Rozdział pierwszy
Jak to wyjeżdżasz ?! To pytanie słyszała z ust każdej bliskiej jej osoby. Przyjaciele, David, dzieciaki nie potrafili wyobrazić sobie ani jednego dnia bez wesołej, zawsze optymistycznej Melanie. Miała w sobie tyle ciepła i empatii, zawsze wyciągała pomocną dłoń. Sprawiała, że każdy problem nagle przestał nosić zaszczytne miano "problemu". Swoją drogą, chyba żadna z osób bliskich Mel nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ta na pozór zwykła dziewczyna zmieniła ich życie. Była tylko dla nich. A teraz nadszedł dzień, w którym całe jej dotychczasowe środowisko staje pod znakiem zapytania. Melanie kochała przygody, uwielbiała poznawać nowych ludzi. Może właśnie to spowodowało dziwny niepokój wśród bliskich. Mieli pewne obawy co do tego, czy będzie chciała wrócić do Ameryki. Bardzo szybko klimatyzowała się w nowym otoczeniu, przywiązywała się do ludzi, a jej życie pełne zamieszań, zmian, biegu na pewno chętnie by przystopowało. A gdzie miałoby to zrobić, gdyby nie na niewielkiej wsi ? Szereg wątpliwości dopadł ich zaraz na początku. Gdy tylko zobaczyli jej zafascynowanie pomysłem ojca, wiedzieli, że będzie trudno zmusić ją do powrotu.
Nie kryła swojego wzruszenia, gdy przekraczając próg swojej ulubionej kawiarni ujrzała najbliższe osoby, zajmujące najprzytulniejszą część pomieszczenia. Nie spodziewała się, że wszyscy przybędą na jej spotkanie pożegnalne. Melanie wiedziała, że nie może ich zostawić. Za bardzo ich wszystkich kochała. Jednocześnie, nie mogła pozbyć się uczucia, że ta nowa przygoda, która na nią czeka, całkowicie zmieni jej podejście do życia. Tłumaczyła to sobie tym, że najzwyczajniej w świecie czuje się podekscytowana na myśl o poznaniu swojej historii, która była dla niej szeregiem niewyjaśnionych zagadek, spędzających nie jeden raz jej sen z powiek. W zasadzie wiedziała tylko, iż niesamowicie przypomina mamę. Na pytanie w czym, nie uzyskała odpowiedzi do dziś. Tak bardzo pragnęła poznać kobietę, którą tak wszyscy kochali i szanowali. Która dała jej życie i zapewne dużo miłości na starcie.
- Obiecaj, że wrócisz. - szepnęła Ann, jej przyjaciółka jeszcze z czasów piaskownicy.
- Oczywiście. - powiedziała pewnie, sącząc swoje ulubione Macchiato. - To nie będzie długi wyjazd. Przecież wiesz.
- Jak znam ciebie, to znowu zaczniesz naprawiać świat tej małej wiochy, a to na pewno zajmie ci o wiele dłużej czasu, niż planujecie.
- A skąd wiesz, jakie mam plany ? - zapytała wyzywająco, mierząc przyjaciółkę srogim spojrzeniem, po czym obie wybuchnęły głośnym śmiechem. Mimo widocznej dojrzałości, dziewczyny ciągle identyfikowały się z dziećmi - były naiwne, głęboko wierzyły w świat, w swoje możliwości, cieszyły się każdą chwilą. Zwłaszcza Melanie, której chyba nic nie było w stanie zniechęcić, czy zniszczyć emocjonalnie. Mimo swojej wrażliwości, dziewczyna doskonale znała swoją wartość i nie pozwalała sobie na niekulturalne traktowanie swojej osoby. Może właśnie dlatego była tak podziwiana przez wszystkich wokół.
Dzwonek zainstalowany przy drzwiach kawiarni oznajmił przyjście kolejnego klienta. Melanie mimowolnie uśmiechnęła się na widok Davida - jej ukochanego. Poznali się na jednej z imprez i zakochali się w sobie niemalże od pierwszego wejrzenia. Wysoki, całkiem dobrze zbudowany niebieskooki blondyn, który podobnie jak Mel rozświetla swoim szczerym uśmiechem życie swoich bliskich. Był 5 lat starszy od swojej dziewczyny, co sprawiało, że czuła się naprawdę bezpiecznie. Traktował ją poważnie i już teraz był pewien,że spędzi z nią resztę swojego życia.
Przytulił swoją ukochaną, całując wcześniej jej skroń. Starał się nie pokazywać tego, jak bardzo pragnął, by Mel została w Ameryce. Niestety doskonale wiedział, jak bardzo ten wyjazd jest jej potrzebny. Pragnęła poznać siebie, dowiedzieć się wszystkiego o swojej mamie-kobiecie, którą podziwiała, mimo jej nieobecności. Nie chciałem robić jej wyrzutów i od razu postanowiłem, że będę ją w tym wspierać. Ufam jej bezgranicznie i wiem, że mnie nie zostawi. Jednocześnie nie mogłem się pozbyć dziwnego przeczucia, że ten wyjazd może wiele zrujnować w naszym wspólnym życiu. Mimo to, nie mogłem jej tego zabronić.
Usiadł tuż obok niej i jakby nieswoim głosem zapytał, jak idzie jej pakowanie. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno widząc jego ogromne rozgoryczenie.
-Wrócę Davi - szepnęła, całując go w policzek.
- Obiecujesz ? - zapytał, biorąc jej dłoń w swoją.
- Obiecuję. - uśmiechnęła się pewnie. - To tylko niedługi wyjazd. Z resztą mówiłam ci, że możesz z nami jechać.
- Skarbie mam urwanie głowy w firmie, dobrze wiesz, że nie mogę. - powiedział sfrustrowany. Nigdy nie chciał prowadzić firmy, czuł, że się do tego nie nadaje. Ale jego ojciec wiedział lepiej. Zostawił mu ją i chłopak bez gadania musiał nią zarządzać i niemalże stawać na głowie, by przynosiła oczekiwane zyski.
- Nie denerwuj się, nie robię ci wyrzutów. Ciężko mi cię zostawić. -szepnęła, wtulając się w mężczyznę.
- To nie zostawiaj. - szepnął jeszcze ciszej niż ona.
- Czuję, że powinnam tam jechać, David. Po prostu czuję to w sercu.
- Rozumiem,Mel. Tylko obiecaj mi, że ten wyjazd niczego między nami nie zmieni.
- Wiesz skarbie, w końcu sobie ode mnie odpoczniesz - uśmiechnęła się delikatnie
- Niepoprawna optymistka, niech cię szlag - zaśmiał się, muskając jej usta.
Po przyjemnie spędzonych godzinach w kawiarni, towarzystwo postanowiło zahaczyć o pub. Wypili parę drinków, wciąż próbując namówić Mel do zmiany decyzji. Dziewczyna jednak była nieugięta. Wylatywała jutro o 11 i na samą myśl o tym, czuła ogromne podekscytowanie. Cieszyła się, że tata zdecydował się kupić ten domek. Doskonale wiedziała, że zrobił to dla jej mamy - kobiety, którą kochał bezgranicznie i którą wciąż nosi w swoim sercu. Podziwiała go za każdym razem, gdy przy cieple kominka opowiadał jej o ich niesamowitej miłości. Zapragnęła, by i ją ktoś pokochał tak mocno. Czy znalazła ? Wydawało jej się, że tak. David był cudownym mężczyzną - dbał o nią, kochał ją, wspierał. Zawsze mogła na niego liczyć. Nie mniej jednak nie poświęcał jej zbyt wiele czasu. Z dnia na dzień był coraz bardziej zapracowany i sfrustrowany. Melanie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że po prostu nie czuję się spełniony w tym, co robi. Robiła wszystko, by poprawić mu nastrój i często jej się to udawało. Był w niej taki zakochany. Zwykle wystarczył jeden uśmiech, by odgonić od niego złe emocje. Dopełniali się i byli w sobie szaleńczo zakochani. Przynajmniej tak jej się do tej pory wydawało.
Wyszli z pubu po 1 i pojechali taksówką do jego apartamentu. Tam, należycie się pożegnali,uprawiając seks do świtu. Melanie przyglądała się śpiącemu Davidowi z rozczuleniem. Miała gdzieś to, że oglądanie śpiącego ukochanego jest psychiczne. Uwielbiała to robić. O 8 z niechęcią wstała z łóżka, całując Davida w policzek, na co mruknął zadowolony, przewracając się na drugi bok. Melanie wzięła szybki prysznic, podczas którego pozbierała myśli i nieco ochłonęła po cudownej nocy. Po wspólnym śniadaniu, zakochani pojechali do domu Melanie,zapakowali walizki Pearsonów do auta Davida i pojechali na lotnisko. Pożegnanie było bolesne zarówno dla niej jak i niego. Jeszcze nigdy nie rozstawali się na nieokreślony czas. Do Melanie dotarło to dopiero na pokładzie samolotu. Jak sobie poradzi bez jego ciepłych, czułych słów? Bez jego subtelnego dotyku, niesamowitego uśmiechu. Chyba nie do końca to przemyślała... ale było już za późno. Samolot przygotowywał się do startu. To nie czas na wątpliwości. Żegnaj Ameryko !
Melanie całą podróż próbowała pozbierać myśli i powtarzała sobie, że robi dobrze. Że właśnie tak powinna była postąpić. Co jakiś czas odrywała się od rzeczywistości, obserwując zapierający dech w piersiach widok za oknem. Od dziecka fascynowały ją chmury. Mogła leżeć godzinami i podziwiać ich nieregularne kształty. Chmury pełniły dla niej funkcję waleriany - uspakajały jak nic innego. Niepewność wkradła się do jej głowy i nie chciała z niej wyjść. Przecież to jakieś szaleństwo. Czeka ją zupełnie inny świat. Nie wiedziała, czy jest na to gotowa. Czy tamtejsi ludzie będą w stanie ją zaakceptować? Co więcej, czy będzie w stanie wytrzymać na dłuższą metę bez Davida ?
- Boję się. - szepnęła, wtulając się niczym mała dziewczynka w silne ramię taty. Uśmiechnął się uspokajająco, całując mnie w czubek głowy.
- Nie masz, czego. Wiesz, że jestem przy tobie... - powiedział bez przekonania. - Ja też się boję, Mel. Potwornie się boję.
- Czego ? - zapytała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Przed laty uciekłem w inny świat. Nie mogłem znieść braku mamy. Przytłaczała mnie pustka tego domu, jaka nastała po jej odejściu. Miałem dość tych współczujących spojrzeń dawnych znajomych. Dość użalania się teściów. Potrzebowałem zmian, Melka. Czułem, że nie wytrzymam tam bez niej. Wszystko mi o niej przypominało. Nawet ta pieprzona łąka, po której obydwoje jeździliśmy rowerami. Śmierć Marie zaważyła na moim życiu. Dusiłem się na wsi. To nie było dla mnie. - powiedział zamyślony.
- To dlaczego kupiłeś ten dom ?
- Bo mam ciebie. Meli ten dom należy do ciebie. Będziesz mogła z nim zrobić, co chcesz. Mama na pewno by tego chciała...
- Dziękuję tatku. - nie odpowiedział,tylko przytulił ją jeszcze raz i oddał się w krainę Morfeusza.
Nadeszła chwila prawdy- samolot wylądował na londyńskim lotnisku, a Melanie czuła narastający stres. Nie mogła się pozbyć obaw. Chyba nigdy wcześniej nie była tak zdenerwowana.
W taksówce niewiele mówili. Taksówkarz widząc nasze zamyślenie, darował sobie przyjemne pogadanki o niczym. I choć dziewczyna bardzo lubiła rozmowy z ludźmi, tym razem była mu za to wdzięczna. Po godzinie jazdy, dotarli na miejsce. Niewielki domek na dużej powierzchni, otoczony lasem. Wokół piętrzyły się pokaźne pola i łąki,na której pasły się krowy. Tuż obok stadnina koni- cudownie ! Od dziecka kochała konie i z pewnością pomogą jej w walce ze zdenerwowaniem.
- I jak ci się podoba ? - zapytał tata, widząc jej zaciekawienie.
- Uroczy domek. Słyszysz to ?
- Co ?
- Cisza... zero klaksonów, kłótni na ruchliwych ulicach. Cisza! Aż szkoda jej marnować. - zachichotała, biorąc w dłoń swoje bagaże.
Tuż po wyjściu z auta, zaatakowali ich podekscytowani dziadkowie.
- Melanie, jak ty wyrosłaś! - zachwycała się babcia, rzucając się na szyję blondynki
- Dziękuję. Dobrze cię widzieć, babciu. - uśmiechnęła się. - was widzieć. - dodała, chwytając za dłoń dziadka.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszymy, że przyjechaliście i kupiliście ten dom. Ogromna ulga, że trafia w wasze zaufane ręce. Dziękuję. - pisnęła, przytulając tatę. - Czy dacie nam jeszcze dwa tygodnie na wyprowadzkę ? Mamy trochę gratów.
- Wyprowadzkę ? Nie ma mowy, mamo. Dom jest nasz - nas wszystkich. Nie mogłem pozwolić, by kupił go ktoś obcy. Tym bardziej teraz, nie mogę pozwolić na wyprowadzkę.
- Dziękuję ! - babcia ze łzami w oczach rzuciła się mu na szyję. Następnie zabrała razem z dziadkiem bagaże Pearsonów. Melanie została na zewnątrz, podziwiając niecodzienny widok. Na jej polu widzenia pojawiła się jakaś postać - mężczyzna, dosyć wysoki,przydługawe czarne włosy pozostawione w nieładzie. Kilkudniowy zarost. Melanie wstrzymała oddech. Przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał na trochę starszego od niej. Na jego twarzy widoczne było zmęczenie. Kropelki potu połyskiwały w świetle słońca. Dziewczyna nie była przyzwyczajona do takich widoków. Wszyscy chłopcy, których znała, byli dopieszczeni do granic możliwości. Wydawać by się mogło-idealni. Zupełnie inni niż nieznajomy, który bardzo ją zaciekawił. Nosi w sobie jakąś tajemnicę.... Melanie w tym momencie zapragnęła go poznać.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo ten człowiek może zmienić jej życie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was moi Kochani, bo tak ogroooomnej przerwie ! Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda :/
Ogłaszam wielki powrót i działam ! Rozdziały będą już regularnie, bo udało mi się w końcu uporządkować wiele spraw.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Domyślacie się pewnie, kto tym razem jest bohaterem kolejnego opowiadania. W następnej części, poznacie go o wiele lepiej !
Pozdrawiam <33
niedziela, 2 lipca 2017
piątek, 28 kwietnia 2017
Problem tkwi w naszych niespełnionych marzeniach
PROLOG
Marzenia... Potrzeba wielkiej odwagi, by je posiadać. Jeszcze większej, gdyby stały się największymi pragnieniami, stojącymi na pierwszym miejscu i niedającymi o sobie zapomnieć... A co jeśli się spełnią? Trzeba na nie uważać, bo skąd można mieć pewność, czy okażą się dla nas dobre? Co jeśli przygniotą nas swoją mocą, zmienią bezpowrotnie nasze życie i sprawią, że już nigdy nie wrócimy do codzienności? Czy naprawdę są nam potrzebne ? Na pewno na świecie znajdują się ludzie, którzy żyją bez marzeń... może żyje się im łatwiej ? Doceniają, co mają, cieszą się każdym dniem i czują, że nie potrzebują zmian. Czyż to nie cudowne podejście ? Skupić się na swoim ziemskim życiu. Na tym, co dzieje się tu i teraz, w tym właśnie momencie. Nie gdybać i nie śnić. Prowadzić spokojną egzystencję z dala od przereklamowanych myśli, szumnie nazwanych marzeniami. W dzisiejszych czasach kładzie się ogromny nacisk na to, jak ważne jest posiadanie marzeń, dążenie do celu, często po trupach, nie myśląc o konsekwencjach. Czymże są marzenia ? Czy ktokolwiek z nas zadał sobie to pytanie ? Czy ktokolwiek zna na nie odpowiedź...
Ludzie dzielą się w uproszczeniu na tych, którzy twardą stąpają po ziemi ( czyli ludzi, którym żyje się o wiele łatwiej, aczkolwiek ich życie jest szare i ponure) oraz tych z głową w chmurach ( ludzi, mających mało wspólnego z rzeczywistością, żyjących marzeniami i często chorymi wyobrażeniami o sobie i ludziach wokół). A kim ona jest ?
Jest coś po środku ?
Hmm... człowiek mający odwagę marzyć, jednocześnie doceniający to, co ma i cieszący się życiem ? Pełen energii i chęci do życia... chyba można. Krótki opis człowieka w pełni oddający jej usposobienie.
Melanie Pearson - zawsze wesoła, ciesząca się życiem, niepoprawna optymistka. Co robi na tym świecie ? Pomaga wszystkim wokół dostrzec piękno ludzkiego życia. Nieco ironiczna, często spontaniczna, z wielkim serduchem na dłoni, dotrze do każdej zranionej jaźni, jak to podsumowała w kilku dobrze dobranych słowach jej przyjaciółka. Stara się zawsze myśleć pozytywnie i cokolwiek by się nie działo, zawsze znajdzie jakieś pozytywy. W końcu nie ma beznadziejnych sytuacji, a przynajmniej ona nigdzie ich nie widzi.
