i czują, że nie potrzebują zmian. Czyż to nie cudowne podejście ? Skupić się na swoim ziemskim życiu. Na tym, co dzieje się tu i teraz, w tym właśnie momencie. Nie gdybać i nie śnić. Prowadzić spokojną egzystencję z dala od przereklamowanych myśli, szumnie nazwanych marzeniami. W dzisiejszych czasach kładzie się ogromny nacisk na to, jak ważne jest posiadanie marzeń, dążenie do celu, często po trupach, nie myśląc o konsekwencjach. Czymże są marzenia ? Czy ktokolwiek z nas zadał sobie to pytanie ? Czy ktokolwiek zna na nie odpowiedź...
Ludzie dzielą się w uproszczeniu na tych, którzy twardą stąpają po ziemi ( czyli ludzi, którym żyje się o wiele łatwiej, aczkolwiek ich życie jest szare i ponure) oraz tych z głową w chmurach ( ludzi, mających mało wspólnego z rzeczywistością, żyjących marzeniami i często chorymi wyobrażeniami o sobie i ludziach wokół). A kim ona jest ?
Jest coś po środku ?
Hmm... człowiek mający odwagę marzyć, jednocześnie doceniający to, co ma i cieszący się życiem ? Pełen energii i chęci do życia... chyba można. Krótki opis człowieka w pełni oddający jej usposobienie.
Melanie Pearson - zawsze wesoła, ciesząca się życiem, niepoprawna optymistka. Co robi na tym świecie ? Pomaga wszystkim wokół dostrzec piękno ludzkiego życia. Nieco ironiczna, często spontaniczna, z wielkim serduchem na dłoni, dotrze do każdej zranionej jaźni, jak to podsumowała w kilku dobrze dobranych słowach jej przyjaciółka. Stara się zawsze myśleć pozytywnie i cokolwiek by się nie działo, zawsze znajdzie jakieś pozytywy. W końcu nie ma beznadziejnych sytuacji, a przynajmniej ona nigdzie ich nie widzi.
Co musi się stać, by zmieniła swoje nastawienie ? Do niedawna wszyscy myśleli, że to nigdy nie nastąpi. Jednakże ludzie się zmieniają, zwłaszcza wtedy, gdy są zmuszeni zmienić swoje środowisko. Wymienić piękny apartament na Manhattanie na niewielki domek na wsi, grono zaufanych przyjaciół na setki ubrudzonych błotem zwierząt, ojca od zawsze chodzącego w garniturach od Armaniego na mężczyznę chodzącego w kolorowych koszulkach polo, ukochanego na wspomnienia. To wszystko przydarzyło się Melanie, spadając na nią jak grom z jasnego nieba. Jak poradzi sobie z tymi zmianami? Nie ma wyjścia, jakoś będzie musiała. W końcu jej życie nigdy nie było jednostajne... Mieszkała z ojcem- jednym z najlepszych nowojorskich prawników, który z przymrużeniem oka ukończył Harvard i dla którego nie ma w życiu rzeczy niemożliwych. To on nauczył ją zawsze walczyć o swoje i nigdy się nie poddawać. Mimo,iż Melanie nie pochwalała jego stylu życia oraz kobiet, które stale zmieniał niczym zużyte rękawiczki, dziewczyna była z nim mocno związana. Miała tylko jego. Rozumiała również, co było przyczyną takiego zachowania Marka. Przedwczesna śmierć jedynej kobiety, którą prawdziwie kochał - mamy Melanie, która jako stewardessa zginęła w katastrofie lotniczej, gdy dziewczynka miała zaledwie 2 latka. Nastolatka nie pamiętała dokładnie swojej mamy, ale wiedziała z licznych opowieści, że była wspaniałą kobietą. Toteż dlatego postanowiła ją naśladować. Oprócz tego, że była do niej bardzo podobna pod względem wizualnym, starała się zawsze wszystkim pomagać jak kiedyś jej mama.Podobno jej dom był miejscem, w którym w magiczny sposób leczyła dusze i zabijała depresyjne myśli. Była niezwykłą kobietą, podobnie jak jej córka, której nie dane było jej dobrze poznać Pomimo swojego młodego wieku,Melanie udzielała mądrych i często trafnych rad. Patrzyła na świat niezwykle dojrzale i trzeźwo. Być może to skłoniło ją do rozpoczęcia studiów. Psychologia - od zawsze tego pragnęła. Nie interesowało ją, że ma przez to trochę na pieńku z ojcem, który inaczej wyobrażał sobie karierę swojej jedynej córki. Nie dało się ukryć, że właściciel najlepszej kancelarii w Nowym Yorku marzył, by córka poszła w jego ślady, ale z chwilą, kiedy zobaczył tę wrażliwą dziewczynę, pracującą na co dzień w Domu Dziecka, czytającą dzieciom ich ulubione bajki i bawiącą się z nimi na małym placyku zabaw, czuł dumę. Ogromną dumę,że potrafił wychować taką niesamowitą i skromną dziewczynę, do której ludzie lgną niczym pszczoły do miodu.
Tego dnia, Mark wrócił nieco wcześniej ze swojej kancelarii. Wszedł na swoją prywatną pocztę, w której znalazł się mail od starszego brata jego ukochanej żony. Okazało się, że dom rodzinny Marie został wystawiony na aukcję. Dziadkowie Melanie potrzebowali pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia. Nie było wyjścia. Mark czuł, że musi zrobić wszystko, by ten dom pozostał w rękach osób bliskich Marie. Po prostu był jej to winny. Głęboko wierzył, że patrzy na niego z Niebios i błaga go o to, by uchronił tak ważne dla niej miejsce.Miejsce, które za czasów, kiedy była jego domownikiem tętnił życiem i był wypchany po brzegi przyjaciół, znajomych i piesków. Nie czekając ani chwili dłużej zadzwonił do Davida z chęcią kupna posiadłości.Po długiej rozmowie, w której dowiedział się, że teściowie nie zamierzają wracać do swojego domu, stwierdził, że i koniecznie musi go kupić- dla Melanie. Dziewczyna, mimo iż miała już 19 lat ani razu nie była w rodzinnych stronach. Nigdy nie było okazji... to znaczy może i była, zapewne niejedna, ale Mark wciąż czuł, że nie jest na to gotowy. Powrót to przeszłości mógł się okazać bardzo bolesny, dlatego tak bardzo pragnął sobie tego oszczędzić.