Co musi się stać, by zmieniła swoje nastawienie ? Do niedawna wszyscy myśleli, że to nigdy nie nastąpi. Jednakże ludzie się zmieniają, zwłaszcza wtedy, gdy są zmuszeni zmienić swoje środowisko. Wymienić piękny apartament na Manhattanie na niewielki domek na wsi, grono zaufanych przyjaciół na setki ubrudzonych błotem zwierząt, ojca od zawsze chodzącego w garniturach od Armaniego na mężczyznę chodzącego w kolorowych koszulkach polo, ukochanego na wspomnienia. To wszystko przydarzyło się Melanie, spadając na nią jak grom z jasnego nieba. Jak poradzi sobie z tymi zmianami? Nie ma wyjścia, jakoś będzie musiała. W końcu jej życie nigdy nie było jednostajne... Mieszkała z ojcem- jednym z najlepszych nowojorskich prawników, który z przymrużeniem oka ukończył Harvard i dla którego nie ma w życiu rzeczy niemożliwych. To on nauczył ją zawsze walczyć o swoje i nigdy się nie poddawać. Mimo,iż Melanie nie pochwalała jego stylu życia oraz kobiet, które stale zmieniał niczym zużyte rękawiczki, dziewczyna była z nim mocno związana. Miała tylko jego. Rozumiała również, co było przyczyną takiego zachowania Marka. Przedwczesna śmierć jedynej kobiety, którą prawdziwie kochał - mamy Melanie, która jako stewardessa zginęła w katastrofie lotniczej, gdy dziewczynka miała zaledwie 2 latka. Nastolatka nie pamiętała dokładnie swojej mamy, ale wiedziała z licznych opowieści, że była wspaniałą kobietą. Toteż dlatego postanowiła ją naśladować. Oprócz tego, że była do niej bardzo podobna pod względem wizualnym, starała się zawsze wszystkim pomagać jak kiedyś jej mama.Podobno jej dom był miejscem, w którym w magiczny sposób leczyła dusze i zabijała depresyjne myśli. Była niezwykłą kobietą, podobnie jak jej córka, której nie dane było jej dobrze poznać Pomimo swojego młodego wieku,Melanie udzielała mądrych i często trafnych rad. Patrzyła na świat niezwykle dojrzale i trzeźwo. Być może to skłoniło ją do rozpoczęcia studiów. Psychologia - od zawsze tego pragnęła. Nie interesowało ją, że ma przez to trochę na pieńku z ojcem, który inaczej wyobrażał sobie karierę swojej jedynej córki. Nie dało się ukryć, że właściciel najlepszej kancelarii w Nowym Yorku marzył, by córka poszła w jego ślady, ale z chwilą, kiedy zobaczył tę wrażliwą dziewczynę, pracującą na co dzień w Domu Dziecka, czytającą dzieciom ich ulubione bajki i bawiącą się z nimi na małym placyku zabaw, czuł dumę. Ogromną dumę,że potrafił wychować taką niesamowitą i skromną dziewczynę, do której ludzie lgną niczym pszczoły do miodu.
Tego dnia, Mark wrócił nieco wcześniej ze swojej kancelarii. Wszedł na swoją prywatną pocztę, w której znalazł się mail od starszego brata jego ukochanej żony. Okazało się, że dom rodzinny Marie został wystawiony na aukcję. Dziadkowie Melanie potrzebowali pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia. Nie było wyjścia. Mark czuł, że musi zrobić wszystko, by ten dom pozostał w rękach osób bliskich Marie. Po prostu był jej to winny. Głęboko wierzył, że patrzy na niego z Niebios i błaga go o to, by uchronił tak ważne dla niej miejsce.Miejsce, które za czasów, kiedy była jego domownikiem tętnił życiem i był wypchany po brzegi przyjaciół, znajomych i piesków. Nie czekając ani chwili dłużej zadzwonił do Davida z chęcią kupna posiadłości.Po długiej rozmowie, w której dowiedział się, że teściowie nie zamierzają wracać do swojego domu, stwierdził, że i koniecznie musi go kupić- dla Melanie. Dziewczyna, mimo iż miała już 19 lat ani razu nie była w rodzinnych stronach. Nigdy nie było okazji... to znaczy może i była, zapewne niejedna, ale Mark wciąż czuł, że nie jest na to gotowy. Powrót to przeszłości mógł się okazać bardzo bolesny, dlatego tak bardzo pragnął sobie tego oszczędzić.
Kolejny telefon do banku- udana transakcja. Dom należy do Marka. Mężczyzna westchnął głęboko- kupił w ciemno niewielką posiadłość znajdującą się na wsi pod Londynem. Ciekawe, jak bardzo się zmieniła po tylu latach...pewnie tętni pustką... bez Marie wszystko było puste, szare, bez emocji, jakiegokolwiek uczucia. Czy to nie było zbyt pochopne posunięcie ? Jak zareaguje na to Melanie ? Czy to nie będzie dla niej zbyt trudne ? Szereg wątpliwości wdarł się do jego głowy. Czy jest w stanie od tak pojechać tam, ze swoją córką, do swego dawnego środowiska, z którym nie miał styczności od wielu lat i do którego nie miał zwyczaju się przyznawać? Czy naprawdę właśnie tego pragnie ? Co najważniejsze, czy Melanie potrzebuje takich zmian ? Mając tu przyjaciół, chłopaka, studia, satysfakcjonującą pracę? Czy jest sens wracać na stare śmieci, by pokazać córce jej historię ? Gdzieś wewnętrznie czuł, że powinien. Może to właśnie ona na nowo ożywi do miejsce i sprawi, że odzyska swoje niepowtarzalne na pozór ciepło i piękno. Po za tym, Melanie naprawdę niewiele wie o swojej angielskiej rodzinie. A jak każdy ma prawo wiedzieć o niej jak najwięcej.
Przecież nikt nie powiedział, że muszą zostać tam na stałe. On ma tu swoją kancelarię, którą może opuścić co najwyżej na miesiąc, a Mel... Mel jest dorosłą osobą i podejmie sama decyzję, jakim torem potoczy się jej życie. Poskładał swoje myśli w chwili, gdy wysoka jasna blondynka przekroczyła próg apartamentu, rażąc swoim pięknym uśmiechem... tak bardzo podobnym do Marie. Z nieukrywanym entuzjazmem, którym zaskoczył samego siebie zakomunikował -Córeczko, wyjeżdżamy.
- Dokąd ? - zapytała zaciekawiona zbyt emocjonalnym tonem ojca.
- Na stare śmiecie... - odpowiedział melancholijnie, a jego wzrok powędrował do jednych z ostatnich fotografii Marie, która uśmiechem wymazała z niego wszelkie obawy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej , hej, hej! :D
Nadszedł czas na nowe opowiadanie. Nowi bohaterowie, nowa historia, nowe miejsca. Jestem ciekawa, co Wy na to xD
Specjalnie w prologu został pominięty główny bohater, jak myślicie, kto nim jest ? Obiecuję, że nie pozostawię was długo w niepewności! :D
Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze !
Liczę na Was ;**
Pozdrawiam
Marzenia... Potrzeba wielkiej odwagi, by je posiadać. Jeszcze większej, gdyby stały się największymi pragnieniami, stojącymi na pierwszym miejscu i niedającymi o sobie zapomnieć... A co jeśli się spełnią? Trzeba na nie uważać, bo skąd można mieć pewność, czy okażą się dla nas dobre? Co jeśli przygniotą nas swoją mocą, zmienią bezpowrotnie nasze życie i sprawią, że już nigdy nie wrócimy do codzienności? Czy naprawdę są nam potrzebne ? Na pewno na świecie znajdują się ludzie, którzy żyją bez marzeń... może żyje się im łatwiej ? Doceniają, co mają, cieszą się każdym dniem i czują, że nie potrzebują zmian. Czyż to nie cudowne podejście ? Skupić się na swoim ziemskim życiu. Na tym, co dzieje się tu i teraz, w tym właśnie momencie. Nie gdybać i nie śnić. Prowadzić spokojną egzystencję z dala od przereklamowanych myśli, szumnie nazwanych marzeniami. W dzisiejszych czasach kładzie się ogromny nacisk na to, jak ważne jest posiadanie marzeń, dążenie do celu, często po trupach, nie myśląc o konsekwencjach. Czymże są marzenia ? Czy ktokolwiek z nas zadał sobie to pytanie ? Czy ktokolwiek zna na nie odpowiedź...
Ludzie dzielą się w uproszczeniu na tych, którzy twardą stąpają po ziemi ( czyli ludzi, którym żyje się o wiele łatwiej, aczkolwiek ich życie jest szare i ponure) oraz tych z głową w chmurach ( ludzi, mających mało wspólnego z rzeczywistością, żyjących marzeniami i często chorymi wyobrażeniami o sobie i ludziach wokół). A kim ona jest ?
Jest coś po środku ?
Hmm... człowiek mający odwagę marzyć, jednocześnie doceniający to, co ma i cieszący się życiem ? Pełen energii i chęci do życia... chyba można. Krótki opis człowieka w pełni oddający jej usposobienie.
Melanie Pearson - zawsze wesoła, ciesząca się życiem, niepoprawna optymistka. Co robi na tym świecie ? Pomaga wszystkim wokół dostrzec piękno ludzkiego życia. Nieco ironiczna, często spontaniczna, z wielkim serduchem na dłoni, dotrze do każdej zranionej jaźni, jak to podsumowała w kilku dobrze dobranych słowach jej przyjaciółka. Stara się zawsze myśleć pozytywnie i cokolwiek by się nie działo, zawsze znajdzie jakieś pozytywy. W końcu nie ma beznadziejnych sytuacji, a przynajmniej ona nigdzie ich nie widzi.
Co musi się stać, by zmieniła swoje nastawienie ? Do niedawna wszyscy myśleli, że to nigdy nie nastąpi. Jednakże ludzie się zmieniają, zwłaszcza wtedy, gdy są zmuszeni zmienić swoje środowisko. Wymienić piękny apartament na Manhattanie na niewielki domek na wsi, grono zaufanych przyjaciół na setki ubrudzonych błotem zwierząt, ojca od zawsze chodzącego w garniturach od Armaniego na mężczyznę chodzącego w kolorowych koszulkach polo, ukochanego na wspomnienia. To wszystko przydarzyło się Melanie, spadając na nią jak grom z jasnego nieba. Jak poradzi sobie z tymi zmianami? Nie ma wyjścia, jakoś będzie musiała. W końcu jej życie nigdy nie było jednostajne... Mieszkała z ojcem- jednym z najlepszych nowojorskich prawników, który z przymrużeniem oka ukończył Harvard i dla którego nie ma w życiu rzeczy niemożliwych. To on nauczył ją zawsze walczyć o swoje i nigdy się nie poddawać. Mimo,iż Melanie nie pochwalała jego stylu życia oraz kobiet, które stale zmieniał niczym zużyte rękawiczki, dziewczyna była z nim mocno związana. Miała tylko jego. Rozumiała również, co było przyczyną takiego zachowania Marka. Przedwczesna śmierć jedynej kobiety, którą prawdziwie kochał - mamy Melanie, która jako stewardessa zginęła w katastrofie lotniczej, gdy dziewczynka miała zaledwie 2 latka. Nastolatka nie pamiętała dokładnie swojej mamy, ale wiedziała z licznych opowieści, że była wspaniałą kobietą. Toteż dlatego postanowiła ją naśladować. Oprócz tego, że była do niej bardzo podobna pod względem wizualnym, starała się zawsze wszystkim pomagać jak kiedyś jej mama.Podobno jej dom był miejscem, w którym w magiczny sposób leczyła dusze i zabijała depresyjne myśli. Była niezwykłą kobietą, podobnie jak jej córka, której nie dane było jej dobrze poznać Pomimo swojego młodego wieku,Melanie udzielała mądrych i często trafnych rad. Patrzyła na świat niezwykle dojrzale i trzeźwo. Być może to skłoniło ją do rozpoczęcia studiów. Psychologia - od zawsze tego pragnęła. Nie interesowało ją, że ma przez to trochę na pieńku z ojcem, który inaczej wyobrażał sobie karierę swojej jedynej córki. Nie dało się ukryć, że właściciel najlepszej kancelarii w Nowym Yorku marzył, by córka poszła w jego ślady, ale z chwilą, kiedy zobaczył tę wrażliwą dziewczynę, pracującą na co dzień w Domu Dziecka, czytającą dzieciom ich ulubione bajki i bawiącą się z nimi na małym placyku zabaw, czuł dumę. Ogromną dumę,że potrafił wychować taką niesamowitą i skromną dziewczynę, do której ludzie lgną niczym pszczoły do miodu.
Tego dnia, Mark wrócił nieco wcześniej ze swojej kancelarii. Wszedł na swoją prywatną pocztę, w której znalazł się mail od starszego brata jego ukochanej żony. Okazało się, że dom rodzinny Marie został wystawiony na aukcję. Dziadkowie Melanie potrzebowali pieniędzy na rozpoczęcie nowego życia. Nie było wyjścia. Mark czuł, że musi zrobić wszystko, by ten dom pozostał w rękach osób bliskich Marie. Po prostu był jej to winny. Głęboko wierzył, że patrzy na niego z Niebios i błaga go o to, by uchronił tak ważne dla niej miejsce.Miejsce, które za czasów, kiedy była jego domownikiem tętnił życiem i był wypchany po brzegi przyjaciół, znajomych i piesków. Nie czekając ani chwili dłużej zadzwonił do Davida z chęcią kupna posiadłości.Po długiej rozmowie, w której dowiedział się, że teściowie nie zamierzają wracać do swojego domu, stwierdził, że i koniecznie musi go kupić- dla Melanie. Dziewczyna, mimo iż miała już 19 lat ani razu nie była w rodzinnych stronach. Nigdy nie było okazji... to znaczy może i była, zapewne niejedna, ale Mark wciąż czuł, że nie jest na to gotowy. Powrót to przeszłości mógł się okazać bardzo bolesny, dlatego tak bardzo pragnął sobie tego oszczędzić.
Kolejny telefon do banku- udana transakcja. Dom należy do Marka. Mężczyzna westchnął głęboko- kupił w ciemno niewielką posiadłość znajdującą się na wsi pod Londynem. Ciekawe, jak bardzo się zmieniła po tylu latach...pewnie tętni pustką... bez Marie wszystko było puste, szare, bez emocji, jakiegokolwiek uczucia. Czy to nie było zbyt pochopne posunięcie ? Jak zareaguje na to Melanie ? Czy to nie będzie dla niej zbyt trudne ? Szereg wątpliwości wdarł się do jego głowy. Czy jest w stanie od tak pojechać tam, ze swoją córką, do swego dawnego środowiska, z którym nie miał styczności od wielu lat i do którego nie miał zwyczaju się przyznawać? Czy naprawdę właśnie tego pragnie ? Co najważniejsze, czy Melanie potrzebuje takich zmian ? Mając tu przyjaciół, chłopaka, studia, satysfakcjonującą pracę? Czy jest sens wracać na stare śmieci, by pokazać córce jej historię ? Gdzieś wewnętrznie czuł, że powinien. Może to właśnie ona na nowo ożywi do miejsce i sprawi, że odzyska swoje niepowtarzalne na pozór ciepło i piękno. Po za tym, Melanie naprawdę niewiele wie o swojej angielskiej rodzinie. A jak każdy ma prawo wiedzieć o niej jak najwięcej.
Przecież nikt nie powiedział, że muszą zostać tam na stałe. On ma tu swoją kancelarię, którą może opuścić co najwyżej na miesiąc, a Mel... Mel jest dorosłą osobą i podejmie sama decyzję, jakim torem potoczy się jej życie. Poskładał swoje myśli w chwili, gdy wysoka jasna blondynka przekroczyła próg apartamentu, rażąc swoim pięknym uśmiechem... tak bardzo podobnym do Marie. Z nieukrywanym entuzjazmem, którym zaskoczył samego siebie zakomunikował -Córeczko, wyjeżdżamy.
- Dokąd ? - zapytała zaciekawiona zbyt emocjonalnym tonem ojca.
- Na stare śmiecie... - odpowiedział melancholijnie, a jego wzrok powędrował do jednych z ostatnich fotografii Marie, która uśmiechem wymazała z niego wszelkie obawy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej , hej, hej! :D
Nadszedł czas na nowe opowiadanie. Nowi bohaterowie, nowa historia, nowe miejsca. Jestem ciekawa, co Wy na to xD
Specjalnie w prologu został pominięty główny bohater, jak myślicie, kto nim jest ? Obiecuję, że nie pozostawię was długo w niepewności! :D
Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze !
Liczę na Was ;**
Pozdrawiam
sobota, 15 kwietnia 2017
Epilog
- I co było potem ? - zaciekawione oczy brunetki sunęły wzdłuż mojej twarzy.
- Potem... było już tylko lepiej. - uśmiechnęłam się nostalgicznie, zakładając kosmyk niesfornych loków za jej ucho. - Widzisz, Sophie, prawdziwa miłość to wiele wyrzeczeń, to ciągła walka o siebie, o to, by nie utracić tych najważniejszych wartości. Ale powiem ci jedno : jeśli decydujesz się ją podjąć, wychodzisz z niej zwycięsko. Bez wyjątku.
- Dlaczego wcześniej mi tego nie opowiedziałaś ? Nigdy nie słyszałam tej historii ani z twoich ust, ani taty, czy też dziadków. Czemu to ukrywaliście ? - dopytywała, sącząc gorącą czekoladę.
- Historia naszej miłości jest bardzo złożona i zagmatwana... prawdę mówiąc baliśmy się z tatą, że razem z braćmi stracicie do nas szacunek. W końcu przez tyle lat, ciągle ze sobą walczyliśmy, wylaliśmy wiele łez, stłukliśmy wiele talerzy,z naszych ust popłynęło wiele gorzkich słów.... Wiesz, jak tak na to patrzę z perspektywy czasu, to niektóre spory wydają mi się tak banalne, że wręcz komiczne. Byliśmy tacy dziecinni. Nigdy nie chcieliśmy, żebyście pochopnie nas oceniali. Całe otoczenie twierdziło, że nigdy w życiu nie stworzę z tatą prawdziwego związku, najbliżsi uznawali mnie za totalną wariatkę, wróżyli nam rychły koniec. Twierdzili, że zostałam przy nim, bo nie wystarczyło mi siły, żeby go zostawić. Poniekąd mieli rację... życie bez niego wydało mi się kompletnie bez sensu. Straciło swój koloryt, pokryło się nudną szarością, z którą nie mogłam sobie poradzić. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jak śmią ?! Mamo, jesteś najsilniejszą osobą na całym bożym świecie. - powiedziała, przytulając się do mnie. - Dziękuję. - uśmiechnęła się, patrząc prosto w moje oczy.
- Niby za co ?
- Za to, że walczyłaś, że nigdy się nie poddawałaś i za to, że stworzyłaś mi modelowy choć bardzo nietuzinkowy dom. Podziwiam cię i za rok, kiedy wejdę w dorosłość postawię cię w roli autorytetu. Jesteś wielka, mamo. - szepnęła, wstając z kanapy.
- A ty dokąd ?
- Zadzwonię do Briana, masz rację.. warto walczyć o miłość. Nigdy nie pozwolę, żeby taka głupota zaważyła na mojej przyszłości.
- Zaproś go na kolację!Babcia bardzo chce go poznać! - krzyknęłam, uśmiechając się sama od siebie.Ach te nastoletnie miłości ! Pomyśleć, że 20 lat temu przeżywałam dokładnie to samo...
Wyszłam na taras. Wystawiłam twarz do słońca. Piękne majowe słońce napawało mnie podwójną radością. W tle słyszałam chaos wytwarzany przez dwóch młodszych synków. Otworzyłam oczy i ujrzałam Zayna, trzymającego na plecach 5-letniego Toma, który z ogromnym uśmiechem na twarzy mierzwił jego włosy. Jake biegał wokół nich, wkopując po kilku próbach piłkę do bramki. Wpatrywałam się w ten obrazek, nie ukrywając wzruszenia. W końcu dostałam od losu to, o czym zawsze marzyłam. Normalną rodzinę. Rodzinę, która wypełniona jest miłością, ciepłem. Rodzinę, która wspiera, która zawsze jest ze sobą szczera. Która świetnie bawi się w swoim towarzystwie.W której nie ma niedomówień, kłamstw i bezsensownych kłótni.
Kochany Zayn... ciągle przystojny, mimo upływu lat. Wciąż pożądany i upragniony, Poczułam jego wzrok na sobie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko. W jego oczach kryły się iskierki szczęścia, które pomieszane były z wesołymi ognikami. Oblizał prowokacyjnie dolną wargę, na co pokiwałam głową z politowaniem. Po chwili poczułam jak łapie mnie w pasie i sadza na barierce. Zaśmiałam się cicho, wdychając jego znajomy zapach, którego wciąż było mi mało. Ucałował moją skroń i nic nie mówiąc wpatrywał się w grających w nogę dwóch jego wiernych kopii. Wtórowałam mu, wtulając się w niego szczelniej. Doszliśmy w końcu w życiu do takiego momentu, kiedy słowa nie były nam już potrzebne. Doskonale wiedzieliśmy,co czujemy w danej chwili. Wygraliśmy, Zayn ! Dziękuję! Kocham i... przepraszam, bo jest za co. Dziękuję za twoją nieocenioną obecność, kocham za wszystko i przepraszam na wszelkie niedoskonałości.
Mówią, że nie ma perfekcyjnej miłości... może coś w tym jest... nasza nigdy taka nie była... ale mimo to kochamy się tyle lat, bez przerwy.Z każdym dniem, utwierdzam się w przekonaniu jak dobrą decyzję podjęłam kilkanaście lat temu.
Dzwonek do drzwi... po chwili słychać wesołe okrzyki chłopaków zapraszających dziadków do środka. Tom obejmujący Trish swoimi drobniutkimi rączkami, Jake przybijający piątkę Yaserowi. Uwierzcie mi, nie było w tej chwili piękniejszego widoku. Uśmiechnęłam się mimowolnie, nawiązując kontakt wzrokowy z Trish. Posłała mi szczery, pełen życia uśmiech. Wygrała ! Po latach walki z chorobą, wyszła z niej zwycięsko. Walka o życie ponownie zbliżyła Malików. Obecnie są szczęśliwym małżeństwem. Jeżdżą po całym świecie, nie zapominając przy tym o wnukach, których rozpieszczają z każdą nadarzającą się okazją.
Zasiedliśmy do stołu wśród gwar i rozmów. Była to scena rodem wyciągnięta z jakiegoś trywialnego filmu familijnego, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. W moim domu zagościła miłość i życzliwość oraz niezastąpione ciepło, którego tak bardzo mi brakowało. Przyglądnęłam się z ukrycia każdej osobie siedzącej ze mną przy stole. Sophie i Jake - słodkie zakochane gołąbki cicho do siebie gruchają. Tom i Jake bawią się nowym samochodem strażackim, który dostali od Yasera, Sam i Liam, którzy niedawno wrócili z Ameryki, by osiąść tu na stałe żwawo rozmawiają o czymś z moimi teściami. Nie mogłam ukryć radości, jaką sprawił mi fakt, że nasz dom pęka w szwach i jest otwarty dla każdego. Poczułam na swojej dłoni dłoń Zayna, która ściskała mnie pod stołem. Spojrzałam na niego nic nie mówiąc. Miłość nie potrzebuje słów. Dzięki niej każdy dzień jest lepszy, piękniejszy, niesamowity. Dlatego walczcie ! Walczcie o miłość, by po latach móc, tak jak ja w tej chwili, stać w słodkim bezruchu, w objęciach ukochanego i odmawiać cichą modlitwę o to, by nic nigdy się nie zmieniło.
KONIEC!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i moi mili stało się ! - nadszedł moment rozstania się z moją ulubioną opowieścią. Trochę mi smutno, bo bardzo się do niej przywiązałam, ale zdaję sobie z tego sprawę, że przedłużanie jej w nieskończoność nie ma sensu. Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz, każdą wyrażoną opinię! W końcu to dzięki Waszej pomocy mogę się rozwijać w blogowaniu ;)
Bardzo Wam dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pragnę Wam również złożyć najserdeczniejsze życzenia Wielkanocne. Odpocznijcie, pobądźcie trochę z najbliższymi, zarażajcie optymizmem i cieszcie się z Zmartwychwstania.
P.S. A już niebawem Prolog do kolejnego opowiadania. Zapraszam :*
- Potem... było już tylko lepiej. - uśmiechnęłam się nostalgicznie, zakładając kosmyk niesfornych loków za jej ucho. - Widzisz, Sophie, prawdziwa miłość to wiele wyrzeczeń, to ciągła walka o siebie, o to, by nie utracić tych najważniejszych wartości. Ale powiem ci jedno : jeśli decydujesz się ją podjąć, wychodzisz z niej zwycięsko. Bez wyjątku.
- Dlaczego wcześniej mi tego nie opowiedziałaś ? Nigdy nie słyszałam tej historii ani z twoich ust, ani taty, czy też dziadków. Czemu to ukrywaliście ? - dopytywała, sącząc gorącą czekoladę.
- Historia naszej miłości jest bardzo złożona i zagmatwana... prawdę mówiąc baliśmy się z tatą, że razem z braćmi stracicie do nas szacunek. W końcu przez tyle lat, ciągle ze sobą walczyliśmy, wylaliśmy wiele łez, stłukliśmy wiele talerzy,z naszych ust popłynęło wiele gorzkich słów.... Wiesz, jak tak na to patrzę z perspektywy czasu, to niektóre spory wydają mi się tak banalne, że wręcz komiczne. Byliśmy tacy dziecinni. Nigdy nie chcieliśmy, żebyście pochopnie nas oceniali. Całe otoczenie twierdziło, że nigdy w życiu nie stworzę z tatą prawdziwego związku, najbliżsi uznawali mnie za totalną wariatkę, wróżyli nam rychły koniec. Twierdzili, że zostałam przy nim, bo nie wystarczyło mi siły, żeby go zostawić. Poniekąd mieli rację... życie bez niego wydało mi się kompletnie bez sensu. Straciło swój koloryt, pokryło się nudną szarością, z którą nie mogłam sobie poradzić. - uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jak śmią ?! Mamo, jesteś najsilniejszą osobą na całym bożym świecie. - powiedziała, przytulając się do mnie. - Dziękuję. - uśmiechnęła się, patrząc prosto w moje oczy.
- Niby za co ?
- Za to, że walczyłaś, że nigdy się nie poddawałaś i za to, że stworzyłaś mi modelowy choć bardzo nietuzinkowy dom. Podziwiam cię i za rok, kiedy wejdę w dorosłość postawię cię w roli autorytetu. Jesteś wielka, mamo. - szepnęła, wstając z kanapy.
- A ty dokąd ?
- Zadzwonię do Briana, masz rację.. warto walczyć o miłość. Nigdy nie pozwolę, żeby taka głupota zaważyła na mojej przyszłości.
- Zaproś go na kolację!Babcia bardzo chce go poznać! - krzyknęłam, uśmiechając się sama od siebie.Ach te nastoletnie miłości ! Pomyśleć, że 20 lat temu przeżywałam dokładnie to samo...
Wyszłam na taras. Wystawiłam twarz do słońca. Piękne majowe słońce napawało mnie podwójną radością. W tle słyszałam chaos wytwarzany przez dwóch młodszych synków. Otworzyłam oczy i ujrzałam Zayna, trzymającego na plecach 5-letniego Toma, który z ogromnym uśmiechem na twarzy mierzwił jego włosy. Jake biegał wokół nich, wkopując po kilku próbach piłkę do bramki. Wpatrywałam się w ten obrazek, nie ukrywając wzruszenia. W końcu dostałam od losu to, o czym zawsze marzyłam. Normalną rodzinę. Rodzinę, która wypełniona jest miłością, ciepłem. Rodzinę, która wspiera, która zawsze jest ze sobą szczera. Która świetnie bawi się w swoim towarzystwie.W której nie ma niedomówień, kłamstw i bezsensownych kłótni.
Kochany Zayn... ciągle przystojny, mimo upływu lat. Wciąż pożądany i upragniony, Poczułam jego wzrok na sobie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko. W jego oczach kryły się iskierki szczęścia, które pomieszane były z wesołymi ognikami. Oblizał prowokacyjnie dolną wargę, na co pokiwałam głową z politowaniem. Po chwili poczułam jak łapie mnie w pasie i sadza na barierce. Zaśmiałam się cicho, wdychając jego znajomy zapach, którego wciąż było mi mało. Ucałował moją skroń i nic nie mówiąc wpatrywał się w grających w nogę dwóch jego wiernych kopii. Wtórowałam mu, wtulając się w niego szczelniej. Doszliśmy w końcu w życiu do takiego momentu, kiedy słowa nie były nam już potrzebne. Doskonale wiedzieliśmy,co czujemy w danej chwili. Wygraliśmy, Zayn ! Dziękuję! Kocham i... przepraszam, bo jest za co. Dziękuję za twoją nieocenioną obecność, kocham za wszystko i przepraszam na wszelkie niedoskonałości.
Mówią, że nie ma perfekcyjnej miłości... może coś w tym jest... nasza nigdy taka nie była... ale mimo to kochamy się tyle lat, bez przerwy.Z każdym dniem, utwierdzam się w przekonaniu jak dobrą decyzję podjęłam kilkanaście lat temu.
Dzwonek do drzwi... po chwili słychać wesołe okrzyki chłopaków zapraszających dziadków do środka. Tom obejmujący Trish swoimi drobniutkimi rączkami, Jake przybijający piątkę Yaserowi. Uwierzcie mi, nie było w tej chwili piękniejszego widoku. Uśmiechnęłam się mimowolnie, nawiązując kontakt wzrokowy z Trish. Posłała mi szczery, pełen życia uśmiech. Wygrała ! Po latach walki z chorobą, wyszła z niej zwycięsko. Walka o życie ponownie zbliżyła Malików. Obecnie są szczęśliwym małżeństwem. Jeżdżą po całym świecie, nie zapominając przy tym o wnukach, których rozpieszczają z każdą nadarzającą się okazją.
Zasiedliśmy do stołu wśród gwar i rozmów. Była to scena rodem wyciągnięta z jakiegoś trywialnego filmu familijnego, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. W moim domu zagościła miłość i życzliwość oraz niezastąpione ciepło, którego tak bardzo mi brakowało. Przyglądnęłam się z ukrycia każdej osobie siedzącej ze mną przy stole. Sophie i Jake - słodkie zakochane gołąbki cicho do siebie gruchają. Tom i Jake bawią się nowym samochodem strażackim, który dostali od Yasera, Sam i Liam, którzy niedawno wrócili z Ameryki, by osiąść tu na stałe żwawo rozmawiają o czymś z moimi teściami. Nie mogłam ukryć radości, jaką sprawił mi fakt, że nasz dom pęka w szwach i jest otwarty dla każdego. Poczułam na swojej dłoni dłoń Zayna, która ściskała mnie pod stołem. Spojrzałam na niego nic nie mówiąc. Miłość nie potrzebuje słów. Dzięki niej każdy dzień jest lepszy, piękniejszy, niesamowity. Dlatego walczcie ! Walczcie o miłość, by po latach móc, tak jak ja w tej chwili, stać w słodkim bezruchu, w objęciach ukochanego i odmawiać cichą modlitwę o to, by nic nigdy się nie zmieniło.
KONIEC!!!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i moi mili stało się ! - nadszedł moment rozstania się z moją ulubioną opowieścią. Trochę mi smutno, bo bardzo się do niej przywiązałam, ale zdaję sobie z tego sprawę, że przedłużanie jej w nieskończoność nie ma sensu. Bardzo Wam dziękuję za każdy komentarz, każdą wyrażoną opinię! W końcu to dzięki Waszej pomocy mogę się rozwijać w blogowaniu ;)
Bardzo Wam dziękuję, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pragnę Wam również złożyć najserdeczniejsze życzenia Wielkanocne. Odpocznijcie, pobądźcie trochę z najbliższymi, zarażajcie optymizmem i cieszcie się z Zmartwychwstania.
P.S. A już niebawem Prolog do kolejnego opowiadania. Zapraszam :*
piątek, 7 kwietnia 2017
Imagin Zayn cz. 58
Wylądowaliśmy z samego rana. Od pamiętnej rozmowy w parku, Zayn niewiele się odzywał. Pusto patrzył w przestrzeń, a jego twarz przybrała sztucznie surowy wyraz.
Usiadłam na swoim łóżku, masując zmęczone skronie. Korzystając z faktu, że Zayn bierze prysznic, wybrałam numer Sama. Chciałam dowiedzieć się od niego, jak czuje się Trish i czy faktycznie jest z nią aż tak źle. Mężczyzna trochę mnie uspokoił mówiąc, że stan jest neutralny i na razie nic nie zagraża jej życiu. Obiecał również, że wpadnie do nas za godzinę. Podziękowałam mu szczerze i rozłączyłam się w momencie, kiedy Zayn wparował do sypialni w samym ręczniku.
-Z kim rozmawiałaś ? - zapytał, otwierając szufladę ze swoimi bokserkami i nie krępując się moją obecnością,zaczął je przy mnie ubierać.
- Dzwoniłam do Sama. Chciałam się dowiedzieć, co z Trish. - jego mięśnie się spięły, nie mniej jednak on sam chciał zachować neutralny wyraz twarzy.
- Niepotrzebnie, zaraz do niej jedziemy. - mruknął, ubierając czarne jeansy.
- Nie chcesz się dowiedzieć, jak się czuje ?
- Dowiem się, jak odwiedzę jej lekarza. Sam gówno wie. Nie prowadzi jej leczenia.
- Ale to też lekarz! - zauważyłam, informując go przy tym o wizycie jego przyrodniego brata. Poprosiłam, żeby zachowywał się przyzwoicie i wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia Sam. Chłopak niechętnie zgodził się na moją prośbę, przewracając przy tym oczami. Doskonale wiedziałam, że panowie nigdy nie będą się szczerze kochać, ale uważam, że powinni spróbować się zaprzyjaźnić. Dla dobra sprawy.
Związałam swoje długie włosy w koka i niczym słonica zeszłam na dół. Kręgosłup bolał mnie coraz bardziej, a ja z każdą chwilą marzyłam, by w końcu nadeszła chwila, w której będę mogła trzymać moją kruszynkę na rękach a nie w coraz większym brzuchu.
Nastawiłam wodę na herbatę, wpatrując się w okno. Tradycyjnie zaczęłam dostawać depresji. Rzęsisty deszcz dudniący po moich szybach tak bardzo kontrastował z upalnym gorącem Kolumbii, że człowiekowi od razu odechciewa się żyć. Westchnęłam głośno, sprawdzając stan lodówki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest ona wypchana po brzegi, co oznaczało, że Zayn w trakcie mojej kąpieli zrobił porządne zakupy. Uśmiechnęłam się do siebie na widok lodów czekoladowych, które po chwili znalazły się na stole i zostały przeze mnie potraktowane ogromną łyżką.
- Znowu lody ? Moje dziecko nie będzie mogło przez ciebie normalnie funkcjonować. - powiedział, uśmiechając się złośliwie. Położył ręce na moich ramionach,całując mnie w czubek głowy. - Wszystko w porządku ? - zapytał, zabierając mi łyżkę z lodem i wkładając ją sobie do buzi.
- Już nie, to moje. - powiedziałam, zabierając mu lody i uciekłam na kanapę.
- Za niedługo w przejściu się nie zmieścisz, kotku. Żeby nie było, że Cię nie ostrzegałem. - przewróciłam oczami i prowokacyjnie włożyłam do ust kolejną porcję. W tym samym momencie,zadzwonił dzwonek do drzwi. - Otworzę. - powiedział Zayn, przybierając pozę zimnego drania. Przewróciłam oczami na jego niedojrzałość i schowałam lody do lodówki.
- Jest szansa na przeszczep. - powiedział bez owijania w bawełnę, przekraczając próg naszego domu.-Witaj Mandy, wyglądasz kwitnąco. - skomplementował, przytulając mnie na powitanie.
- Dobrze cię widzieć,Sam. - uśmiechnęłam się, gestem wskazując, by zajął miejsce na kanapie.
- Jak mama się czuje ? - zapytał Zayn, siadając w swoim ulubionym fotelu.
- Nie najlepiej, aczkolwiek lekarze są dobrej myśli. Weszliśmy w okres, w którym można się spodziewać wszystkiego. - powiedział spokojnie, współczująco wpatrując się w Zayna. Mężczyzna w skupieniu pokiwał głową i drżącym głosem zapytał, kiedy może się z nią zobaczyć.
- W każdej chwili, Zayn.Ona was bardzo potrzebuje... - odpowiedział Sam, urywając zdanie. Westchnął głęboko i po chwili dokończył - myślę, że powinniście również powiadomić twojego ojca.Zayn przełknął nerwowo ślinę, po czym zgodził się z Samem.
- Pojadę do niego. - powiedział stłamszonym głosem, na co położyłam mu dłoń na ramieniu. Wiedziałam, że to dla niego trudne, ale sam fakt, że się na to zdecydował bardzo mnie rozczulił.
- Damy radę. - szepnęłam mu do ucha, biorąc jego dłoń w swoją. Mężczyzna pokiwał głową, ściskając mnie mocniej.
- Co jest z nim,do cholery ?! - Zayn po wykonaniu około 20 telefonów i naciśnięciu dzwonka setny raz powoli tracił cierpliwość.
- Może wyjechał... - zajrzałam do okna. Pustka. Druzgocąca cisza i nic więcej.
- Niby dokąd ?
- Nie masz kluczy ?
- Skąd. Oddałem jakieś 10 lat temu. - odpowiedział, przewracając oczami. - Mam dość. Jadę do mamy. - zrezygnowany zszedł z uroczego ganku będącego od lat chlubą Trish, a ja niechętnie poszłam za nim.
Dojechaliśmy do szpitala bez zbędnych przygód, co nieco uspokoiło frustrację Zayna. Nie chciałam panikować bez sensu, ale fakt, że Yasera nie było w domu bardzo mnie niepokoił. Przecież od miesięcy nie wychodził do ludzi. Dlaczego tak nagle miałby zmienić zdanie?