Kolejny telefon do banku- udana transakcja. Dom należy do Marka. Mężczyzna westchnął głęboko- kupił w ciemno niewielką posiadłość znajdującą się na wsi pod Londynem. Ciekawe, jak bardzo się zmieniła po tylu latach...pewnie tętni pustką... bez Marie wszystko było puste, szare, bez emocji, jakiegokolwiek uczucia. Czy to nie było zbyt pochopne posunięcie ? Jak zareaguje na to Melanie ? Czy to nie będzie dla niej zbyt trudne ? Szereg wątpliwości wdarł się do jego głowy. Czy jest w stanie od tak pojechać tam, ze swoją córką, do swego dawnego środowiska, z którym nie miał styczności od wielu lat i do którego nie miał zwyczaju się przyznawać? Czy naprawdę właśnie tego pragnie ? Co najważniejsze, czy Melanie potrzebuje takich zmian ? Mając tu przyjaciół, chłopaka, studia, satysfakcjonującą pracę? Czy jest sens wracać na stare śmieci, by pokazać córce jej historię ? Gdzieś wewnętrznie czuł, że powinien. Może to właśnie ona na nowo ożywi do miejsce i sprawi, że odzyska swoje niepowtarzalne na pozór ciepło i piękno. Po za tym, Melanie naprawdę niewiele wie o swojej angielskiej rodzinie. A jak każdy ma prawo wiedzieć o niej jak najwięcej.
Przecież nikt nie powiedział, że muszą zostać tam na stałe. On ma tu swoją kancelarię, którą może opuścić co najwyżej na miesiąc, a Mel... Mel jest dorosłą osobą i podejmie sama decyzję, jakim torem potoczy się jej życie. Poskładał swoje myśli w chwili, gdy wysoka jasna blondynka przekroczyła próg apartamentu, rażąc swoim pięknym uśmiechem... tak bardzo podobnym do Marie. Z nieukrywanym entuzjazmem, którym zaskoczył samego siebie zakomunikował -Córeczko, wyjeżdżamy.
- Dokąd ? - zapytała zaciekawiona zbyt emocjonalnym tonem ojca.
- Na stare śmiecie... - odpowiedział melancholijnie, a jego wzrok powędrował do jednych z ostatnich fotografii Marie, która uśmiechem wymazała z niego wszelkie obawy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej , hej, hej! :D
Nadszedł czas na nowe opowiadanie. Nowi bohaterowie, nowa historia, nowe miejsca. Jestem ciekawa, co Wy na to xD
Specjalnie w prologu został pominięty główny bohater, jak myślicie, kto nim jest ? Obiecuję, że nie pozostawię was długo w niepewności! :D
Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze !
Liczę na Was ;**
Pozdrawiam
piątek, 28 kwietnia 2017
sobota, 15 kwietnia 2017
Epilog
- I co było potem ? - zaciekawione oczy brunetki sunęły wzdłuż mojej twarzy.
- Potem... było już tylko lepiej. - uśmiechnęłam się nostalgicznie, zakładając kosmyk niesfornych loków za jej ucho. - Widzisz, Sophie, prawdziwa miłość to wiele wyrzeczeń, to ciągła walka o siebie, o to, by nie utracić tych najważniejszych wartości. Ale powiem ci jedno : jeśli decydujesz się ją podjąć, wychodzisz z niej zwycięsko. Bez wyjątku.
- Dlaczego wcześniej mi tego nie opowiedziałaś ? Nigdy nie słyszałam tej historii ani z twoich ust, ani taty, czy też dziadków. Czemu to ukrywaliście ? - dopytywała, sącząc gorącą czekoladę.
- Historia naszej miłości jest bardzo złożona i zagmatwana... prawdę mówiąc baliśmy się z tatą, że razem z braćmi stracicie do nas szacunek. W końcu przez tyle lat, ciągle ze sobą walczyliśmy, wylaliśmy wiele łez, stłukliśmy wiele talerzy,z naszych ust popłynęło wiele gorzkich słów.... Wiesz, jak tak na to patrzę z perspektywy czasu, to niektóre spory wydają mi się tak banalne, że wręcz komiczne. Byliśmy tacy dziecinni. Nigdy nie chcieliśmy, żebyście pochopnie nas oceniali. Całe otoczenie twierdziło, że nigdy w życiu nie stworzę z tatą prawdziwego związku, najbliżsi uznawali mnie za totalną wariatkę, wróżyli nam rychły koniec. Twierdzili, że zostałam przy nim, bo nie wystarczyło mi siły, żeby go zostawić. Poniekąd mieli rację... życie bez niego wydało mi się kompletnie bez sensu. Straciło swój koloryt, pokryło się nudną szarością, z którą nie mogłam sobie poradzić. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jak śmią ?! Mamo, jesteś najsilniejszą osobą na całym bożym świecie. - powiedziała, przytulając się do mnie. - Dziękuję. - uśmiechnęła się, patrząc prosto w moje oczy.
- Niby za co ?
- Za to, że walczyłaś, że nigdy się nie poddawałaś i za to, że stworzyłaś mi modelowy choć bardzo nietuzinkowy dom. Podziwiam cię i za rok, kiedy wejdę w dorosłość postawię cię w roli autorytetu. Jesteś wielka, mamo. - szepnęła, wstając z kanapy.
- A ty dokąd ?
- Zadzwonię do Briana, masz rację.. warto walczyć o miłość. Nigdy nie pozwolę, żeby taka głupota zaważyła na mojej przyszłości.
- Zaproś go na kolację!Babcia bardzo chce go poznać! - krzyknęłam, uśmiechając się sama od siebie.Ach te nastoletnie miłości ! Pomyśleć, że 20 lat temu przeżywałam dokładnie to samo...
Wyszłam na taras. Wystawiłam twarz do słońca. Piękne majowe słońce napawało mnie podwójną radością. W tle słyszałam chaos wytwarzany przez dwóch młodszych synków. Otworzyłam oczy i ujrzałam Zayna, trzymającego na plecach 5-letniego Toma, który z ogromnym uśmiechem na twarzy mierzwił jego włosy. Jake biegał wokół nich, wkopując po kilku próbach piłkę do bramki. Wpatrywałam się w ten obrazek, nie ukrywając wzruszenia. W końcu dostałam od losu to, o czym zawsze marzyłam. Normalną rodzinę. Rodzinę, która wypełniona jest miłością, ciepłem. Rodzinę, która wspiera, która zawsze jest ze sobą szczera. Która świetnie bawi się w swoim towarzystwie.W której nie ma niedomówień, kłamstw i bezsensownych kłótni.