Na korytarzu szpitalnym zobaczyliśmy Alexa. Siedział zamyślony na jednym z niewygodnych krzeseł i wpatrywał się pusto w przestrzeń.
- Dzień dobry, Alexie. - powiedziałam, siadając obok niego.
- Ooo już wróciliście z Kolumbii ? Trish bardzo was potrzebuje. - odparł smętnym tonem. Jego zmęczony wzrok powędrował ku oszklonym drzwiom. Powiodłam za jego oczyma i to co ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Zayn widząc to posłał mi pytające spojrzenie. Podeszłam do drzwi, czując za sobą kroki Zayna. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Trish leżała na łóżku, podłączona do jakiś bardziej skomplikowanych mechanizmów, a obok niej siedział Yaser. Oboje płakali, kurczowo trzymając się za ręce. Patrzyli sobie prosto w oczy, nie mogąc ich od siebie oderwać. Dłonie Trish powędrowały do twarzy Yasera, delikatnie muskając jego policzki. Mężczyzna wtulał się w nie dramatycznie, jakby miał do tego ostatnią okazję. Na stoliczku obok leżał ogromny bukiet róż we wszystkich możliwych kolorach.
Wtulali się w siebie przez dłuższy czas, nie spuszczając z siebie oczu. Na ich twarzach nagle zagościła ulga i spokój. Delikatnie się do siebie uśmiechali, nie mówiąc absolutnie nic. Uśmiechnęłam się, czując jak łzy biegną po moim policzku. Ona nie może odejść, nie może teraz nas zostawić. Po prostu nie może !
- Chyba zapraszają nas do środka, szepnął Zayn,wskazując na uśmiechniętych rodziców wpatrujących się w nas zachęcająco.
- Tak,chyba tak. - szepnęłam, ocierając szybko łzy przed wejściem do środka.
Spędziliśmy z nią całe popołudnie. Wszyscy razem. My, rodzice Zayna, Wali, Don i Saafa. Mimo niepewności, staraliśmy się zachować miłą atmosferę. Wspominaliśmy stare czasy, opowiadaliśmy sobie różne historyjki. Nagle atmosfera wokół nas stała się luźniejsza. Od momentu, w którym Yaser i Zayn wpadli sobie w ramiona, z ulgą stwierdziłam, że wszystko dąży ku dobremu. W głębi duszy czułam, że wszystko będzie dobrze. Nie mogło być inaczej. Nie dopuszczam do siebie innej wersji.
Około 23, wszyscy zbierali się do wyjścia. Yaser ucałował Trish w skroń, po czym zabrał dziewczyny do domu.
- Zayn, czy możesz nas na chwilę zostawić ? - poprosiła Trish, biorąc moją dłoń w swoją.
- Będę na korytarzu. - odpowiedział, szybko się ulatniając.
Uśmiechnęłam się zachęcająco do Trish, w głębi duszy bojąc się tego,co ma mi do powiedzenia.
- Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem twoją dłużniczką, Man. - uśmiechnęła się dotykając drżącą dłonią mojego policzka. - Naprawdę bardzo ci dziękuję. Zmieniłaś nasze życie. Nadałaś sens życiu mojemu synowi. Zrobiłaś coś, czego ja nigdy nie potrafiłam.... - przymknęła powieki, oddychając głęboko. - Mam do ciebie prośbę, Mandy. Zaopiekuj się moją rodziną, kiedy mnie już nie będzie.
- Nie mów tak, proszę cię, nie mów tak ! Nie wolno ci, słyszysz !! - krzyknęłam, wybuchając płaczem. - Proszę, nie mów tak!
- Mandy, nie płacz... Szzz - gładziła mnie po włosach,starając się mnie uspokoić. - Man, ja naprawdę jestem gotowa, by odejść. Pogodziłam się z tym. Wy też musicie. Zdążyłam się pogodzić z Yaserem i doczekałam się prawdziwej miłości mojego syna. Zrobiłam wszystko, by móc odejść z uśmiechem.
- Ale... Sam mówił, że jest szansa na przeszczep, możesz żyć! Jest nadzieja!
- Kochanie dobrze wiemy, że nic nie mogą mi zagwarantować. Przykro mi tylko, że... że nie poznam mojego wnuka. - powiedziała, ścierając łzy z policzków.
- Nie mów tak, Trish. Zostaniesz z nami i będziesz cudowną babcią. Proszę cię, nie żegnaj się ze mną!
- Mandy, człowiek czuje podświadomie, że odchodzi.... Niewiele mi zostało. Dlatego chcę, żebyś zastąpiła mnie w tej mojej nieposkromionej rodzince i... - uśmiechnęła się niewinnie. - Jeśli urodzi się dziewczynka to... czy... moglibyście nazwać ją Trish ? Jedyny sposób, by była jakoś ze mną związana. Bardzo mi na tym zależy.
- Trish... zobaczysz, będziesz jeszcze trzymała dziecko w swoich rękach ! Nie możesz się poddawać! Nie trać nadziei.
- Nadziei ? Tu nie ma miejsca na nadzieję. Ale nie poprosiłam cię o rozmowę po to, by rozmawiać o chorobie i śmierci, która niebawem mnie czeka. Tak, wiem to i to nie podlega dyskusji. Chciałam , żebyś wiedziała, że kocham cię jak własną córkę i życzę wam wszystkiego najlepszego. Dzięki tobie niczego się już nie boję.
- Trish.... - przytuliłam ją mocno, pozwalając łzą płynąć dalej.
- Bardzo się cieszę, że Bóg postawił ciebie na naszej drodze. Dziękuję ci za wszystko.
- Nie żegnaj się ze mną, czeka cię jeszcze przeszczep. - nie dawałam za wygraną, ona zwycięży chorobę, bo aktualnie jest potrzebna na ziemi. Nikt nie wyobraża sobie bez niej życia. Pan Bóg nam jej nie zabierze! Nie teraz !
- Który może się nie udać...
- Daj im szansę, Trish... proszę...
W czasie drogi powrotnej, żadne z nas się nie odzywało. Ciągle przeżywałam rozmowę Trish, która całkowicie rozwaliła mi serce. Starałam się ukryć swoją bezradność i totalną pustkę, ale Zayn znał mnie aż za dobrze. Dlatego po chwili zjechał na pobocze, odpiął pasy i odwrócił się całym ciałem w moją stronę.
- Źle się czujesz ? Możemy wrócić do szpitala. - powiedział nad wyraz spokojnie,skanując mnie wzrokiem. Pokiwałam przecząco głową, nie mogąc niczego z siebie wykrztusić. - Co się dzieje, kochanie ?- nie zareagowałam, na co mężczyzna odpiął moje pasy i z wielkim trudem obrócił mnie w swoją stronę. - Mandy powiedz mi, co się dzieje. - spuściłam wzrok, a kiedy podniósł mój podbródek do góry, szepnęłam : Właśnie przed chwilą się ze mną pożegnała, Zayn. Na zawsze. Te słowa zawisły nad nami, wprawiając nas w osłupienie. " Zostawia nas... na zawsze"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka Kochani ! Przed Wami ostatni rozdział Zayna. Został jeszcze tylko epilog ( dalej to do mnie nie dociera :(( ) . Epilog jest już gotowy i jeśli będziecie pod tym postem aktywni, mogę dodać go w ten weekend. Jeszcze przed świętami pojawi się prolog nowej historii, w którą pokładam mnóstwo nadziei, że będzie dla Was równie ciekawa,co ta.
Pozdrawiam <333
Usiadłam na swoim łóżku, masując zmęczone skronie. Korzystając z faktu, że Zayn bierze prysznic, wybrałam numer Sama. Chciałam dowiedzieć się od niego, jak czuje się Trish i czy faktycznie jest z nią aż tak źle. Mężczyzna trochę mnie uspokoił mówiąc, że stan jest neutralny i na razie nic nie zagraża jej życiu. Obiecał również, że wpadnie do nas za godzinę. Podziękowałam mu szczerze i rozłączyłam się w momencie, kiedy Zayn wparował do sypialni w samym ręczniku.
-Z kim rozmawiałaś ? - zapytał, otwierając szufladę ze swoimi bokserkami i nie krępując się moją obecnością,zaczął je przy mnie ubierać.
- Dzwoniłam do Sama. Chciałam się dowiedzieć, co z Trish. - jego mięśnie się spięły, nie mniej jednak on sam chciał zachować neutralny wyraz twarzy.
- Niepotrzebnie, zaraz do niej jedziemy. - mruknął, ubierając czarne jeansy.
- Nie chcesz się dowiedzieć, jak się czuje ?
- Dowiem się, jak odwiedzę jej lekarza. Sam gówno wie. Nie prowadzi jej leczenia.
- Ale to też lekarz! - zauważyłam, informując go przy tym o wizycie jego przyrodniego brata. Poprosiłam, żeby zachowywał się przyzwoicie i wysłuchał wszystkiego, co ma do powiedzenia Sam. Chłopak niechętnie zgodził się na moją prośbę, przewracając przy tym oczami. Doskonale wiedziałam, że panowie nigdy nie będą się szczerze kochać, ale uważam, że powinni spróbować się zaprzyjaźnić. Dla dobra sprawy.
Związałam swoje długie włosy w koka i niczym słonica zeszłam na dół. Kręgosłup bolał mnie coraz bardziej, a ja z każdą chwilą marzyłam, by w końcu nadeszła chwila, w której będę mogła trzymać moją kruszynkę na rękach a nie w coraz większym brzuchu.
Nastawiłam wodę na herbatę, wpatrując się w okno. Tradycyjnie zaczęłam dostawać depresji. Rzęsisty deszcz dudniący po moich szybach tak bardzo kontrastował z upalnym gorącem Kolumbii, że człowiekowi od razu odechciewa się żyć. Westchnęłam głośno, sprawdzając stan lodówki. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest ona wypchana po brzegi, co oznaczało, że Zayn w trakcie mojej kąpieli zrobił porządne zakupy. Uśmiechnęłam się do siebie na widok lodów czekoladowych, które po chwili znalazły się na stole i zostały przeze mnie potraktowane ogromną łyżką.
- Znowu lody ? Moje dziecko nie będzie mogło przez ciebie normalnie funkcjonować. - powiedział, uśmiechając się złośliwie. Położył ręce na moich ramionach,całując mnie w czubek głowy. - Wszystko w porządku ? - zapytał, zabierając mi łyżkę z lodem i wkładając ją sobie do buzi.
- Już nie, to moje. - powiedziałam, zabierając mu lody i uciekłam na kanapę.
- Za niedługo w przejściu się nie zmieścisz, kotku. Żeby nie było, że Cię nie ostrzegałem. - przewróciłam oczami i prowokacyjnie włożyłam do ust kolejną porcję. W tym samym momencie,zadzwonił dzwonek do drzwi. - Otworzę. - powiedział Zayn, przybierając pozę zimnego drania. Przewróciłam oczami na jego niedojrzałość i schowałam lody do lodówki.
- Jest szansa na przeszczep. - powiedział bez owijania w bawełnę, przekraczając próg naszego domu.-Witaj Mandy, wyglądasz kwitnąco. - skomplementował, przytulając mnie na powitanie.
- Dobrze cię widzieć,Sam. - uśmiechnęłam się, gestem wskazując, by zajął miejsce na kanapie.
- Jak mama się czuje ? - zapytał Zayn, siadając w swoim ulubionym fotelu.
- Nie najlepiej, aczkolwiek lekarze są dobrej myśli. Weszliśmy w okres, w którym można się spodziewać wszystkiego. - powiedział spokojnie, współczująco wpatrując się w Zayna. Mężczyzna w skupieniu pokiwał głową i drżącym głosem zapytał, kiedy może się z nią zobaczyć.
- W każdej chwili, Zayn.Ona was bardzo potrzebuje... - odpowiedział Sam, urywając zdanie. Westchnął głęboko i po chwili dokończył - myślę, że powinniście również powiadomić twojego ojca.Zayn przełknął nerwowo ślinę, po czym zgodził się z Samem.
- Pojadę do niego. - powiedział stłamszonym głosem, na co położyłam mu dłoń na ramieniu. Wiedziałam, że to dla niego trudne, ale sam fakt, że się na to zdecydował bardzo mnie rozczulił.
- Damy radę. - szepnęłam mu do ucha, biorąc jego dłoń w swoją. Mężczyzna pokiwał głową, ściskając mnie mocniej.
- Co jest z nim,do cholery ?! - Zayn po wykonaniu około 20 telefonów i naciśnięciu dzwonka setny raz powoli tracił cierpliwość.
- Może wyjechał... - zajrzałam do okna. Pustka. Druzgocąca cisza i nic więcej.
- Niby dokąd ?
- Nie masz kluczy ?
- Skąd. Oddałem jakieś 10 lat temu. - odpowiedział, przewracając oczami. - Mam dość. Jadę do mamy. - zrezygnowany zszedł z uroczego ganku będącego od lat chlubą Trish, a ja niechętnie poszłam za nim.
Dojechaliśmy do szpitala bez zbędnych przygód, co nieco uspokoiło frustrację Zayna. Nie chciałam panikować bez sensu, ale fakt, że Yasera nie było w domu bardzo mnie niepokoił. Przecież od miesięcy nie wychodził do ludzi. Dlaczego tak nagle miałby zmienić zdanie?
Na korytarzu szpitalnym zobaczyliśmy Alexa. Siedział zamyślony na jednym z niewygodnych krzeseł i wpatrywał się pusto w przestrzeń.
- Dzień dobry, Alexie. - powiedziałam, siadając obok niego.
- Ooo już wróciliście z Kolumbii ? Trish bardzo was potrzebuje. - odparł smętnym tonem. Jego zmęczony wzrok powędrował ku oszklonym drzwiom. Powiodłam za jego oczyma i to co ujrzałam wprawiło mnie w osłupienie. Zayn widząc to posłał mi pytające spojrzenie. Podeszłam do drzwi, czując za sobą kroki Zayna. Tego chyba nikt się nie spodziewał. Trish leżała na łóżku, podłączona do jakiś bardziej skomplikowanych mechanizmów, a obok niej siedział Yaser. Oboje płakali, kurczowo trzymając się za ręce. Patrzyli sobie prosto w oczy, nie mogąc ich od siebie oderwać. Dłonie Trish powędrowały do twarzy Yasera, delikatnie muskając jego policzki. Mężczyzna wtulał się w nie dramatycznie, jakby miał do tego ostatnią okazję. Na stoliczku obok leżał ogromny bukiet róż we wszystkich możliwych kolorach.
Wtulali się w siebie przez dłuższy czas, nie spuszczając z siebie oczu. Na ich twarzach nagle zagościła ulga i spokój. Delikatnie się do siebie uśmiechali, nie mówiąc absolutnie nic. Uśmiechnęłam się, czując jak łzy biegną po moim policzku. Ona nie może odejść, nie może teraz nas zostawić. Po prostu nie może !
- Chyba zapraszają nas do środka, szepnął Zayn,wskazując na uśmiechniętych rodziców wpatrujących się w nas zachęcająco.
- Tak,chyba tak. - szepnęłam, ocierając szybko łzy przed wejściem do środka.
Spędziliśmy z nią całe popołudnie. Wszyscy razem. My, rodzice Zayna, Wali, Don i Saafa. Mimo niepewności, staraliśmy się zachować miłą atmosferę. Wspominaliśmy stare czasy, opowiadaliśmy sobie różne historyjki. Nagle atmosfera wokół nas stała się luźniejsza. Od momentu, w którym Yaser i Zayn wpadli sobie w ramiona, z ulgą stwierdziłam, że wszystko dąży ku dobremu. W głębi duszy czułam, że wszystko będzie dobrze. Nie mogło być inaczej. Nie dopuszczam do siebie innej wersji.
Około 23, wszyscy zbierali się do wyjścia. Yaser ucałował Trish w skroń, po czym zabrał dziewczyny do domu.
- Zayn, czy możesz nas na chwilę zostawić ? - poprosiła Trish, biorąc moją dłoń w swoją.
- Będę na korytarzu. - odpowiedział, szybko się ulatniając.
Uśmiechnęłam się zachęcająco do Trish, w głębi duszy bojąc się tego,co ma mi do powiedzenia.
- Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem twoją dłużniczką, Man. - uśmiechnęła się dotykając drżącą dłonią mojego policzka. - Naprawdę bardzo ci dziękuję. Zmieniłaś nasze życie. Nadałaś sens życiu mojemu synowi. Zrobiłaś coś, czego ja nigdy nie potrafiłam.... - przymknęła powieki, oddychając głęboko. - Mam do ciebie prośbę, Mandy. Zaopiekuj się moją rodziną, kiedy mnie już nie będzie.
- Nie mów tak, proszę cię, nie mów tak ! Nie wolno ci, słyszysz !! - krzyknęłam, wybuchając płaczem. - Proszę, nie mów tak!
- Mandy, nie płacz... Szzz - gładziła mnie po włosach,starając się mnie uspokoić. - Man, ja naprawdę jestem gotowa, by odejść. Pogodziłam się z tym. Wy też musicie. Zdążyłam się pogodzić z Yaserem i doczekałam się prawdziwej miłości mojego syna. Zrobiłam wszystko, by móc odejść z uśmiechem.
- Ale... Sam mówił, że jest szansa na przeszczep, możesz żyć! Jest nadzieja!
- Kochanie dobrze wiemy, że nic nie mogą mi zagwarantować. Przykro mi tylko, że... że nie poznam mojego wnuka. - powiedziała, ścierając łzy z policzków.
- Nie mów tak, Trish. Zostaniesz z nami i będziesz cudowną babcią. Proszę cię, nie żegnaj się ze mną!
- Mandy, człowiek czuje podświadomie, że odchodzi.... Niewiele mi zostało. Dlatego chcę, żebyś zastąpiła mnie w tej mojej nieposkromionej rodzince i... - uśmiechnęła się niewinnie. - Jeśli urodzi się dziewczynka to... czy... moglibyście nazwać ją Trish ? Jedyny sposób, by była jakoś ze mną związana. Bardzo mi na tym zależy.
- Trish... zobaczysz, będziesz jeszcze trzymała dziecko w swoich rękach ! Nie możesz się poddawać! Nie trać nadziei.
- Nadziei ? Tu nie ma miejsca na nadzieję. Ale nie poprosiłam cię o rozmowę po to, by rozmawiać o chorobie i śmierci, która niebawem mnie czeka. Tak, wiem to i to nie podlega dyskusji. Chciałam , żebyś wiedziała, że kocham cię jak własną córkę i życzę wam wszystkiego najlepszego. Dzięki tobie niczego się już nie boję.
- Trish.... - przytuliłam ją mocno, pozwalając łzą płynąć dalej.