Kochany Zayn... ciągle przystojny, mimo upływu lat. Wciąż pożądany i upragniony, Poczułam jego wzrok na sobie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko. W jego oczach kryły się iskierki szczęścia, które pomieszane były z wesołymi ognikami. Oblizał prowokacyjnie dolną wargę, na co pokiwałam głową z politowaniem. Po chwili poczułam jak łapie mnie w pasie i sadza na barierce. Zaśmiałam się cicho, wdychając jego znajomy zapach, którego wciąż było mi mało. Ucałował moją skroń i nic nie mówiąc wpatrywał się w grających w nogę dwóch jego wiernych kopii. Wtórowałam mu, wtulając się w niego szczelniej. Doszliśmy w końcu w życiu do takiego momentu, kiedy słowa nie były nam już potrzebne. Doskonale wiedzieliśmy,co czujemy w danej chwili. Wygraliśmy, Zayn ! Dziękuję! Kocham i... przepraszam, bo jest za co. Dziękuję za twoją nieocenioną obecność, kocham za wszystko i przepraszam na wszelkie niedoskonałości.
Mówią, że nie ma perfekcyjnej miłości... może coś w tym jest... nasza nigdy taka nie była... ale mimo to kochamy się tyle lat, bez przerwy.Z każdym dniem, utwierdzam się w przekonaniu jak dobrą decyzję podjęłam kilkanaście lat temu.
Dzwonek do drzwi... po chwili słychać wesołe okrzyki chłopaków zapraszających dziadków do środka. Tom obejmujący Trish swoimi drobniutkimi rączkami, Jake przybijający piątkę Yaserowi. Uwierzcie mi, nie było w tej chwili piękniejszego widoku. Uśmiechnęłam się mimowolnie, nawiązując kontakt wzrokowy z Trish. Posłała mi szczery, pełen życia uśmiech. Wygrała ! Po latach walki z chorobą, wyszła z niej zwycięsko. Walka o życie ponownie zbliżyła Malików. Obecnie są szczęśliwym małżeństwem. Jeżdżą po całym świecie, nie zapominając przy tym o wnukach, których rozpieszczają z każdą nadarzającą się okazją.
Zasiedliśmy do stołu wśród gwar i rozmów. Była to scena rodem wyciągnięta z jakiegoś trywialnego filmu familijnego, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. W moim domu zagościła miłość i życzliwość oraz niezastąpione ciepło, którego tak bardzo mi brakowało. Przyglądnęłam się z ukrycia każdej osobie siedzącej ze mną przy stole. Sophie i Jake - słodkie zakochane gołąbki cicho do siebie gruchają. Tom i Jake bawią się nowym samochodem strażackim, który dostali od Yasera, Sam i Liam, którzy niedawno wrócili z Ameryki, by osiąść tu na stałe żwawo rozmawiają o czymś z moimi teściami. Nie mogłam ukryć radości, jaką sprawił mi fakt, że nasz dom pęka w szwach i jest otwarty dla każdego. Poczułam na swojej dłoni dłoń Zayna, która ściskała mnie pod stołem. Spojrzałam na niego nic nie mówiąc. Miłość nie potrzebuje słów. Dzięki niej każdy dzień jest lepszy, piękniejszy, niesamowity. Dlatego walczcie ! Walczcie o miłość, by po latach móc, tak jak ja w tej chwili, stać w słodkim bezruchu, w objęciach ukochanego i odmawiać cichą modlitwę o to, by nic nigdy się nie zmieniło.
KONIEC!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i moi mili stało się ! - nadszedł moment rozstania się z moją ulubioną opowieścią. Trochę mi smutno, bo bardzo się do niej przywiązałam, ale zdaję sobie z tego sprawę, że przedłużanie jej w nieskończoność nie ma sensu. Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz, każdą wyrażoną opinię! W końcu to dzięki Waszej pomocy mogę się rozwijać w blogowaniu ;)
Bardzo Wam dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pragnę Wam również złożyć najserdeczniejsze życzenia Wielkanocne. Odpocznijcie, pobądźcie trochę z najbliższymi, zarażajcie optymizmem i cieszcie się z Zmartwychwstania.
P.S. A już niebawem Prolog do kolejnego opowiadania. Zapraszam :*
- Potem... było już tylko lepiej. - uśmiechnęłam się nostalgicznie, zakładając kosmyk niesfornych loków za jej ucho. - Widzisz, Sophie, prawdziwa miłość to wiele wyrzeczeń, to ciągła walka o siebie, o to, by nie utracić tych najważniejszych wartości. Ale powiem ci jedno : jeśli decydujesz się ją podjąć, wychodzisz z niej zwycięsko. Bez wyjątku.
- Dlaczego wcześniej mi tego nie opowiedziałaś ? Nigdy nie słyszałam tej historii ani z twoich ust, ani taty, czy też dziadków. Czemu to ukrywaliście ? - dopytywała, sącząc gorącą czekoladę.
- Historia naszej miłości jest bardzo złożona i zagmatwana... prawdę mówiąc baliśmy się z tatą, że razem z braćmi stracicie do nas szacunek. W końcu przez tyle lat, ciągle ze sobą walczyliśmy, wylaliśmy wiele łez, stłukliśmy wiele talerzy,z naszych ust popłynęło wiele gorzkich słów.... Wiesz, jak tak na to patrzę z perspektywy czasu, to niektóre spory wydają mi się tak banalne, że wręcz komiczne. Byliśmy tacy dziecinni. Nigdy nie chcieliśmy, żebyście pochopnie nas oceniali. Całe otoczenie twierdziło, że nigdy w życiu nie stworzę z tatą prawdziwego związku, najbliżsi uznawali mnie za totalną wariatkę, wróżyli nam rychły koniec. Twierdzili, że zostałam przy nim, bo nie wystarczyło mi siły, żeby go zostawić. Poniekąd mieli rację... życie bez niego wydało mi się kompletnie bez sensu. Straciło swój koloryt, pokryło się nudną szarością, z którą nie mogłam sobie poradzić. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jak śmią ?! Mamo, jesteś najsilniejszą osobą na całym bożym świecie. - powiedziała, przytulając się do mnie. - Dziękuję. - uśmiechnęła się, patrząc prosto w moje oczy.
- Niby za co ?
- Za to, że walczyłaś, że nigdy się nie poddawałaś i za to, że stworzyłaś mi modelowy choć bardzo nietuzinkowy dom. Podziwiam cię i za rok, kiedy wejdę w dorosłość postawię cię w roli autorytetu. Jesteś wielka, mamo. - szepnęła, wstając z kanapy.
- A ty dokąd ?