- Bardzo się cieszę, że Bóg postawił ciebie na naszej drodze. Dziękuję ci za wszystko.
- Nie żegnaj się ze mną, czeka cię jeszcze przeszczep. - nie dawałam za wygraną, ona zwycięży chorobę, bo aktualnie jest potrzebna na ziemi. Nikt nie wyobraża sobie bez niej życia. Pan Bóg nam jej nie zabierze! Nie teraz !
- Który może się nie udać...
- Daj im szansę, Trish... proszę...
W czasie drogi powrotnej, żadne z nas się nie odzywało. Ciągle przeżywałam rozmowę Trish, która całkowicie rozwaliła mi serce. Starałam się ukryć swoją bezradność i totalną pustkę, ale Zayn znał mnie aż za dobrze. Dlatego po chwili zjechał na pobocze, odpiął pasy i odwrócił się całym ciałem w moją stronę.
- Źle się czujesz ? Możemy wrócić do szpitala. - powiedział nad wyraz spokojnie,skanując mnie wzrokiem. Pokiwałam przecząco głową, nie mogąc niczego z siebie wykrztusić. - Co się dzieje, kochanie ?- nie zareagowałam, na co mężczyzna odpiął moje pasy i z wielkim trudem obrócił mnie w swoją stronę. - Mandy powiedz mi, co się dzieje. - spuściłam wzrok, a kiedy podniósł mój podbródek do góry, szepnęłam : Właśnie przed chwilą się ze mną pożegnała, Zayn. Na zawsze. Te słowa zawisły nad nami, wprawiając nas w osłupienie. " Zostawia nas... na zawsze"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka Kochani ! Przed Wami ostatni rozdział Zayna. Został jeszcze tylko epilog ( dalej to do mnie nie dociera :(( ) . Epilog jest już gotowy i jeśli będziecie pod tym postem aktywni, mogę dodać go w ten weekend. Jeszcze przed świętami pojawi się prolog nowej historii, w którą pokładam mnóstwo nadziei, że będzie dla Was równie ciekawa,co ta.
Pozdrawiam <333
środa, 22 marca 2017
Imagin Zayn cz.57
Po długiej, męczącej podróży udało nam się bez żadnych problemów dotrzeć do pięknej Kolumbii. Od razu przywitały nas gorące promienie słońca leżącego na zupełnie bezchmurnym niebie.
Chłopcy zarezerwowali hotel w centrum Bogoty, co było zrozumiałe ze względu na fakt, że przyjechali tu w interesach. Jakoś specjalnie nie narzekałyśmy z tego powodu. Mimo iż na plażę musiałyśmy dojeżdżać, nie przeszkadzało nam to, bo mogłyśmy bliżej przyjrzeć się pięknu natury Kolumbii. Już pierwszego dnia wyruszyłyśmy na podbój Bogoty, podziwiając piękny Wodospad stworzony przez rzekę Rio Funza. Odwiedziłyśmy również ogromny pchli targ, na którym spróbowałyśmy miejscowych specjałów. Zatrzymywałyśmy się po drodze chyba z tysiąc razy, robiąc zdjęcia licznym zabytkom i wysyłając je do znajomych. Wieczorem udało nam się wyciągnąć chłopaków na koncert muzyki klasycznej w Bibliotece Luis Angel Arango. Zayn i Liam oczywiście nie docenili kunsztu artystycznego muzyków, rozgrywając konkurs o nazwie " Kto najgłośniej chrapnie". Muszę przyznać, że Liam nie ma sobie równych. Co ciekawe jego chrapanie było rewelacyjnie zrytmizowane zgodnie z tym, co grano na scenie. Razem z Sam oczywiście udawałyśmy, że kompletnie nie znamy siedzących obok nas hejterów muzyki poważnej. Siedziałyśmy zaczarowane, podziwiając każdą cudownie brzmiącą nutkę. To niesamowite, jak muzyka potrafi zrelaksować. Poczułam się jakbym była w zupełnie innym świecie. Na co dzień nie słucham muzyki klasycznej, a na widok Mozarta (dzięki Trish) było mi już niedobrze.Tymczasem, gdy widzisz to wszystko na żywo i możesz poczuć każdy dźwięk na swojej skórze staje się to niesamowitym doświadczeniem. Pod koniec koncertu dostałam gęsiej skórki i powstrzymywałam się od płaczu. Wzruszyli mnie tak bardzo, że było to nie lada wyzwanie. Opuściłyśmy Bibliotekę nie mówiąc absolutnie nic, ciągle kontemplując to niesamowite wydarzenie. Starałyśmy się być również głuche na pełne frustracji i pretensji głosy chłopaków, którzy w czasie koncertu mieli być na turnieju tenisowym, na który bilety otrzymali od swoich przyszłych partnerów biznesowych.
- Już wolałbym sto razy bardziej iść na korridę. - mruknął Zayn, mierzwiąc swoje włosy.
- Ja również. - przytaknął mu Liam.
- Poważnie ? Jeden w roli byka a drugi jako kapeador ? Sam, ale byłyśmy głupie, takie przedstawienie by nas ominęło. - powiedziałam, wybuchając śmiechem, na co panowie przewrócili oczami. Dochodziła godzina 23, ale miasto wciąż żyło, pobudzone kolorowymi światłami lamp i harmiderem wytwarzanym przez tutejszych. Udaliśmy się w kierunku Zona Rosy, gdzie chłopcy zamówili nam romantyczną kolację przy świecach. Weszliśmy do środka lokalu wybranego przez Zayna i zaniemówiłyśmy. Każdy stół pokrywał uroczy kratkowany obrus, na którym leżały półmiski ze świeżo zebranymi owocami. Z sufitu zwisały różnokolorowe ozdoby, które wyglądały na zrobione własnoręcznie. Swojskość klimatu dopełniały zwyczajne białe krzesła ogrodowe ułożone wokół stołu.
- Miała być elegancka restauracja, a tu stołówka dla ubogich. - skomentował Zayn, za co dostał ode mnie kuksańca w bok.
- Jest ślicznie. - szepnęłam, siadając przy oknie wychodzącym na piękny duży różany ogród. - Naprawdę ślicznie. Prawda Sam ?
- Nawet nie wiecie jak mi ulżyło. Już się bałam, że będą nas obsługiwać kelnerzy w nienagannie wyprasowanym garniturze, a światowej sławy skrzypek zacznie mi grać do kotleta. - skomentowała Sam, przyglądając się dwóm uroczym panom ubranych w regionalne stroje i grających na gitarach tutejsze przyśpiewki.
- Nie znacie się i tyle. - skomentowałam widząc ich nieprzychylne miny.
- Może chociaż jedzenie mają dobre. - skwitował Zayn przeglądając menu.
Na szczęście jedzenie się obroniło, co zamknęło usta chłopakom niemal do końca wieczoru. Świetnie się bawiliśmy, nie szczędząc sobie alkoholu. Oprócz mnie oczywiście. W pewnym momencie duet gitarzystów nazwanych złośliwie przez Zayna " Tanimi Mariachi" podeszli do nas i zaczęli grać nam jeden ze swoich popisowych utworów. Uśmiechnęłyśmy się uroczo z Sam, dodając im odwagi i sprawiając, że zagrali kilka kawałków więcej specjalnie dla nas. Chłopcy widząc to, już przy trzeciej piosence wyleźli na stół i zaczęli tańczyć. Zrobiło się strasznie zamieszanie, ale Kolumbijczycy chyba lubią takie wariactwa. Stanęli wokół naszego stolika, rzewnie klaskając i pogwizdując. Po jakimś czasie,cały lokal wypełnili ludzie tańczący wokół stolików. Zayn zeskoczył zgrabnie ze stołu, materializując się tuż obok mnie. Chwycił mą dłoń i zaprowadził mnie na pseudo parkiet. Nie potrafiłam przestać się uśmiechać. To było tak urocze w jego wykonaniu, że kupił mnie tym natychmiast. Właśnie to w nim kochałam. Szybko potrafił zrzucić z siebie sztywną pozę i po prostu dobrze się bawić, nie szczędząc mi przy tym różnorakich czułości. Chichotałam pod nosem, wdychając jego męski i jakże cudowny zapach. Przetańczyliśmy razem pół nocy i byłam w ogromnym szoku, że tyle byłam w stanie wytrzymać. Moje dziecko najwyraźniej lubi dobrą zabawę.
Kilkanaście następnych dni, spędziłyśmy z Sam opalając się na plaży, troszkę zwiedzając i bawiąc się jak nigdy. Trzy pierwsze tygodnie minęły jak z bicza strzelił, a my zdążyłyśmy się na tyle zadomowić w Kolumbii, że gdyby nie tęsknota za małą Man najchętniej w ogóle byśmy stąd nie wracały. Tego dnia wróciłyśmy z Sam do pokoju hotelowego stosunkowo wcześnie niż zazwyczaj i zastałyśmy ogromny bałagan i chłopaków, którzy z wielkim pośpiechem i niemałym zdenerwowaniem zaczęli pakować walizki.
- Co się stało ?! - zapytała Sam, podchodząc do Liama. Mężczyzna z bólem popatrzył w stronę zmartwionego Zayna, co momentalnie złamało mi serce. Podeszłam do niego, wpatrując się w niego wyczekująco.
- Musimy wracać, Man. - powiedział łamiącym się głosem, nerwowo poprawiając swoją fryzurę.
- Dowiemy się w końcu, co się stało ? - zapytałam, czując napływający stres.
- Dzwonił Alex... - przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się we mnie przestraszonymi oczami. - Mamie się pogorszyło. Wczoraj zemdlała i od razu zabrała ją karetka. Jej stan jest z godziny na godzinę coraz cięższy. - powiedział, drżącymi dłońmi zapinając walizkę.
-Cccco ? - poczułam jak robi mi się słabo. To niemożliwe ! Przecież wszystko było w porządku. Lekarze twierdzili, że wycięli dużą część guza, że będzie mogła normalnie funkcjonować. Niech ktoś mi powie, że to sen. Przecież jeszcze przed naszym wyjazdem była energiczna, żywa, taka jak zawsze a teraz... nie, to nie jest możliwe.
- Rany boskie, Mandy ! - usłyszałam krzyk przyjaciółki i dopiero teraz dotarło do mnie, że przewróciłam się na podłogę. Patrzyłam na nią nieprzytomnym wzrokiem, wciąż powtarzając jak mantrę , że to nie dzieje się naprawdę. Zayn szybkim ruchem przeniósł mnie na łóżko, podając mi butelkę wody.
- Nie możesz się denerwować, Man. - powiedział, ale jakoś mnie to nie przekonało.
- Ona umiera, Zayn ! - krzyknęłam, a spazmy szlochu zaczęły targać moim ciałem. Zayn szczelnie objął mnie swoimi ramionami, starając się mnie uspokoić. Sam był wstrząśnięty, a ja zapewne mu nie pomagałam. Nie mogłam nic z tym zrobić, to było silniejsze ode mnie.
Uspokojenie się zajęło mi bardzo dużo czasu. Modliłam się, żeby z Trish wszystko było w porządku,żeby z tego wyszła. Nie wyobrażałam sobie wychowywania dziecka bez niej. Tak bardzo się cieszyła na wieść o swoim pierwszym wnuku. Potrzebowałam jej. Mimo, że przez ostatni czas strasznie mnie denerwowała. Kochałam ją jak własną matkę. Nie może mnie zostawić. Nie teraz!
Zayn zarezerwował lot najszybciej jak to było możliwe. Niestety dopiero za dwa dni. Kto by pomyślał, że będzie z tym taki problem. No tak...nieszczęścia chodzą parami.
Cały ten czas spędziłam w łóżku, pozwalając wszystkim wokół na usługiwanie mi we wszystkim. Byłam wycieńczona. Nie mogłam spać, jeść, myśleć. Potrafiłam tylko płakać. Wciąż to do mnie nie docierało. Przecież wszystko było dobrze.
- Jak się czujesz ? - usłyszałam zmartwiony głos przyjaciółki, która usiadła tuż obok i wzięła mnie w objęcia .
- A jak mam się czuć ?
- Jesteś silna, mała. Niejedno przeszłaś! Z resztą nie jest powiedziane, że Trish umrze.
- W jej stanie wszystko jest możliwe. - powiedziałam drżącym głosem, chcąc wyrzucić z głowy tak makabryczną perspektywę.
- Nie zostawi was, Man. - szepnęła pocieszająco, zaplatając mi z włosów warkocza. - Swoją drogą Man, fryzjer się o ciebie pyta. - uśmiechnęła się, chcąc zmienić temat na bardziej przyziemny. - Chociaż pewnie zapuszczasz na ślub, mam rację ? - powiedziała zbyt optymistycznie, na co przewróciłam oczami. Byłam jej bardzo wdzięczna za to, co dla mnie robi. Nie mniej jednak nie uda jej się mnie pocieszyć. Nie dziś.
Po chwili dołączył do nas Zayn, który starał się zrobić dobrą minę do złej gry. Uśmiechał się do mnie, chcąc dodać mi nieco otuchy, ale znałam go za dobrze, żeby to mogło mnie przekonać. Cierpiał tak samo jak ja, a może nawet i bardziej. Nie da się tego ukryć. Można jedynie udawać, że się tego nie dostrzega, ale w tej sytuacji nie było to możliwe. Westchnęłam ostentacyjnie, skupiając uwagę Zayna na sobie. Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Wysiliłam się na lekki uśmiech i poprosiłam o spacer. Wmówiłam mu, że mam dość leżenia w łóżku i potrzebuję świeżego powietrza. Po dłuższej chwili udało nam się wyjść z hotelu i wolnym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Zayn objął mnie szczelnie, wpatrując się w oddal. Jego twarz wykrzywiła gorycz, która rozwaliła moje serce na jeszcze mniejsze kawałki. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Przecież w takiej sytuacji zwykłe " Będzie dobrze" wyda się banalne. Do tego to nic nie da. Możliwe, że z tego właśnie powodu szliśmy w męczącym milczeniu. Nie zdecydowałam się przerywać tej ciszy, bo doskonale wiedziałam, że jakiekolwiek słowa w tym wypadku mogą wszystko zniszczyć. Zayn co jakiś czas pytał, czy dobrze się czuję i czy chcę już wracać, na co tylko mówiłam ciche "jest ok" i na tym kończył się nasz dialog. Usiedliśmy na jednej z ławek w parku i wpatrywaliśmy się w szczęśliwą rodzinkę, która wybrała się na piknik. Śmiali się co nie miara, ich twarze uwolnione były od jakichkolwiek trosk. Niekończąca się sielanka. Patrząc na nich, zazdrość zalała moją duszę. Nie miałam w zwyczaju skupiać się na innych. Nigdy nikomu niczego nie zazdrościłam. Jednakże patrząc na ten szczęśliwy obrazek nie potrafiłam pozbyć się tego dyskomfortowego uczucia. Prawda była taka, że los ciągle mnie nas krzywdzi. Pytanie tylko dlaczego akurat my ?
Spojrzałam ukradkiem na Zayna. Patrzył bez wyrazu na piknikową rodzinkę, przysiadając się możliwie jak najbliżej mnie. Posłałam mu uspokajający uśmiech, a gdy go odwzajemnił, a raczej próbował odwzajemnić, zapytałam jak się czuje. Mężczyzna pocałował mnie w czoło, starając się mnie najprawdopodobniej uspokoić.
- Co mogę ci powiedzieć, Man ? - szepnął, nie patrząc mi w oczy.
- To, co naprawdę czujesz. Nie musisz kolejny raz grać bohatera i udawać, że absolutnie nic nie jest cię w stanie doprowadzić do łez. Zayn, proszę.
- Boję się... - odparł po chwili po czym zamyślił się na moment. - Mimo tego, że czasem bywa uciążliwa to... Man ona jest jedyną osobą,która ani razu we mnie nie zwątpiła. Raniłem ją, a ona za każdym razem pozwalała mi na naprawienie błędów, na powrót do domu. Mało jest takich matek. Do tego... ona zawsze marzyła, żeby mieć dużo wnuków... - w tym miejscu głos zaczął mu drżeć,a po policzkach zaczęły płynąć mu łzy. - Ona nie może teraz odejść. - dodał, starając się zetrzeć ślady po słonej cieczy. - Nie pozwolę jej na to... Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze ? Ta pieprzona bezradność! Życie kolejny raz wymyka mi się spod kontroli, a ja nie mogę z tym zrobić absolutnie nic. Nie potrafię sobie z tym poradzić, bo doskonale wiem, że wraz z jej odejściem... odejdzie ode mnie wszystko, co dobre.
- Co masz przez to na myśli ? - zapytałam, przerywając mu.
- Nic już nie będzie takie samo. Zabierze ze sobą wszystkie swoje mądrości, materiały do kazań i przemówień. Nikt nie powie mi, jak powinienem się zachować wobec ciebie, dziecka. Nie poradzę sobie bez niej, Mandy, bo jak małe dziecko zupełnie nie wiem, co jest dobre a co nie. Nie będzie już osoby, która będzie mnie tłumaczyła, która wskaże mi drogę.
- Masz mnie, Zayn to po pierwsze, a po drugie, nie mów o niej w czasie przeszłym. Jeszcze nic nie jest przesądzone.
- Nie wierzę w cuda. - skwitował, a kiedy próbowałam użyć kontrargumentu, gwałtownie wstał i powiedział : jedziemy się z nią pożegnać, Mandy. Pożegnać na zawsze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej Misie ! Publikuję przedostatni rozdział Zayna. Całość opowiadania planuję skończyć przed końcem miesiąca i mam szczerą nadzieję na to, że mi się to uda. Kolejne opowiadanie już niebawem. :D Ciągle nie wiem, kogo obsadzić w roli głównej, ale na dniach podejmę tę decyzję :D
Co do publikowania postów... wiele razy Wam to tłumaczyłam i podobną ilość przepraszałam. W obecnej chwili nie jestem w stanie publikować częściej, bo po prostu nie ma mnie w domu. Robię wszystko, co mogę. Staram się usystematyzować dodawanie, ale często to po prostu nie wypala. Ciągle liczę na Waszą cierpliwość i zrozumienie, w końcu każdy kiedyś chodził do szkoły. Fakt faktem, że ostatnio za dużo wzięłam sobie na głowę, ale ten okres powoli mija. To tyle ode mnie. xD
Czekam na motywujące komentarze i mam nadzieję, że choć trochę Wam się spodobało.