- Zadzwonię do Briana, masz rację.. warto walczyć o miłość. Nigdy nie pozwolę, żeby taka głupota zaważyła na mojej przyszłości.
- Zaproś go na kolację!Babcia bardzo chce go poznać! - krzyknęłam, uśmiechając się sama od siebie.Ach te nastoletnie miłości ! Pomyśleć, że 20 lat temu przeżywałam dokładnie to samo...
Wyszłam na taras. Wystawiłam twarz do słońca. Piękne majowe słońce napawało mnie podwójną radością. W tle słyszałam chaos wytwarzany przez dwóch młodszych synków. Otworzyłam oczy i ujrzałam Zayna, trzymającego na plecach 5-letniego Toma, który z ogromnym uśmiechem na twarzy mierzwił jego włosy. Jake biegał wokół nich, wkopując po kilku próbach piłkę do bramki. Wpatrywałam się w ten obrazek, nie ukrywając wzruszenia. W końcu dostałam od losu to, o czym zawsze marzyłam. Normalną rodzinę. Rodzinę, która wypełniona jest miłością, ciepłem. Rodzinę, która wspiera, która zawsze jest ze sobą szczera. Która świetnie bawi się w swoim towarzystwie.W której nie ma niedomówień, kłamstw i bezsensownych kłótni.
Kochany Zayn... ciągle przystojny, mimo upływu lat. Wciąż pożądany i upragniony, Poczułam jego wzrok na sobie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko. W jego oczach kryły się iskierki szczęścia, które pomieszane były z wesołymi ognikami. Oblizał prowokacyjnie dolną wargę, na co pokiwałam głową z politowaniem. Po chwili poczułam jak łapie mnie w pasie i sadza na barierce. Zaśmiałam się cicho, wdychając jego znajomy zapach, którego wciąż było mi mało. Ucałował moją skroń i nic nie mówiąc wpatrywał się w grających w nogę dwóch jego wiernych kopii. Wtórowałam mu, wtulając się w niego szczelniej. Doszliśmy w końcu w życiu do takiego momentu, kiedy słowa nie były nam już potrzebne. Doskonale wiedzieliśmy,co czujemy w danej chwili. Wygraliśmy, Zayn ! Dziękuję! Kocham i... przepraszam, bo jest za co. Dziękuję za twoją nieocenioną obecność, kocham za wszystko i przepraszam na wszelkie niedoskonałości.
Mówią, że nie ma perfekcyjnej miłości... może coś w tym jest... nasza nigdy taka nie była... ale mimo to kochamy się tyle lat, bez przerwy.Z każdym dniem, utwierdzam się w przekonaniu jak dobrą decyzję podjęłam kilkanaście lat temu.
Dzwonek do drzwi... po chwili słychać wesołe okrzyki chłopaków zapraszających dziadków do środka. Tom obejmujący Trish swoimi drobniutkimi rączkami, Jake przybijający piątkę Yaserowi. Uwierzcie mi, nie było w tej chwili piękniejszego widoku. Uśmiechnęłam się mimowolnie, nawiązując kontakt wzrokowy z Trish. Posłała mi szczery, pełen życia uśmiech. Wygrała ! Po latach walki z chorobą, wyszła z niej zwycięsko. Walka o życie ponownie zbliżyła Malików. Obecnie są szczęśliwym małżeństwem. Jeżdżą po całym świecie, nie zapominając przy tym o wnukach, których rozpieszczają z każdą nadarzającą się okazją.
Zasiedliśmy do stołu wśród gwar i rozmów. Była to scena rodem wyciągnięta z jakiegoś trywialnego filmu familijnego, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. W moim domu zagościła miłość i życzliwość oraz niezastąpione ciepło, którego tak bardzo mi brakowało. Przyglądnęłam się z ukrycia każdej osobie siedzącej ze mną przy stole. Sophie i Jake - słodkie zakochane gołąbki cicho do siebie gruchają. Tom i Jake bawią się nowym samochodem strażackim, który dostali od Yasera, Sam i Liam, którzy niedawno wrócili z Ameryki, by osiąść tu na stałe żwawo rozmawiają o czymś z moimi teściami. Nie mogłam ukryć radości, jaką sprawił mi fakt, że nasz dom pęka w szwach i jest otwarty dla każdego. Poczułam na swojej dłoni dłoń Zayna, która ściskała mnie pod stołem. Spojrzałam na niego nic nie mówiąc. Miłość nie potrzebuje słów. Dzięki niej każdy dzień jest lepszy, piękniejszy, niesamowity. Dlatego walczcie ! Walczcie o miłość, by po latach móc, tak jak ja w tej chwili, stać w słodkim bezruchu, w objęciach ukochanego i odmawiać cichą modlitwę o to, by nic nigdy się nie zmieniło.
KONIEC!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i moi mili stało się ! - nadszedł moment rozstania się z moją ulubioną opowieścią. Trochę mi smutno, bo bardzo się do niej przywiązałam, ale zdaję sobie z tego sprawę, że przedłużanie jej w nieskończoność nie ma sensu. Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz, każdą wyrażoną opinię! W końcu to dzięki Waszej pomocy mogę się rozwijać w blogowaniu ;)
Bardzo Wam dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pragnę Wam również złożyć najserdeczniejsze życzenia Wielkanocne. Odpocznijcie, pobądźcie trochę z najbliższymi, zarażajcie optymizmem i cieszcie się z Zmartwychwstania.
P.S. A już niebawem Prolog do kolejnego opowiadania. Zapraszam :*
piątek, 7 kwietnia 2017
Imagin Zayn cz. 58
Wylądowaliśmy z samego rana. Od pamiętnej rozmowy w parku, Zayn niewiele się odzywał. Pusto patrzył w przestrzeń, a jego twarz przybrała sztucznie surowy wyraz.
Usiadłam na swoim łóżku, masując zmęczone skronie. Korzystając z faktu, że Zayn bierze prysznic, wybrałam numer Sama. Chciałam dowiedzieć się od niego, jak czuje się Trish i czy faktycznie jest z nią aż tak źle. Mężczyzna trochę mnie uspokoił mówiąc, że stan jest neutralny i na razie nic nie zagraża jej życiu. Obiecał również, że wpadnie do nas za godzinę. Podziękowałam mu szczerze i rozłączyłam się w momencie, kiedy Zayn wparował do sypialni w samym ręczniku.
-Z kim rozmawiałaś ? - zapytał, otwierając szufladę ze swoimi bokserkami i nie krępując się moją obecnością,zaczął je przy mnie ubierać.
- Dzwoniłam do Sama. Chciałam się dowiedzieć, co z Trish. - jego mięśnie się spięły, nie mniej jednak on sam chciał zachować neutralny wyraz twarzy.
- Niepotrzebnie, zaraz do niej jedziemy. - mruknął, ubierając czarne jeansy.
- Nie chcesz się dowiedzieć, jak się czuje ?
- Dowiem się, jak odwiedzę jej lekarza. Sam gówno wie. Nie prowadzi jej leczenia.
- Ale to też lekarz! - zauważyłam, informując go przy tym o wizycie jego przyrodniego brata. Poprosiłam, żeby zachowywał się przyzwoicie i wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia Sam. Chłopak niechętnie zgodził się na moją prośbę, przewracając przy tym oczami. Doskonale wiedziałam, że panowie nigdy nie będą się szczerze kochać, ale uważam, że powinni spróbować się zaprzyjaźnić. Dla dobra sprawy.
Związałam swoje długie włosy w koka i niczym słonica zeszłam na dół. Kręgosłup bolał mnie coraz bardziej, a ja z każdą chwilą marzyłam, by w końcu nadeszła chwila, w której będę mogła trzymać moją kruszynkę na rękach a nie w coraz większym brzuchu.
Nastawiłam wodę na herbatę, wpatrując się w okno. Tradycyjnie zaczęłam dostawać depresji. Rzęsisty deszcz dudniący po moich szybach tak bardzo kontrastował z upalnym gorącem Kolumbii, że człowiekowi od razu odechciewa się żyć. Westchnęłam głośno, sprawdzając stan lodówki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest ona wypchana po brzegi, co oznaczało, że Zayn w trakcie mojej kąpieli zrobił porządne zakupy. Uśmiechnęłam się do siebie na widok lodów czekoladowych, które po chwili znalazły się na stole i zostały przeze mnie potraktowane ogromną łyżką.
- Znowu lody ? Moje dziecko nie będzie mogło przez ciebie normalnie funkcjonować. - powiedział, uśmiechając się złośliwie. Położył ręce na moich ramionach,całując mnie w czubek głowy. - Wszystko w porządku ? - zapytał, zabierając mi łyżkę z lodem i wkładając ją sobie do buzi.
- Już nie, to moje. - powiedziałam, zabierając mu lody i uciekłam na kanapę.
- Za niedługo w przejściu się nie zmieścisz, kotku. Żeby nie było, że Cię nie ostrzegałem. - przewróciłam oczami i prowokacyjnie włożyłam do ust kolejną porcję. W tym samym momencie,zadzwonił dzwonek do drzwi. - Otworzę. - powiedział Zayn, przybierając pozę zimnego drania. Przewróciłam oczami na jego niedojrzałość i schowałam lody do lodówki.
- Jest szansa na przeszczep. - powiedział bez owijania w bawełnę, przekraczając próg naszego domu.-Witaj Mandy, wyglądasz kwitnąco. - skomplementował, przytulając mnie na powitanie.
- Dobrze cię widzieć,Sam. - uśmiechnęłam się, gestem wskazując, by zajął miejsce na kanapie.
- Jak mama się czuje ? - zapytał Zayn, siadając w swoim ulubionym fotelu.
- Nie najlepiej, aczkolwiek lekarze są dobrej myśli. Weszliśmy w okres, w którym można się spodziewać wszystkiego. - powiedział spokojnie, współczująco wpatrując się w Zayna. Mężczyzna w skupieniu pokiwał głową i drżącym głosem zapytał, kiedy może się z nią zobaczyć.
- W każdej chwili, Zayn.Ona was bardzo potrzebuje... - odpowiedział Sam, urywając zdanie. Westchnął głęboko i po chwili dokończył - myślę, że powinniście również powiadomić twojego ojca.Zayn przełknął nerwowo ślinę, po czym zgodził się z Samem.
- Pojadę do niego. - powiedział stłamszonym głosem, na co położyłam mu dłoń na ramieniu. Wiedziałam, że to dla niego trudne, ale sam fakt, że się na to zdecydował bardzo mnie rozczulił.
- Damy radę. - szepnęłam mu do ucha, biorąc jego dłoń w swoją. Mężczyzna pokiwał głową, ściskając mnie mocniej.
- Co jest z nim,do cholery ?! - Zayn po wykonaniu około 20 telefonów i naciśnięciu dzwonka setny raz powoli tracił cierpliwość.
- Może wyjechał... - zajrzałam do okna. Pustka. Druzgocąca cisza i nic więcej.
- Niby dokąd ?
- Nie masz kluczy ?
- Skąd. Oddałem jakieś 10 lat temu. - odpowiedział, przewracając oczami. - Mam dość. Jadę do mamy. - zrezygnowany zszedł z uroczego ganku będącego od lat chlubą Trish, a ja niechętnie poszłam za nim.
Dojechaliśmy do szpitala bez zbędnych przygód, co nieco uspokoiło frustrację Zayna. Nie chciałam panikować bez sensu, ale fakt, że Yasera nie było w domu bardzo mnie niepokoił. Przecież od miesięcy nie wychodził do ludzi. Dlaczego tak nagle miałby zmienić zdanie?
Na korytarzu szpitalnym zobaczyliśmy Alexa. Siedział zamyślony na jednym z niewygodnych krzeseł i wpatrywał się pusto w przestrzeń.
- Dzień dobry, Alexie. - powiedziałam, siadając obok niego.
- Ooo już wróciliście z Kolumbii ? Trish bardzo was potrzebuje. - odparł smętnym tonem. Jego zmęczony wzrok powędrował ku oszklonym drzwiom. Powiodłam za jego oczyma i to co ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Zayn widząc to posłał mi pytające spojrzenie. Podeszłam do drzwi, czując za sobą kroki Zayna. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Trish leżała na łóżku, podłączona do jakiś bardziej skomplikowanych mechanizmów, a obok niej siedział Yaser. Oboje płakali, kurczowo trzymając się za ręce. Patrzyli sobie prosto w oczy, nie mogąc ich od siebie oderwać. Dłonie Trish powędrowały do twarzy Yasera, delikatnie muskając jego policzki. Mężczyzna wtulał się w nie dramatycznie, jakby miał do tego ostatnią okazję. Na stoliczku obok leżał ogromny bukiet róż we wszystkich możliwych kolorach.
Wtulali się w siebie przez dłuższy czas, nie spuszczając z siebie oczu. Na ich twarzach nagle zagościła ulga i spokój. Delikatnie się do siebie uśmiechali, nie mówiąc absolutnie nic. Uśmiechnęłam się, czując jak łzy biegną po moim policzku. Ona nie może odejść, nie może teraz nas zostawić. Po prostu nie może !