Ściskam Was mocno i całuję :** <3
Chłopcy zarezerwowali hotel w centrum Bogoty, co było zrozumiałe ze względu na fakt, że przyjechali tu w interesach. Jakoś specjalnie nie narzekałyśmy z tego powodu. Mimo iż na plażę musiałyśmy dojeżdżać, nie przeszkadzało nam to, bo mogłyśmy bliżej przyjrzeć się pięknu natury Kolumbii. Już pierwszego dnia wyruszyłyśmy na podbój Bogoty, podziwiając piękny Wodospad stworzony przez rzekę Rio Funza. Odwiedziłyśmy również ogromny pchli targ, na którym spróbowałyśmy miejscowych specjałów. Zatrzymywałyśmy się po drodze chyba z tysiąc razy, robiąc zdjęcia licznym zabytkom i wysyłając je do znajomych. Wieczorem udało nam się wyciągnąć chłopaków na koncert muzyki klasycznej w Bibliotece Luis Angel Arango. Zayn i Liam oczywiście nie docenili kunsztu artystycznego muzyków, rozgrywając konkurs o nazwie " Kto najgłośniej chrapnie". Muszę przyznać, że Liam nie ma sobie równych. Co ciekawe jego chrapanie było rewelacyjnie zrytmizowane zgodnie z tym, co grano na scenie. Razem z Sam oczywiście udawałyśmy, że kompletnie nie znamy siedzących obok nas hejterów muzyki poważnej. Siedziałyśmy zaczarowane, podziwiając każdą cudownie brzmiącą nutkę. To niesamowite, jak muzyka potrafi zrelaksować. Poczułam się jakbym była w zupełnie innym świecie. Na co dzień nie słucham muzyki klasycznej, a na widok Mozarta (dzięki Trish) było mi już niedobrze.Tymczasem, gdy widzisz to wszystko na żywo i możesz poczuć każdy dźwięk na swojej skórze staje się to niesamowitym doświadczeniem. Pod koniec koncertu dostałam gęsiej skórki i powstrzymywałam się od płaczu. Wzruszyli mnie tak bardzo, że było to nie lada wyzwanie. Opuściłyśmy Bibliotekę nie mówiąc absolutnie nic, ciągle kontemplując to niesamowite wydarzenie. Starałyśmy się być również głuche na pełne frustracji i pretensji głosy chłopaków, którzy w czasie koncertu mieli być na turnieju tenisowym, na który bilety otrzymali od swoich przyszłych partnerów biznesowych.
- Już wolałbym sto razy bardziej iść na korridę. - mruknął Zayn, mierzwiąc swoje włosy.
- Ja również. - przytaknął mu Liam.
- Poważnie ? Jeden w roli byka a drugi jako kapeador ? Sam, ale byłyśmy głupie, takie przedstawienie by nas ominęło. - powiedziałam, wybuchając śmiechem, na co panowie przewrócili oczami. Dochodziła godzina 23, ale miasto wciąż żyło, pobudzone kolorowymi światłami lamp i harmiderem wytwarzanym przez tutejszych. Udaliśmy się w kierunku Zona Rosy, gdzie chłopcy zamówili nam romantyczną kolację przy świecach. Weszliśmy do środka lokalu wybranego przez Zayna i zaniemówiłyśmy. Każdy stół pokrywał uroczy kratkowany obrus, na którym leżały półmiski ze świeżo zebranymi owocami. Z sufitu zwisały różnokolorowe ozdoby, które wyglądały na zrobione własnoręcznie. Swojskość klimatu dopełniały zwyczajne białe krzesła ogrodowe ułożone wokół stołu.
- Miała być elegancka restauracja, a tu stołówka dla ubogich. - skomentował Zayn, za co dostał ode mnie kuksańca w bok.
- Jest ślicznie. - szepnęłam, siadając przy oknie wychodzącym na piękny duży różany ogród. - Naprawdę ślicznie. Prawda Sam ?
- Nawet nie wiecie jak mi ulżyło. Już się bałam, że będą nas obsługiwać kelnerzy w nienagannie wyprasowanym garniturze, a światowej sławy skrzypek zacznie mi grać do kotleta. - skomentowała Sam, przyglądając się dwóm uroczym panom ubranych w regionalne stroje i grających na gitarach tutejsze przyśpiewki.
- Nie znacie się i tyle. - skomentowałam widząc ich nieprzychylne miny.
- Może chociaż jedzenie mają dobre. - skwitował Zayn przeglądając menu.
Na szczęście jedzenie się obroniło, co zamknęło usta chłopakom niemal do końca wieczoru. Świetnie się bawiliśmy, nie szczędząc sobie alkoholu. Oprócz mnie oczywiście. W pewnym momencie duet gitarzystów nazwanych złośliwie przez Zayna " Tanimi Mariachi" podeszli do nas i zaczęli grać nam jeden ze swoich popisowych utworów. Uśmiechnęłyśmy się uroczo z Sam, dodając im odwagi i sprawiając, że zagrali kilka kawałków więcej specjalnie dla nas. Chłopcy widząc to, już przy trzeciej piosence wyleźli na stół i zaczęli tańczyć. Zrobiło się strasznie zamieszanie, ale Kolumbijczycy chyba lubią takie wariactwa. Stanęli wokół naszego stolika, rzewnie klaskając i pogwizdując. Po jakimś czasie,cały lokal wypełnili ludzie tańczący wokół stolików. Zayn zeskoczył zgrabnie ze stołu, materializując się tuż obok mnie. Chwycił mą dłoń i zaprowadził mnie na pseudo parkiet. Nie potrafiłam przestać się uśmiechać. To było tak urocze w jego wykonaniu, że kupił mnie tym natychmiast. Właśnie to w nim kochałam. Szybko potrafił zrzucić z siebie sztywną pozę i po prostu dobrze się bawić, nie szczędząc mi przy tym różnorakich czułości. Chichotałam pod nosem, wdychając jego męski i jakże cudowny zapach. Przetańczyliśmy razem pół nocy i byłam w ogromnym szoku, że tyle byłam w stanie wytrzymać. Moje dziecko najwyraźniej lubi dobrą zabawę.
Kilkanaście następnych dni, spędziłyśmy z Sam opalając się na plaży, troszkę zwiedzając i bawiąc się jak nigdy. Trzy pierwsze tygodnie minęły jak z bicza strzelił, a my zdążyłyśmy się na tyle zadomowić w Kolumbii, że gdyby nie tęsknota za małą Man najchętniej w ogóle byśmy stąd nie wracały. Tego dnia wróciłyśmy z Sam do pokoju hotelowego stosunkowo wcześnie niż zazwyczaj i zastałyśmy ogromny bałagan i chłopaków, którzy z wielkim pośpiechem i niemałym zdenerwowaniem zaczęli pakować walizki.
- Co się stało ?! - zapytała Sam, podchodząc do Liama. Mężczyzna z bólem popatrzył w stronę zmartwionego Zayna, co momentalnie złamało mi serce. Podeszłam do niego, wpatrując się w niego wyczekująco.
- Musimy wracać, Man. - powiedział łamiącym się głosem, nerwowo poprawiając swoją fryzurę.
- Dowiemy się w końcu, co się stało ? - zapytałam, czując napływający stres.
- Dzwonił Alex... - przełknął nerwowo ślinę, wpatrując się we mnie przestraszonymi oczami. - Mamie się pogorszyło. Wczoraj zemdlała i od razu zabrała ją karetka. Jej stan jest z godziny na godzinę coraz cięższy. - powiedział, drżącymi dłońmi zapinając walizkę.
-Cccco ? - poczułam jak robi mi się słabo. To niemożliwe ! Przecież wszystko było w porządku. Lekarze twierdzili, że wycięli dużą część guza, że będzie mogła normalnie funkcjonować. Niech ktoś mi powie, że to sen. Przecież jeszcze przed naszym wyjazdem była energiczna, żywa, taka jak zawsze a teraz... nie, to nie jest możliwe.
- Rany boskie, Mandy ! - usłyszałam krzyk przyjaciółki i dopiero teraz dotarło do mnie, że przewróciłam się na podłogę. Patrzyłam na nią nieprzytomnym wzrokiem, wciąż powtarzając jak mantrę , że to nie dzieje się naprawdę. Zayn szybkim ruchem przeniósł mnie na łóżko, podając mi butelkę wody.
- Nie możesz się denerwować, Man. - powiedział, ale jakoś mnie to nie przekonało.
- Ona umiera, Zayn ! - krzyknęłam, a spazmy szlochu zaczęły targać moim ciałem. Zayn szczelnie objął mnie swoimi ramionami, starając się mnie uspokoić. Sam był wstrząśnięty, a ja zapewne mu nie pomagałam. Nie mogłam nic z tym zrobić, to było silniejsze ode mnie.
Uspokojenie się zajęło mi bardzo dużo czasu. Modliłam się, żeby z Trish wszystko było w porządku,żeby z tego wyszła. Nie wyobrażałam sobie wychowywania dziecka bez niej. Tak bardzo się cieszyła na wieść o swoim pierwszym wnuku. Potrzebowałam jej. Mimo, że przez ostatni czas strasznie mnie denerwowała. Kochałam ją jak własną matkę. Nie może mnie zostawić. Nie teraz!
Zayn zarezerwował lot najszybciej jak to było możliwe. Niestety dopiero za dwa dni. Kto by pomyślał, że będzie z tym taki problem. No tak...nieszczęścia chodzą parami.
Cały ten czas spędziłam w łóżku, pozwalając wszystkim wokół na usługiwanie mi we wszystkim. Byłam wycieńczona. Nie mogłam spać, jeść, myśleć. Potrafiłam tylko płakać. Wciąż to do mnie nie docierało. Przecież wszystko było dobrze.
- Jak się czujesz ? - usłyszałam zmartwiony głos przyjaciółki, która usiadła tuż obok i wzięła mnie w objęcia .
- A jak mam się czuć ?
- Jesteś silna, mała. Niejedno przeszłaś! Z resztą nie jest powiedziane, że Trish umrze.
- W jej stanie wszystko jest możliwe. - powiedziałam drżącym głosem, chcąc wyrzucić z głowy tak makabryczną perspektywę.
- Nie zostawi was, Man. - szepnęła pocieszająco, zaplatając mi z włosów warkocza. - Swoją drogą Man, fryzjer się o ciebie pyta. - uśmiechnęła się, chcąc zmienić temat na bardziej przyziemny. - Chociaż pewnie zapuszczasz na ślub, mam rację ? - powiedziała zbyt optymistycznie, na co przewróciłam oczami. Byłam jej bardzo wdzięczna za to, co dla mnie robi. Nie mniej jednak nie uda jej się mnie pocieszyć. Nie dziś.
Po chwili dołączył do nas Zayn, który starał się zrobić dobrą minę do złej gry. Uśmiechał się do mnie, chcąc dodać mi nieco otuchy, ale znałam go za dobrze, żeby to mogło mnie przekonać. Cierpiał tak samo jak ja, a może nawet i bardziej. Nie da się tego ukryć. Można jedynie udawać, że się tego nie dostrzega, ale w tej sytuacji nie było to możliwe. Westchnęłam ostentacyjnie, skupiając uwagę Zayna na sobie. Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Wysiliłam się na lekki uśmiech i poprosiłam o spacer. Wmówiłam mu, że mam dość leżenia w łóżku i potrzebuję świeżego powietrza. Po dłuższej chwili udało nam się wyjść z hotelu i wolnym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Zayn objął mnie szczelnie, wpatrując się w oddal. Jego twarz wykrzywiła gorycz, która rozwaliła moje serce na jeszcze mniejsze kawałki. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Przecież w takiej sytuacji zwykłe " Będzie dobrze" wyda się banalne. Do tego to nic nie da. Możliwe, że z tego właśnie powodu szliśmy w męczącym milczeniu. Nie zdecydowałam się przerywać tej ciszy, bo doskonale wiedziałam, że jakiekolwiek słowa w tym wypadku mogą wszystko zniszczyć. Zayn co jakiś czas pytał, czy dobrze się czuję i czy chcę już wracać, na co tylko mówiłam ciche "jest ok" i na tym kończył się nasz dialog. Usiedliśmy na jednej z ławek w parku i wpatrywaliśmy się w szczęśliwą rodzinkę, która wybrała się na piknik. Śmiali się co nie miara, ich twarze uwolnione były od jakichkolwiek trosk. Niekończąca się sielanka. Patrząc na nich, zazdrość zalała moją duszę. Nie miałam w zwyczaju skupiać się na innych. Nigdy nikomu niczego nie zazdrościłam. Jednakże patrząc na ten szczęśliwy obrazek nie potrafiłam pozbyć się tego dyskomfortowego uczucia. Prawda była taka, że los ciągle mnie nas krzywdzi. Pytanie tylko dlaczego akurat my ?
Spojrzałam ukradkiem na Zayna. Patrzył bez wyrazu na piknikową rodzinkę, przysiadając się możliwie jak najbliżej mnie. Posłałam mu uspokajający uśmiech, a gdy go odwzajemnił, a raczej próbował odwzajemnić, zapytałam jak się czuje. Mężczyzna pocałował mnie w czoło, starając się mnie najprawdopodobniej uspokoić.
- Co mogę ci powiedzieć, Man ? - szepnął, nie patrząc mi w oczy.
- To, co naprawdę czujesz. Nie musisz kolejny raz grać bohatera i udawać, że absolutnie nic nie jest cię w stanie doprowadzić do łez. Zayn, proszę.
- Boję się... - odparł po chwili po czym zamyślił się na moment. - Mimo tego, że czasem bywa uciążliwa to... Man ona jest jedyną osobą,która ani razu we mnie nie zwątpiła. Raniłem ją, a ona za każdym razem pozwalała mi na naprawienie błędów, na powrót do domu. Mało jest takich matek. Do tego... ona zawsze marzyła, żeby mieć dużo wnuków... - w tym miejscu głos zaczął mu drżeć,a po policzkach zaczęły płynąć mu łzy. - Ona nie może teraz odejść. - dodał, starając się zetrzeć ślady po słonej cieczy. - Nie pozwolę jej na to... Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze ? Ta pieprzona bezradność! Życie kolejny raz wymyka mi się spod kontroli, a ja nie mogę z tym zrobić absolutnie nic. Nie potrafię sobie z tym poradzić, bo doskonale wiem, że wraz z jej odejściem... odejdzie ode mnie wszystko, co dobre.
- Co masz przez to na myśli ? - zapytałam, przerywając mu.
- Nic już nie będzie takie samo. Zabierze ze sobą wszystkie swoje mądrości, materiały do kazań i przemówień. Nikt nie powie mi, jak powinienem się zachować wobec ciebie, dziecka. Nie poradzę sobie bez niej, Mandy, bo jak małe dziecko zupełnie nie wiem, co jest dobre a co nie. Nie będzie już osoby, która będzie mnie tłumaczyła, która wskaże mi drogę.
- Masz mnie, Zayn to po pierwsze, a po drugie, nie mów o niej w czasie przeszłym. Jeszcze nic nie jest przesądzone.
- Nie wierzę w cuda. - skwitował, a kiedy próbowałam użyć kontrargumentu, gwałtownie wstał i powiedział : jedziemy się z nią pożegnać, Mandy. Pożegnać na zawsze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej Misie ! Publikuję przedostatni rozdział Zayna. Całość opowiadania planuję skończyć przed końcem miesiąca i mam szczerą nadzieję na to, że mi się to uda. Kolejne opowiadanie już niebawem. :D Ciągle nie wiem, kogo obsadzić w roli głównej, ale na dniach podejmę tę decyzję :D
Co do publikowania postów... wiele razy Wam to tłumaczyłam i podobną ilość przepraszałam. W obecnej chwili nie jestem w stanie publikować częściej, bo po prostu nie ma mnie w domu. Robię wszystko, co mogę. Staram się usystematyzować dodawanie, ale często to po prostu nie wypala. Ciągle liczę na Waszą cierpliwość i zrozumienie, w końcu każdy kiedyś chodził do szkoły. Fakt faktem, że ostatnio za dużo wzięłam sobie na głowę, ale ten okres powoli mija. To tyle ode mnie. xD
Czekam na motywujące komentarze i mam nadzieję, że choć trochę Wam się spodobało.
Ściskam Was mocno i całuję :** <3
sobota, 4 marca 2017
Imagin Zayn cz.56
Kolejny miesiąc nie przyniósł zbyt wiele zmian. Trish wciąż z nami mieszkała, pilnując mnie na każdym kroku. Powoli dopadała mnie monotonia i z każdą chwilą tłumaczyłam sobie, że to wszystko wina hormonów i za niedługo wszystko wróci do normy. Z niecierpliwością liczyłam dni do porodu, których jak na złość wciąż było sporo. Pocieszając się faktem, że z każdą godziną zbliżam się do rozwiązania, żyłam z dnia na dzień. Starałam się jak najlepiej wykorzystać ten czas. Znane, może nieco stereotypowe powiedzenie, że kobiecie nigdy się nie dogodzi wpisuje się w moje obecne uczucia. Jeszcze pół roku temu, marzyłam, żeby wreszcie się wyspać, posiedzieć w domu, poczytać jakiś dobry kryminał czy też uwielbiany przeze mnie romans. Pogapić się bezsensownie w telewizor i mieć wszystko gdzieś. Dostać zwolnienie na domowe prace typu sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie. Wziąć np na życie i w końcu wrzucić na luz. Teraz, gdy to otrzymałam, powoli zaczyna brakować mi ciągłego ruchu, ciągłych emocji. Co jak co, ale moje życie od poznania Zayna pełne było pikanterii, emocji, trudności, co sprawiało, że nigdy nie dopadała mnie nuda. Dziś Zayn traktuje mnie jak porcelanową lalkę, co z dnia na dzień irytowało mnie coraz bardziej. Czułam się, jakby z Trish zawiązali pakt, którego pierwszym i najważniejszym punktem było : pilnowanie Mandy w każdym miejscu, nawet w toalecie i niedopuszczenie jej do robienia czegokolwiek innego poza wysiadywaniem w domu, czytaniem gazet, jedzeniem tych ohydnych warzywnych papek, oglądaniem Netflixa i ewentualnie wychodzeniem na spacer. Tak.... wyprowadzali mnie jak psa kilka razy dziennie w celu dotlenienia organizmu. Z niewiadomych przyczyn, Sam wydaje się do zabawne i za każdym razem, kiedy dzwonię do niej na skargę, wybucha głośnym śmiechem, twierdząc, że przesadzam i że w sumie powinnam się cieszyć, bo po przyjściu na świat dziecka nareszcie sobie odpocznę.