- Chyba zapraszają nas do środka, szepnął Zayn,wskazując na uśmiechniętych rodziców wpatrujących się w nas zachęcająco.
- Tak,chyba tak. - szepnęłam, ocierając szybko łzy przed wejściem do środka.
Spędziliśmy z nią całe popołudnie. Wszyscy razem. My, rodzice Zayna, Wali, Don i Saafa. Mimo niepewności, staraliśmy się zachować miłą atmosferę. Wspominaliśmy stare czasy, opowiadaliśmy sobie różne historyjki. Nagle atmosfera wokół nas stała się luźniejsza. Od momentu, w którym Yaser i Zayn wpadli sobie w ramiona, z ulgą stwierdziłam, że wszystko dąży ku dobremu. W głębi duszy czułam, że wszystko będzie dobrze. Nie mogło być inaczej. Nie dopuszczam do siebie innej wersji.
Około 23, wszyscy zbierali się do wyjścia. Yaser ucałował Trish w skroń, po czym zabrał dziewczyny do domu.
- Zayn, czy możesz nas na chwilę zostawić ? - poprosiła Trish, biorąc moją dłoń w swoją.
- Będę na korytarzu. - odpowiedział, szybko się ulatniając.
Uśmiechnęłam się zachęcająco do Trish, w głębi duszy bojąc się tego,co ma mi do powiedzenia.
- Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem twoją dłużniczką, Man. - uśmiechnęła się dotykając drżącą dłonią mojego policzka. - Naprawdę bardzo ci dziękuję. Zmieniłaś nasze życie. Nadałaś sens życiu mojemu synowi. Zrobiłaś coś, czego ja nigdy nie potrafiłam.... - przymknęła powieki, oddychając głęboko. - Mam do ciebie prośbę, Mandy. Zaopiekuj się moją rodziną, kiedy mnie już nie będzie.
- Nie mów tak, proszę cię, nie mów tak ! Nie wolno ci, słyszysz !! - krzyknęłam, wybuchając płaczem. - Proszę, nie mów tak!
- Mandy, nie płacz... Szzz - gładziła mnie po włosach,starając się mnie uspokoić. - Man, ja naprawdę jestem gotowa, by odejść. Pogodziłam się z tym. Wy też musicie. Zdążyłam się pogodzić z Yaserem i doczekałam się prawdziwej miłości mojego syna. Zrobiłam wszystko, by móc odejść z uśmiechem.
- Ale... Sam mówił, że jest szansa na przeszczep, możesz żyć! Jest nadzieja!
- Kochanie dobrze wiemy, że nic nie mogą mi zagwarantować. Przykro mi tylko, że... że nie poznam mojego wnuka. - powiedziała, ścierając łzy z policzków.
- Nie mów tak, Trish. Zostaniesz z nami i będziesz cudowną babcią. Proszę cię, nie żegnaj się ze mną!
- Mandy, człowiek czuje podświadomie, że odchodzi.... Niewiele mi zostało. Dlatego chcę, żebyś zastąpiła mnie w tej mojej nieposkromionej rodzince i... - uśmiechnęła się niewinnie. - Jeśli urodzi się dziewczynka to... czy... moglibyście nazwać ją Trish ? Jedyny sposób, by była jakoś ze mną związana. Bardzo mi na tym zależy.
- Trish... zobaczysz, będziesz jeszcze trzymała dziecko w swoich rękach ! Nie możesz się poddawać! Nie trać nadziei.
- Nadziei ? Tu nie ma miejsca na nadzieję. Ale nie poprosiłam cię o rozmowę po to, by rozmawiać o chorobie i śmierci, która niebawem mnie czeka. Tak, wiem to i to nie podlega dyskusji. Chciałam , żebyś wiedziała, że kocham cię jak własną córkę i życzę wam wszystkiego najlepszego. Dzięki tobie niczego się już nie boję.
- Trish.... - przytuliłam ją mocno, pozwalając łzą płynąć dalej.
- Bardzo się cieszę, że Bóg postawił ciebie na naszej drodze. Dziękuję ci za wszystko.
- Nie żegnaj się ze mną, czeka cię jeszcze przeszczep. - nie dawałam za wygraną, ona zwycięży chorobę, bo aktualnie jest potrzebna na ziemi. Nikt nie wyobraża sobie bez niej życia. Pan Bóg nam jej nie zabierze! Nie teraz !
- Który może się nie udać...
- Daj im szansę, Trish... proszę...
W czasie drogi powrotnej, żadne z nas się nie odzywało. Ciągle przeżywałam rozmowę Trish, która całkowicie rozwaliła mi serce. Starałam się ukryć swoją bezradność i totalną pustkę, ale Zayn znał mnie aż za dobrze. Dlatego po chwili zjechał na pobocze, odpiął pasy i odwrócił się całym ciałem w moją stronę.
- Źle się czujesz ? Możemy wrócić do szpitala. - powiedział nad wyraz spokojnie,skanując mnie wzrokiem. Pokiwałam przecząco głową, nie mogąc niczego z siebie wykrztusić. - Co się dzieje, kochanie ?- nie zareagowałam, na co mężczyzna odpiął moje pasy i z wielkim trudem obrócił mnie w swoją stronę. - Mandy powiedz mi, co się dzieje. - spuściłam wzrok, a kiedy podniósł mój podbródek do góry, szepnęłam : Właśnie przed chwilą się ze mną pożegnała, Zayn. Na zawsze. Te słowa zawisły nad nami, wprawiając nas w osłupienie. " Zostawia nas... na zawsze"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka Kochani ! Przed Wami ostatni rozdział Zayna. Został jeszcze tylko epilog ( dalej to do mnie nie dociera :(( ) . Epilog jest już gotowy i jeśli będziecie pod tym postem aktywni, mogę dodać go w ten weekend. Jeszcze przed świętami pojawi się prolog nowej historii, w którą pokładam mnóstwo nadziei, że będzie dla Was równie ciekawa,co ta.
Pozdrawiam <333
Usiadłam na swoim łóżku, masując zmęczone skronie. Korzystając z faktu, że Zayn bierze prysznic, wybrałam numer Sama. Chciałam dowiedzieć się od niego, jak czuje się Trish i czy faktycznie jest z nią aż tak źle. Mężczyzna trochę mnie uspokoił mówiąc, że stan jest neutralny i na razie nic nie zagraża jej życiu. Obiecał również, że wpadnie do nas za godzinę. Podziękowałam mu szczerze i rozłączyłam się w momencie, kiedy Zayn wparował do sypialni w samym ręczniku.
-Z kim rozmawiałaś ? - zapytał, otwierając szufladę ze swoimi bokserkami i nie krępując się moją obecnością,zaczął je przy mnie ubierać.
- Dzwoniłam do Sama. Chciałam się dowiedzieć, co z Trish. - jego mięśnie się spięły, nie mniej jednak on sam chciał zachować neutralny wyraz twarzy.
- Niepotrzebnie, zaraz do niej jedziemy. - mruknął, ubierając czarne jeansy.
- Nie chcesz się dowiedzieć, jak się czuje ?
- Dowiem się, jak odwiedzę jej lekarza. Sam gówno wie. Nie prowadzi jej leczenia.
- Ale to też lekarz! - zauważyłam, informując go przy tym o wizycie jego przyrodniego brata. Poprosiłam, żeby zachowywał się przyzwoicie i wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia Sam. Chłopak niechętnie zgodził się na moją prośbę, przewracając przy tym oczami. Doskonale wiedziałam, że panowie nigdy nie będą się szczerze kochać, ale uważam, że powinni spróbować się zaprzyjaźnić. Dla dobra sprawy.
Związałam swoje długie włosy w koka i niczym słonica zeszłam na dół. Kręgosłup bolał mnie coraz bardziej, a ja z każdą chwilą marzyłam, by w końcu nadeszła chwila, w której będę mogła trzymać moją kruszynkę na rękach a nie w coraz większym brzuchu.
Nastawiłam wodę na herbatę, wpatrując się w okno. Tradycyjnie zaczęłam dostawać depresji. Rzęsisty deszcz dudniący po moich szybach tak bardzo kontrastował z upalnym gorącem Kolumbii, że człowiekowi od razu odechciewa się żyć. Westchnęłam głośno, sprawdzając stan lodówki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest ona wypchana po brzegi, co oznaczało, że Zayn w trakcie mojej kąpieli zrobił porządne zakupy. Uśmiechnęłam się do siebie na widok lodów czekoladowych, które po chwili znalazły się na stole i zostały przeze mnie potraktowane ogromną łyżką.
- Znowu lody ? Moje dziecko nie będzie mogło przez ciebie normalnie funkcjonować. - powiedział, uśmiechając się złośliwie. Położył ręce na moich ramionach,całując mnie w czubek głowy. - Wszystko w porządku ? - zapytał, zabierając mi łyżkę z lodem i wkładając ją sobie do buzi.
- Już nie, to moje. - powiedziałam, zabierając mu lody i uciekłam na kanapę.
- Za niedługo w przejściu się nie zmieścisz, kotku. Żeby nie było, że Cię nie ostrzegałem. - przewróciłam oczami i prowokacyjnie włożyłam do ust kolejną porcję. W tym samym momencie,zadzwonił dzwonek do drzwi. - Otworzę. - powiedział Zayn, przybierając pozę zimnego drania. Przewróciłam oczami na jego niedojrzałość i schowałam lody do lodówki.
- Jest szansa na przeszczep. - powiedział bez owijania w bawełnę, przekraczając próg naszego domu.-Witaj Mandy, wyglądasz kwitnąco. - skomplementował, przytulając mnie na powitanie.
- Dobrze cię widzieć,Sam. - uśmiechnęłam się, gestem wskazując, by zajął miejsce na kanapie.
- Jak mama się czuje ? - zapytał Zayn, siadając w swoim ulubionym fotelu.
- Nie najlepiej, aczkolwiek lekarze są dobrej myśli. Weszliśmy w okres, w którym można się spodziewać wszystkiego. - powiedział spokojnie, współczująco wpatrując się w Zayna. Mężczyzna w skupieniu pokiwał głową i drżącym głosem zapytał, kiedy może się z nią zobaczyć.
- W każdej chwili, Zayn.Ona was bardzo potrzebuje... - odpowiedział Sam, urywając zdanie. Westchnął głęboko i po chwili dokończył - myślę, że powinniście również powiadomić twojego ojca.Zayn przełknął nerwowo ślinę, po czym zgodził się z Samem.
- Pojadę do niego. - powiedział stłamszonym głosem, na co położyłam mu dłoń na ramieniu. Wiedziałam, że to dla niego trudne, ale sam fakt, że się na to zdecydował bardzo mnie rozczulił.
- Damy radę. - szepnęłam mu do ucha, biorąc jego dłoń w swoją. Mężczyzna pokiwał głową, ściskając mnie mocniej.
- Co jest z nim,do cholery ?! - Zayn po wykonaniu około 20 telefonów i naciśnięciu dzwonka setny raz powoli tracił cierpliwość.
- Może wyjechał... - zajrzałam do okna. Pustka. Druzgocąca cisza i nic więcej.
- Niby dokąd ?
- Nie masz kluczy ?
- Skąd. Oddałem jakieś 10 lat temu. - odpowiedział, przewracając oczami. - Mam dość. Jadę do mamy. - zrezygnowany zszedł z uroczego ganku będącego od lat chlubą Trish, a ja niechętnie poszłam za nim.
Dojechaliśmy do szpitala bez zbędnych przygód, co nieco uspokoiło frustrację Zayna. Nie chciałam panikować bez sensu, ale fakt, że Yasera nie było w domu bardzo mnie niepokoił. Przecież od miesięcy nie wychodził do ludzi. Dlaczego tak nagle miałby zmienić zdanie?
Na korytarzu szpitalnym zobaczyliśmy Alexa. Siedział zamyślony na jednym z niewygodnych krzeseł i wpatrywał się pusto w przestrzeń.
- Dzień dobry, Alexie. - powiedziałam, siadając obok niego.
- Ooo już wróciliście z Kolumbii ? Trish bardzo was potrzebuje. - odparł smętnym tonem. Jego zmęczony wzrok powędrował ku oszklonym drzwiom. Powiodłam za jego oczyma i to co ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Zayn widząc to posłał mi pytające spojrzenie. Podeszłam do drzwi, czując za sobą kroki Zayna. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Trish leżała na łóżku, podłączona do jakiś bardziej skomplikowanych mechanizmów, a obok niej siedział Yaser. Oboje płakali, kurczowo trzymając się za ręce. Patrzyli sobie prosto w oczy, nie mogąc ich od siebie oderwać. Dłonie Trish powędrowały do twarzy Yasera, delikatnie muskając jego policzki. Mężczyzna wtulał się w nie dramatycznie, jakby miał do tego ostatnią okazję. Na stoliczku obok leżał ogromny bukiet róż we wszystkich możliwych kolorach.