Po ciekawym epizodzie w szkole rodzenia, kiedy to Trish pokłóciła się z instruktorką o domniemanych sposobach przewijania niemowlaka, jej noga, co za tym idzie również i moja nigdy więcej tam nie postanie. Trish stwierdziła, że jako matka czwórki dzieci, zna się na tym o wiele lepiej niż jakaś marna instruktorzyna, która ledwo studia skończyła. Tak więc szkołę rodzenia, mam we własnym domu i coraz bardziej mam ochotę po tych lekcjach wyjść i wrócić dopiero po porodzie. Boże ile bym dała, żeby do czasu porodu posiedzieć sobie SAMA w cichym, spokojnym pomieszczeniu, robiąc wszystko, na co mam tylko ochotę.
Chcąc zabić jakoś czas, zajęłam się projektowaniem pokoju dla malucha. Zrobiłam w sumie około 15 różnych projektów, więc przez resztę czasu, jaki pozostał mi do porodu będę zastanawiać się, który spełni moje wymagania. Byłam właśnie w trakcie tworzenia kolejnego projektu, gdy drzwi sypialni otworzyły się,a w progu stanął Zayn - jak zawsze w świetnie dopasowanym granatowym garniturze, z czarną teczką w ręku. Poluzowany krawat ewidentnie świadczył o tym, że jest bardzo zmęczony i zapewne marzy o gorącej kąpieli i łóżku. Uśmiechnęłam się nieznacznie, widząc jego niezbyt udane próby entuzjastycznego uśmiechu.
- Jak się czujesz ? - zapytał, siadając na skraju łóżka, całkowicie ściągając krawat i rozpinając dwa pierwsze guziki białej koszuli.
- W porządku. Ciężki dzień ? - zapytałam, odkładając projekty i z drobnymi trudnościami przechodząc na jego stronę łóżka.
- Muszę ci o czymś powiedzieć. - momentalnie przypłynął do mnie stres, a serce niemal mi stanęło. Zayn widząc moją minę, pogłaskał mnie uspokajająco po ramieniu, mówiąc, że to nic takiego i że nie mam się czym przejmować. Ta subiektywna opinia ani trochę mnie nie uspokoiła i miałam rację. Faktycznie... nie ma się czym przejmować. Zostawia mnie ze swoją matką na 2 miesiące i wylatuje do Kolumbii w sprawach biznesowych! Kto o zdrowych myślach zostawia kobietę w ciąży i wyjeżdża na inny kontynent ?! To jakiś żart ?!
Po jakiś dwudziestu minutach żywej dyskusji, zakończonej kłótnią, wyszłam z sypialni trzaskając drzwiami. Jak zwykle moje odczucia nie bardzo go interesują. Liczy się to" że to jest bardzo opłacalne przedsięwzięcie i jeśli się uda, nasze dziecko z pewnością będzie mieć w życiu lepszy start." Wszystko fajnie, tylko dlaczego nie może zabrać mnie ze sobą ? Przecież nie będę mu przeszkadzać, potrafię sama o siebie zadbać i uważać na siebie i dziecko. Kiedy on zrozumie, że nie musi pilnować mnie na każdym kroku i spokojnie poradziłabym sobie w Kolumbii. Tym bardziej, że to naprawdę piękne miejsce, które wielokrotnie podziwiałam w programach podróżniczych, które oglądałam jako dziecko. Muszę z nim jechać! To nie podlega żadnej dyskusji !
- Źle się czujesz ? - usłyszałam głos Trish, która z niepokojem przyglądała się jak drżącymi ze zdenerwowania dłońmi nalewałam świeżo wyciśnięty sok jabłkowy. Rozlałam połowę jego zawartości, klnąc przy tym, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że coś ze mną nie tak.
- Zayn zostawia mnie na dwa miesiące i jedzie do Kolumbii!
- Do Kolumbii ?!
- Sprawy biznesowe... - powiedziałam ze sarkazmem, wycierając rozlany sok z blatu.
- Ooo nie, w tej chwili nie ma nic ważniejszego niż dziecko i ty. Nie może teraz od tak was zostawić. To takie nieodpowiedzialne.
- Mamo, ktoś musi zarabiać ! - usłyszałam głos Zayna, który przebrany w dresy z Nike'a podchodzi do mnie i obejmuje mnie delikatnie ramieniem.
- Nie dotykaj mnie ! - powiedziałam, wyrywając się z uścisku. Odwróciłam się do niego tyłem, chcąc jeszcze bardziej pokazać mu, jak bardzo ten pomysł mi się nie podoba.
- Przesadzacie! Na litość boską, wrócę przed porodem z poważnymi pieniędzmi ! Dziecko to wiele wydatków, potrzebujemy im.
- Jakoś nigdy nie narzekałeś na brak kasy ! Widziałeś swoje konto ? Zayn jesteśmy ustawieni do końca życia. Kasy starczyłoby nawet, gdybyśmy mieli dziesięcioro dzieci ! - krzyknęłam rozżalona, wpatrując się w niego intensywnie
- Co nie oznacza, że mogłoby być jej więcej.
- Nie możesz wysłać któregoś ze swoich pracowników ? -wtrąciła Trish, patrząc na niego wrogo.
-To za ważny projekt, by wysyłać chłopaków, muszę załatwić to sam.
- Wobec tego weź mnie ze sobą!
- Nie, Mandy, nawet nie zaczynaj ! Zostajesz tutaj, bez dyskusji ! - powiedział stanowczo, patrząc na mnie z impetem. Westchnęłam głośno, siadając na kanapie w salonie. Włożyłam słuchawki do uszu, zamykając się na to, co działo się w kuchni. A znając Trish, z pewnością zrobiła mu kazanie na temat nieodpowiedzialności mężczyzn, co spowodowało zapewne ostrą wymianę zdań i opuszczenie przez Zayna pomieszczenia. Po kilkudziesięciu minutach błogiego relaksu zdecydowałam się otworzyć oczy. Pierwszą napotkaną sylwetką był Zayn, wpatrujący się we mnie zapewne od dłuższego czasu.
- Czemu mi się tak przyglądasz ? - zapytałam, podnosząc się ociężale z pozycji leżącej.
- Bo jesteś piękna. - uśmiechnął się delikatnie, dumny ze swojej odpowiedzi. Przewróciłam oczami, nie komentując tego w żaden sposób. - Man, nie zachowuj się jak dziecko. - powiedział spokojnie, siadając obok mnie na kanapie.
- Czy tak trudno jest ci zrozumieć fakt, że nie chcę, żebyś mnie zostawiał ? Nas zostawiał! Potrzebujemy cię, Zayn.
- Przecież jest jeszcze mama, ona należycie się wami zaopiekuje, o wiele lepiej niż ja.
- Ale to ty jesteś ojcem! Pamiętaj, że czasy,w których kobiety były zamykane w czterech ścianach dawno się skończyły! Teraz zdobywają świat i doskonale o tym wiesz ! Jestem osobą odpowiedzialną i najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie.
- Ty zawsze wiesz wszystko najlepiej. - powiedział, przewracając oczami. - Nie będę mógł normalnie pracować wiedząc, że jesteś sama i w obcym kraju. Zrozum mnie!
- Skarbie, przeżyłam tyle lat za granicą, Kolumbia mi niestraszna, nie sądzisz ?
- Ale nie w twoim stanie. - powiedział stanowczo, na co fuknęłam.
- Nie urodzę w samolocie. Trochę jeszcze czasu zostało, a ja naprawdę bardzo chcę jechać z tobą do Kolumbii, proszę. - spojrzałam na niego błagalnie, chcąc ukryć przy tym desperację. Oczami wyobraźni widziałam jak chodzę na bosaka po piaszczystej plaży, jak woda delikatnie będzie łaskotać moje stopy. Już czułam wiatr we włosach i promienie słońca pięknie oświetlające moją twarz. Wieczory spędzałabym siedząc na tarasie ze świeżo wyciśniętym sokiem z kolumbijskich owoców. Spokój i relaks, czyli dokładnie to, czego potrzebuje przed tak ważnym krokiem w moim życiu. Nie mogłam z tego zrezygnować tylko przez wzgląd na dziecko. Doskonale wiedziałam, co robię. Nie widziałam innej opcji jak znalezienie się tam i korzystanie z kolumbijskich uroków.
Zayn widząc moją minę westchnął głęboko, masując dłoniami skronie.
- Kupię ci szmaragdowy pierścionek.
- Nie chcę !
- Wolisz jakiś komplet ?
- Nie przekupisz mnie!
- Kochanie... - przytulił mnie, całując mnie w skroń, łaskocząc przy tym swoim kilkudniowym zarostem.
- Nie chcę szmaragdów, chcę jechać z tobą. Kolumbia to piękne miejsce!
- Londyn również. - powiedział nie dając się przekonać.
- Zaaaaayn - jęknęłam, siadając mu na kolanach. Unikał mojego wzroku, co niesamowicie mnie rozbawiło. Kobiece sztuczki... nie mamy sobie równych, dziewczyny, no nie ? Zaśmiałam się w duchu widząc, jak kurczowo zaciska dłonie na moich biodrach, chcąc utrzymać swoją stanowczość, która z sekundy na sekundę uchodziła z niego niczym hel z balonu.
- Nie mogę Man. - powiedział zachrypniętym głosem. Ta charakterystyczna dla niego chrypka go zdradziła. Wiedziałam, że powoli przekierowuję go na swoją stronę. Potrzebuję jeszcze jednego mocnego argumentu. Cholera! Co jeszcze mogłabym mu powiedzieć ? Ochoczo zastanawiałam się nad kolejnym argumentem. Na moje szczęście, po jakiś kilkudziesięciu sekundach dostałam olśnienia.
- Czy Liam też z tobą jedzie ? - zapytałam, chcąc ukryć cień satysfakcji. Wiedziałam, że tak. Zawsze jeżdżą razem. Jeden musi pilnować drugiego. Tylko tak mogli przekonać Sam i mnie do ich domniemanego wyjazdu za granicę bez nas.
- Jedzie. - odpowiedział zaciskając zęby.
- O tak ! - krzyknęłam optymistycznie, podnosząc się z jego kolan. Wystukałam numer do Sam i po chwili usłyszałam jej zniekształcony głos. Nie przejmując się zbytnio obecnością Zayna w salonie, podzieliłam się z nią rewelacyjnym pomysłem, który spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba. Plan był taki : zabieram Sam ze sobą : ja odpocznę przed porodem, ona od prowadzenia domu i opieką nad małą, Zayn będzie o mnie spokojny, bo będę mieć opiekę, a Liam szczęśliwy, że w prosty sposób spełni jedno z życzeń swojej żony, która błagała go o jakieś wakacje od jakiś dwóch tygodni. I wszyscy będą szczęśliwi!
Sam, tak jak podejrzewałam, od razu wyraziła chęć wyjazdu i pochwaliła mój pomysł. Piszczała do telefonu jak wariatka, ciesząc się, że będzie mogła w końcu odpocząć i nacieszyć się wspaniałymi kolumbijskimi promieniami słońca. Prawda była taka, że szarość Londynu działała na nas depresyjnie,za co również się obrywało naszym mężczyznom nie raz i nie dwa. Ten wyjazd ma same plusy! Ja to mam łeb !
Po godzinnej rozmowie z Sam, podczas której Zayn wystukał chyba sto smsów do Liama, w których zapewne skrytykował moje głupie pomysły odłożyłam telefon szczerząc się jak głupia. Zayn pokiwał z politowaniem głową, na co uśmiechnęłam się uroczo.
- Dlaczego nigdy nic z nami nie ustalacie, co ?
- Próbowałam ustalić. - wzruszyłam ramionami. - Tylko ty nie chciałeś słuchać żadnych moich argumentów.
- Zawsze musicie postawić na swoim.
- Pozbyłam się twojej jedynej obawy związanej z moim wyjazdem, Zayn. Mam opiekę, mogę jechać.
- Jesteście okropne!
- I bardzo w was zakochane. - uśmiechnęłam się, znowu siadając na jego kolanach.
- Jeśli komukolwiek z firmy powiesz, że tak łatwo owijasz mnie sobie wokół palca, to cię wydziedziczę ! - zagroził, wybuchając śmiechem.
- Już obdzwaniam wszystkich twoich pracowników! - zażartowałam wtulając się w niego.
Kolumbio, nadchodzę !
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was, moi Kochani! Publikuję jedną z ostatnich części tego opowiadania. Myślę, że ciągnięcie tego w nieskończoność nie ma sensu ;) Planuję dodać ok 2/3 części i epilog, w którym pożegnamy się z moją ukochaną historią o Zandy :'')
Ale nie martwcie się, mam już projekt kolejnego obszernego opowiadania, nie zostawię Was! Mam nadzieję, że Wy mnie również po skończeniu tej historii :D .
Stąd moje pytanie : Czy będziecie czytać coś nowego w moim wykonaniu ? I czy chcecie znowu, żeby głównym bohaterem był Zayn czy może któryś inny z chłopców ? Piszcie w komentarzach !
P. S. Mam nadzieję, że ta część przypadnie Wam bardziej do gustu. Skąd Kolumbia ? Oglądałam niedawno program o tym pięknym miejscu i się zakochałam. Nie mogłam się powstrzymać hehe
Całuję i pozdrawiam ! :**** <33
Po ciekawym epizodzie w szkole rodzenia, kiedy to Trish pokłóciła się z instruktorką o domniemanych sposobach przewijania niemowlaka, jej noga, co za tym idzie również i moja nigdy więcej tam nie postanie. Trish stwierdziła, że jako matka czwórki dzieci, zna się na tym o wiele lepiej niż jakaś marna instruktorzyna, która ledwo studia skończyła. Tak więc szkołę rodzenia, mam we własnym domu i coraz bardziej mam ochotę po tych lekcjach wyjść i wrócić dopiero po porodzie. Boże ile bym dała, żeby do czasu porodu posiedzieć sobie SAMA w cichym, spokojnym pomieszczeniu, robiąc wszystko, na co mam tylko ochotę.
Chcąc zabić jakoś czas, zajęłam się projektowaniem pokoju dla malucha. Zrobiłam w sumie około 15 różnych projektów, więc przez resztę czasu, jaki pozostał mi do porodu będę zastanawiać się, który spełni moje wymagania. Byłam właśnie w trakcie tworzenia kolejnego projektu, gdy drzwi sypialni otworzyły się,a w progu stanął Zayn - jak zawsze w świetnie dopasowanym granatowym garniturze, z czarną teczką w ręku. Poluzowany krawat ewidentnie świadczył o tym, że jest bardzo zmęczony i zapewne marzy o gorącej kąpieli i łóżku. Uśmiechnęłam się nieznacznie, widząc jego niezbyt udane próby entuzjastycznego uśmiechu.
- Jak się czujesz ? - zapytał, siadając na skraju łóżka, całkowicie ściągając krawat i rozpinając dwa pierwsze guziki białej koszuli.
- W porządku. Ciężki dzień ? - zapytałam, odkładając projekty i z drobnymi trudnościami przechodząc na jego stronę łóżka.
- Muszę ci o czymś powiedzieć. - momentalnie przypłynął do mnie stres, a serce niemal mi stanęło. Zayn widząc moją minę, pogłaskał mnie uspokajająco po ramieniu, mówiąc, że to nic takiego i że nie mam się czym przejmować. Ta subiektywna opinia ani trochę mnie nie uspokoiła i miałam rację. Faktycznie... nie ma się czym przejmować. Zostawia mnie ze swoją matką na 2 miesiące i wylatuje do Kolumbii w sprawach biznesowych! Kto o zdrowych myślach zostawia kobietę w ciąży i wyjeżdża na inny kontynent ?! To jakiś żart ?!
Po jakiś dwudziestu minutach żywej dyskusji, zakończonej kłótnią, wyszłam z sypialni trzaskając drzwiami. Jak zwykle moje odczucia nie bardzo go interesują. Liczy się to" że to jest bardzo opłacalne przedsięwzięcie i jeśli się uda, nasze dziecko z pewnością będzie mieć w życiu lepszy start." Wszystko fajnie, tylko dlaczego nie może zabrać mnie ze sobą ? Przecież nie będę mu przeszkadzać, potrafię sama o siebie zadbać i uważać na siebie i dziecko. Kiedy on zrozumie, że nie musi pilnować mnie na każdym kroku i spokojnie poradziłabym sobie w Kolumbii. Tym bardziej, że to naprawdę piękne miejsce, które wielokrotnie podziwiałam w programach podróżniczych, które oglądałam jako dziecko. Muszę z nim jechać! To nie podlega żadnej dyskusji !
- Źle się czujesz ? - usłyszałam głos Trish, która z niepokojem przyglądała się jak drżącymi ze zdenerwowania dłońmi nalewałam świeżo wyciśnięty sok jabłkowy. Rozlałam połowę jego zawartości, klnąc przy tym, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że coś ze mną nie tak.
- Zayn zostawia mnie na dwa miesiące i jedzie do Kolumbii!
- Do Kolumbii ?!
- Sprawy biznesowe... - powiedziałam ze sarkazmem, wycierając rozlany sok z blatu.
- Ooo nie, w tej chwili nie ma nic ważniejszego niż dziecko i ty. Nie może teraz od tak was zostawić. To takie nieodpowiedzialne.
- Mamo, ktoś musi zarabiać ! - usłyszałam głos Zayna, który przebrany w dresy z Nike'a podchodzi do mnie i obejmuje mnie delikatnie ramieniem.
- Nie dotykaj mnie ! - powiedziałam, wyrywając się z uścisku. Odwróciłam się do niego tyłem, chcąc jeszcze bardziej pokazać mu, jak bardzo ten pomysł mi się nie podoba.
- Przesadzacie! Na litość boską, wrócę przed porodem z poważnymi pieniędzmi ! Dziecko to wiele wydatków, potrzebujemy im.
- Jakoś nigdy nie narzekałeś na brak kasy ! Widziałeś swoje konto ? Zayn jesteśmy ustawieni do końca życia. Kasy starczyłoby nawet, gdybyśmy mieli dziesięcioro dzieci ! - krzyknęłam rozżalona, wpatrując się w niego intensywnie
- Co nie oznacza, że mogłoby być jej więcej.
- Nie możesz wysłać któregoś ze swoich pracowników ? -wtrąciła Trish, patrząc na niego wrogo.
-To za ważny projekt, by wysyłać chłopaków, muszę załatwić to sam.
- Wobec tego weź mnie ze sobą!
- Nie, Mandy, nawet nie zaczynaj ! Zostajesz tutaj, bez dyskusji ! - powiedział stanowczo, patrząc na mnie z impetem. Westchnęłam głośno, siadając na kanapie w salonie. Włożyłam słuchawki do uszu, zamykając się na to, co działo się w kuchni. A znając Trish, z pewnością zrobiła mu kazanie na temat nieodpowiedzialności mężczyzn, co spowodowało zapewne ostrą wymianę zdań i opuszczenie przez Zayna pomieszczenia. Po kilkudziesięciu minutach błogiego relaksu zdecydowałam się otworzyć oczy. Pierwszą napotkaną sylwetką był Zayn, wpatrujący się we mnie zapewne od dłuższego czasu.