Wtulali się w siebie przez dłuższy czas, nie spuszczając z siebie oczu. Na ich twarzach nagle zagościła ulga i spokój. Delikatnie się do siebie uśmiechali, nie mówiąc absolutnie nic. Uśmiechnęłam się, czując jak łzy biegną po moim policzku. Ona nie może odejść, nie może teraz nas zostawić. Po prostu nie może !
- Chyba zapraszają nas do środka, szepnął Zayn,wskazując na uśmiechniętych rodziców wpatrujących się w nas zachęcająco.
- Tak,chyba tak. - szepnęłam, ocierając szybko łzy przed wejściem do środka.
Spędziliśmy z nią całe popołudnie. Wszyscy razem. My, rodzice Zayna, Wali, Don i Saafa. Mimo niepewności, staraliśmy się zachować miłą atmosferę. Wspominaliśmy stare czasy, opowiadaliśmy sobie różne historyjki. Nagle atmosfera wokół nas stała się luźniejsza. Od momentu, w którym Yaser i Zayn wpadli sobie w ramiona, z ulgą stwierdziłam, że wszystko dąży ku dobremu. W głębi duszy czułam, że wszystko będzie dobrze. Nie mogło być inaczej. Nie dopuszczam do siebie innej wersji.
Około 23, wszyscy zbierali się do wyjścia. Yaser ucałował Trish w skroń, po czym zabrał dziewczyny do domu.
- Zayn, czy możesz nas na chwilę zostawić ? - poprosiła Trish, biorąc moją dłoń w swoją.
- Będę na korytarzu. - odpowiedział, szybko się ulatniając.
Uśmiechnęłam się zachęcająco do Trish, w głębi duszy bojąc się tego,co ma mi do powiedzenia.
- Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem twoją dłużniczką, Man. - uśmiechnęła się dotykając drżącą dłonią mojego policzka. - Naprawdę bardzo ci dziękuję. Zmieniłaś nasze życie. Nadałaś sens życiu mojemu synowi. Zrobiłaś coś, czego ja nigdy nie potrafiłam.... - przymknęła powieki, oddychając głęboko. - Mam do ciebie prośbę, Mandy. Zaopiekuj się moją rodziną, kiedy mnie już nie będzie.
- Nie mów tak, proszę cię, nie mów tak ! Nie wolno ci, słyszysz !! - krzyknęłam, wybuchając płaczem. - Proszę, nie mów tak!
- Mandy, nie płacz... Szzz - gładziła mnie po włosach,starając się mnie uspokoić. - Man, ja naprawdę jestem gotowa, by odejść. Pogodziłam się z tym. Wy też musicie. Zdążyłam się pogodzić z Yaserem i doczekałam się prawdziwej miłości mojego syna. Zrobiłam wszystko, by móc odejść z uśmiechem.
- Ale... Sam mówił, że jest szansa na przeszczep, możesz żyć! Jest nadzieja!
- Kochanie dobrze wiemy, że nic nie mogą mi zagwarantować. Przykro mi tylko, że... że nie poznam mojego wnuka. - powiedziała, ścierając łzy z policzków.
- Nie mów tak, Trish. Zostaniesz z nami i będziesz cudowną babcią. Proszę cię, nie żegnaj się ze mną!
- Mandy, człowiek czuje podświadomie, że odchodzi.... Niewiele mi zostało. Dlatego chcę, żebyś zastąpiła mnie w tej mojej nieposkromionej rodzince i... - uśmiechnęła się niewinnie. - Jeśli urodzi się dziewczynka to... czy... moglibyście nazwać ją Trish ? Jedyny sposób, by była jakoś ze mną związana. Bardzo mi na tym zależy.
- Trish... zobaczysz, będziesz jeszcze trzymała dziecko w swoich rękach ! Nie możesz się poddawać! Nie trać nadziei.
- Nadziei ? Tu nie ma miejsca na nadzieję. Ale nie poprosiłam cię o rozmowę po to, by rozmawiać o chorobie i śmierci, która niebawem mnie czeka. Tak, wiem to i to nie podlega dyskusji. Chciałam , żebyś wiedziała, że kocham cię jak własną córkę i życzę wam wszystkiego najlepszego. Dzięki tobie niczego się już nie boję.
- Trish.... - przytuliłam ją mocno, pozwalając łzą płynąć dalej.
- Bardzo się cieszę, że Bóg postawił ciebie na naszej drodze. Dziękuję ci za wszystko.
- Nie żegnaj się ze mną, czeka cię jeszcze przeszczep. - nie dawałam za wygraną, ona zwycięży chorobę, bo aktualnie jest potrzebna na ziemi. Nikt nie wyobraża sobie bez niej życia. Pan Bóg nam jej nie zabierze! Nie teraz !
- Który może się nie udać...
- Daj im szansę, Trish... proszę...
W czasie drogi powrotnej, żadne z nas się nie odzywało. Ciągle przeżywałam rozmowę Trish, która całkowicie rozwaliła mi serce. Starałam się ukryć swoją bezradność i totalną pustkę, ale Zayn znał mnie aż za dobrze. Dlatego po chwili zjechał na pobocze, odpiął pasy i odwrócił się całym ciałem w moją stronę.
- Źle się czujesz ? Możemy wrócić do szpitala. - powiedział nad wyraz spokojnie,skanując mnie wzrokiem. Pokiwałam przecząco głową, nie mogąc niczego z siebie wykrztusić. - Co się dzieje, kochanie ?- nie zareagowałam, na co mężczyzna odpiął moje pasy i z wielkim trudem obrócił mnie w swoją stronę. - Mandy powiedz mi, co się dzieje. - spuściłam wzrok, a kiedy podniósł mój podbródek do góry, szepnęłam : Właśnie przed chwilą się ze mną pożegnała, Zayn. Na zawsze. Te słowa zawisły nad nami, wprawiając nas w osłupienie. " Zostawia nas... na zawsze"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka Kochani ! Przed Wami ostatni rozdział Zayna. Został jeszcze tylko epilog ( dalej to do mnie nie dociera :(( ) . Epilog jest już gotowy i jeśli będziecie pod tym postem aktywni, mogę dodać go w ten weekend. Jeszcze przed świętami pojawi się prolog nowej historii, w którą pokładam mnóstwo nadziei, że będzie dla Was równie ciekawa,co ta.
Pozdrawiam <333
Subskrybuj:
Posty (Atom)