- Czemu mi się tak przyglądasz ? - zapytałam, podnosząc się ociężale z pozycji leżącej.
- Bo jesteś piękna. - uśmiechnął się delikatnie, dumny ze swojej odpowiedzi. Przewróciłam oczami, nie komentując tego w żaden sposób. - Man, nie zachowuj się jak dziecko. - powiedział spokojnie, siadając obok mnie na kanapie.
- Czy tak trudno jest ci zrozumieć fakt, że nie chcę, żebyś mnie zostawiał ? Nas zostawiał! Potrzebujemy cię, Zayn.
- Przecież jest jeszcze mama, ona należycie się wami zaopiekuje, o wiele lepiej niż ja.
- Ale to ty jesteś ojcem! Pamiętaj, że czasy,w których kobiety były zamykane w czterech ścianach dawno się skończyły! Teraz zdobywają świat i doskonale o tym wiesz ! Jestem osobą odpowiedzialną i najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre, a co nie.
- Ty zawsze wiesz wszystko najlepiej. - powiedział, przewracając oczami. - Nie będę mógł normalnie pracować wiedząc, że jesteś sama i w obcym kraju. Zrozum mnie!
- Skarbie, przeżyłam tyle lat za granicą, Kolumbia mi niestraszna, nie sądzisz ?
- Ale nie w twoim stanie. - powiedział stanowczo, na co fuknęłam.
- Nie urodzę w samolocie. Trochę jeszcze czasu zostało, a ja naprawdę bardzo chcę jechać z tobą do Kolumbii, proszę. - spojrzałam na niego błagalnie, chcąc ukryć przy tym desperację. Oczami wyobraźni widziałam jak chodzę na bosaka po piaszczystej plaży, jak woda delikatnie będzie łaskotać moje stopy. Już czułam wiatr we włosach i promienie słońca pięknie oświetlające moją twarz. Wieczory spędzałabym siedząc na tarasie ze świeżo wyciśniętym sokiem z kolumbijskich owoców. Spokój i relaks, czyli dokładnie to, czego potrzebuje przed tak ważnym krokiem w moim życiu. Nie mogłam z tego zrezygnować tylko przez wzgląd na dziecko. Doskonale wiedziałam, co robię. Nie widziałam innej opcji jak znalezienie się tam i korzystanie z kolumbijskich uroków.
Zayn widząc moją minę westchnął głęboko, masując dłoniami skronie.
- Kupię ci szmaragdowy pierścionek.
- Nie chcę !
- Wolisz jakiś komplet ?
- Nie przekupisz mnie!
- Kochanie... - przytulił mnie, całując mnie w skroń, łaskocząc przy tym swoim kilkudniowym zarostem.
- Nie chcę szmaragdów, chcę jechać z tobą. Kolumbia to piękne miejsce!
- Londyn również. - powiedział nie dając się przekonać.
- Zaaaaayn - jęknęłam, siadając mu na kolanach. Unikał mojego wzroku, co niesamowicie mnie rozbawiło. Kobiece sztuczki... nie mamy sobie równych, dziewczyny, no nie ? Zaśmiałam się w duchu widząc, jak kurczowo zaciska dłonie na moich biodrach, chcąc utrzymać swoją stanowczość, która z sekundy na sekundę uchodziła z niego niczym hel z balonu.
- Nie mogę Man. - powiedział zachrypniętym głosem. Ta charakterystyczna dla niego chrypka go zdradziła. Wiedziałam, że powoli przekierowuję go na swoją stronę. Potrzebuję jeszcze jednego mocnego argumentu. Cholera! Co jeszcze mogłabym mu powiedzieć ? Ochoczo zastanawiałam się nad kolejnym argumentem. Na moje szczęście, po jakiś kilkudziesięciu sekundach dostałam olśnienia.
- Czy Liam też z tobą jedzie ? - zapytałam, chcąc ukryć cień satysfakcji. Wiedziałam, że tak. Zawsze jeżdżą razem. Jeden musi pilnować drugiego. Tylko tak mogli przekonać Sam i mnie do ich domniemanego wyjazdu za granicę bez nas.
- Jedzie. - odpowiedział zaciskając zęby.
- O tak ! - krzyknęłam optymistycznie, podnosząc się z jego kolan. Wystukałam numer do Sam i po chwili usłyszałam jej zniekształcony głos. Nie przejmując się zbytnio obecnością Zayna w salonie, podzieliłam się z nią rewelacyjnym pomysłem, który spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba. Plan był taki : zabieram Sam ze sobą : ja odpocznę przed porodem, ona od prowadzenia domu i opieką nad małą, Zayn będzie o mnie spokojny, bo będę mieć opiekę, a Liam szczęśliwy, że w prosty sposób spełni jedno z życzeń swojej żony, która błagała go o jakieś wakacje od jakiś dwóch tygodni. I wszyscy będą szczęśliwi!
Sam, tak jak podejrzewałam, od razu wyraziła chęć wyjazdu i pochwaliła mój pomysł. Piszczała do telefonu jak wariatka, ciesząc się, że będzie mogła w końcu odpocząć i nacieszyć się wspaniałymi kolumbijskimi promieniami słońca. Prawda była taka, że szarość Londynu działała na nas depresyjnie,za co również się obrywało naszym mężczyznom nie raz i nie dwa. Ten wyjazd ma same plusy! Ja to mam łeb !
Po godzinnej rozmowie z Sam, podczas której Zayn wystukał chyba sto smsów do Liama, w których zapewne skrytykował moje głupie pomysły odłożyłam telefon szczerząc się jak głupia. Zayn pokiwał z politowaniem głową, na co uśmiechnęłam się uroczo.
- Dlaczego nigdy nic z nami nie ustalacie, co ?
- Próbowałam ustalić. - wzruszyłam ramionami. - Tylko ty nie chciałeś słuchać żadnych moich argumentów.
- Zawsze musicie postawić na swoim.
- Pozbyłam się twojej jedynej obawy związanej z moim wyjazdem, Zayn. Mam opiekę, mogę jechać.
- Jesteście okropne!
- I bardzo w was zakochane. - uśmiechnęłam się, znowu siadając na jego kolanach.
- Jeśli komukolwiek z firmy powiesz, że tak łatwo owijasz mnie sobie wokół palca, to cię wydziedziczę ! - zagroził, wybuchając śmiechem.
- Już obdzwaniam wszystkich twoich pracowników! - zażartowałam wtulając się w niego.
Kolumbio, nadchodzę !
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam Was, moi Kochani! Publikuję jedną z ostatnich części tego opowiadania. Myślę, że ciągnięcie tego w nieskończoność nie ma sensu ;) Planuję dodać ok 2/3 części i epilog, w którym pożegnamy się z moją ukochaną historią o Zandy :'')
Ale nie martwcie się, mam już projekt kolejnego obszernego opowiadania, nie zostawię Was! Mam nadzieję, że Wy mnie również po skończeniu tej historii :D .
Stąd moje pytanie : Czy będziecie czytać coś nowego w moim wykonaniu ? I czy chcecie znowu, żeby głównym bohaterem był Zayn czy może któryś inny z chłopców ? Piszcie w komentarzach !
P. S. Mam nadzieję, że ta część przypadnie Wam bardziej do gustu. Skąd Kolumbia ? Oglądałam niedawno program o tym pięknym miejscu i się zakochałam. Nie mogłam się powstrzymać hehe
Całuję i pozdrawiam ! :**** <33
czwartek, 16 lutego 2017
Imagin Zayn cz.55
Podsumowanie dwóch miesięcy wspólnego mieszkania z Trish:
1) Liczba rozbitych talerzy - 10
2) Liczba wyrzuconych, seksownych ciuszków - 5 ( bez mojej zgody oczywiście)
3) Liczba zrobionych na drutach sweterków dla dziecka - 2
4) Liczba zjedzonych i zaraz potem zwróconych brukselek - 14
5) Liczba skurczonych w praniu koszul Zayna - 6
6) Liczba poskładanych w równą kosteczkę bokserek Zayna... - ugh nie chce mi się liczyć... Czy kiedykolwiek uznałam wspólne mieszkanie za fajny pomysł ? Błagam, powiedzcie, że nie !
- Man ! Mam dla ciebie śniadanko! - krzyknęła z podekscytowaniem, wchodząc do mojego pokoju.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam, szczelnie otulając się kołdrą.
- Jest już 9, Mandy. Musicie coś jeść. Pamiętaj, bierzesz teraz odpowiedzialność również za mojego wnuka. - powiedziała kiwając groźnie palcem.
- Sen też jest potrzebny mojemu dziecku ! - powiedziałam niezbyt kulturalnie, przymykając oczy. Miałam dość. Byłam jeszcze bardziej zestresowana i zmęczona niż dwa miesiące temu. Do tego Zayn, specjalnie wychodzi wcześniej i wraca później z firmy, zostawiając mnie na pastwę losu z Trish.
- Nie histeryzuj ! Spałaś całe 10 godzin, to wystarczy! A słuchałaś płyty, którą wczoraj ci kupiłam ?
- Nie, i nie sądzę, by Czajkowski jakoś szczególnie wpłynął na rozwój mojego dziecka.
- Czytałam w Gospodyni Idealnej, że...
- W czym to przeczytałaś ? Trish na litość boską. - jęknęłam, z konsternacją, przewracając oczami.
- To był naprawdę ciekawy artykuł. Muzyka klasyczna wpływa korzystnie na aktywność układu nerwowego. Klasyka uspokaja, poprawia koncentrację, często zmniejsza lęk i pomaga rozwiązać w walce ze stresem. Przeczytam ci przy śniadaniu.
- A to nie jest przypadkiem tak, że Mozart i jego muzyka sprawiają, że IQ się podwyższa ?
- A widzisz... czyli jednak coś ta muzyka daje. Dobra, nieważne, chodź, bo ci wystygnie. - zaszczebiotała, ściągając ze mnie kołdrę.
- Trish, ja naprawdę nie jestem głodna.
- Rozumiem, wobec tego, podam do łóżka. - uśmiechnęła się i tanecznym krokiem ruszyła do kuchni.
Boże ! Za jakie grzechy ? Odblokowałam telefon i napotkałam smsa od Zayna " Wierzę w ciebie skarbie ! Miłego dnia" . Prychnęłam głośno, czując coraz większą frustrację.Odpisałam mu tylko " Przywieź mi lody i bitą śmietanę w ramach rekompensaty." Naprawdę miałam tego po dziurki w nosie. Bóle porodowe to będzie pikuś w porównaniu z tym, co ja przeżywam teraz.
- Proszę bardzo! - uśmiechnęła się i dumnie położyła przede mną tacę ze śniadaniem, na które składały się gotowany szpinak, parowane brokuły, 3 marchewki, grzanka z masłem do tego zielona herbata. Zero kawy, zero jajecznicy z bekonem. Nic, tylko te cholerne warzywa! Nie mogę jeść brokułów, dziecko ich nie lubi. Podobnie jest z marchewkami i szpinakiem. Znam moje dziecko i doskonale wiem, że z chęcią wymieniłoby ten zestaw na croissanta z czekoladą i podwójne lody czekoladowe ! Ot co ! Ale nie... najwyraźniej moje dziecko ma zupełnie inne smaki niż powinien mieć płód w jego wieku. Cudownie! 61 dni - 61 śniadania i dokładnie taki sam zestaw. Dzień w dzień. Gdy tylko poczułam okropny zapach zielonej herbaty, mój żołądek wywinął fikołka, a cała zawartość kolacji w ekspresowym tempie znalazła się nie tam, gdzie powinna.
- Przepraszam! - jęknęłam, biegiem udając się do łazienki. Odkręciłam kran, licząc po cichu, że krople wody uspokoją mój zszargany żołądek i nerwy. - Spokojnie kochanie, mamcia kupi coś dobrego po kryjomu. - szepnęłam do coraz większego brzucha, ubierając się w świeżo wyprasowane przez Trish rzeczy.
- Dokąd ? Nic nie zjadłaś.
- Chcę się przejść, świeże powietrze podziała na moje dziecko o wiele lepiej niż Czajkowski. - powiedziałam, siląc się na spokój.
- A jak zemdlejesz po drodze ?
- Wtedy osobiście mnie zabijesz. Wrócę za godzinę, pa ! - krzyknęłam, zamykając gwałtownie drzwi. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę MalikCorporation, kompletnie nie przejmując się tym, że od jakiś 5 tygodni jestem tam codziennie, żeby się odstresować i wypić ukochaną kawę.
- Witaj Mandy. - uśmiechnęła się, jak zawsze nie zastąpiona Margaret - jedna z sekretarek Zayna.
- Cześć. - uśmiechnęłam się słabo, na co brunetka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ciężki poranek?
- Jak każdy, jak tak dalej pójdzie, to umrę wcześniej niż urodzę. - zażartowałam, nie zdając sobie sprawy z tego, że to wcale nie było śmieszne. Sztuczny śmiech Margaret tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Tak... chyba wraz z wzrostem wagi, poziom mojej elokwencji i trafnych żartów spada. Kiedy to dziecko ze mnie wyskoczy ? Kochanie proszę cię, mama potrzebuję cię tu, na ziemi, bo inaczej zwariuje.
- Nie przesadzaj. W końcu większość z nas musiała przez to przejść. Będzie dobrze. - uśmiechnęła się ciepło, stawiając przede mną parujący kubek bosko pachnącej kawy. Podziękowałam jej szczerym uśmiechem, od razu biorąc dużego łyka. Mmm jest o wiele lepiej niż było 10 minut temu. I niech mi ktoś teraz powie, że kawa jest niebezpieczna i niezdrowa!
- Moje życie stało się farsą z dnia na dzień, Margaret. Powoli tracę cierpliwość do wszystkiego i wszystkich.
- Przechodziłam przez to 3 razy, doskonale cię rozumiem. - usiadła przy mnie, pocierając moje ramię dłonią w geście pocieszenia. - Pomyśl sobie... mieszkam z teściową od jakiś 16 lat. - zachichotała, na co westchnęłam.
- Poważnie ?
- Jest strasznie przywiązana do mojego męża. Oczko w głowie. Wiesz, ile walczyłam z nią o to, żebym mogła mu coś ugotować, albo wyprać majty ? Zajęło mi to około 8 lat. - zaśmiała się, na co wybuchnęłam śmiechem, chcąc nie chcąc.
- U nas sprawa wygląda trochę inaczej, bo Zayn był od początku temu wszystkiemu przeciwny, tylko jak zwykle go nie posłuchałam, bo przecież zawsze muszę być najmądrzejsza i uparcie dążyć do wszystkiego. Moje nowe postanowienie : rozpatrywać sugestie Zayna. Obiecuję, że się poprawię.
- Cieszę się niezmiernie! - ni stąd ni zowąd zmaterializował się przed nami Zayn z cwaniackim uśmieszkiem.
- Podsłuchiwałeś !
- Kochanie, komu jak komu, ale chyba tobie nie muszę tłumaczyć, że ściany w korporacjach mają wrażliwe uszy. - zarechotał, całując mnie w skroń.
- Dobra, mój błąd strategiczny. Wybacz.
- Jak tam porcja brokułów? - zapytał ze śmiechem, siadając obok mnie.
- To są poważne problemy, Zayn. Nasze dziecko nie toleruje brokułów, a ty się naśmiewasz.
- Kochanie, tyle razy ci tłumaczyłem, to, że ty nie znosisz brokułów nie znaczy, że dziecko również. Prawda Margaret ?
- Coś w tym jest, szefie, aczkolwiek jako matka 3 dzieci uważam, że kobiety w ciąży powinny jeść to, na co aktualnie mają ochotę.Oczywiście w granicach rozsądku.
- Widzisz ! - zaklaskałam zadowolona, przybijając piątkę kobiecie.
- No dobrze, na co masz ochotę ?
- Cukiernia ! Chodźmy do cukierni !!!
- Lunch w cukierni ? Czy to jest w granicach rozsądku ?
- Oczywiście, zamówię tylko...hmm burczy mi w brzuchu... 6 croissantów ?
- Jak po porodzie nie zmieścisz się w drzwiach, to nie licz na to, że będę cię przez nie wypychać. - zripostował, pomagając mi dźwignąć się z kanapy.
- Poradzę sobie sama, panie Malik. - uśmiechnęłam się, przytulając na do widzenia Margaret.
- Trzymam za słowo - uśmiechnął się, całując mnie w policzek i ruszając ze mną w stronę windy.
- Winda... tyle wspomnień. - posłał mi znaczący uśmieszek, na co oblałam się rumieńcem. Ojj tak... nie zliczę ile razy nakryli nas na obcałowywaniu się niemalże w każdej windzie w tym budynku. Byliśmy tak siebie spragnieni,a zamknięta przestrzeń i obecność tylko nas potęgowała to uczucie.
- Nie wierzę w to, że byliśmy tak oklepani i całowaliśmy się w windach.To takie dziecinne - posłałam mu zdegustowany uśmiech, na co przysunął mnie do ściany i zaczął mi się przyglądać. W oczach pojawiły mu się wesołe iskierki, ale starał sie utrzymać poważny wyraz twarzy.
- Coś ci się nie podobało, kochanie ? - zapytał, przysuwając się do mnie bliżej.
- Skoro już pytasz to... - nie dokończyłam, czując na swoich ustach jego pocałunek, który z każdą chwilą się pogłębiał. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciesząc się z chwili bliskości, których ze względu na obecność Trish mieliśmy naprawdę niewiele.
- Tę windę lubię najbardziej. - uśmiechnął się, gdy drzwi się przed nami otworzyły.
- Cukier mi przez ciebie spadł... będę potrzebowała więcej czekolady. - zaśmiałam się, wtulając w jego tors. Poczułam nieznany mi zapach, dlatego posłałam mu pytające spojrzenie. Chłopak wybuchnął śmiechem, co jeszcze bardziej mnie roztroiło.
- Mama kupiła nowy płyn do płukania tkanin.... ładny prawda ? - zaśmiał się, na co walnęłam go pięścią w tors. Jak może tak bezczelnie wyśmiewać się z kobiety w ciąży ?
- Pachnie jak damskie perfumy... -broniłam się, spuszczając wzrok
- Bo jest różany... mama używa go od lat. Man, jak mogłaś wpaść na taki głupi pomysł ? Gdzie ja znajdę drugiego takiego wielorybka w ciąży, hmm ?
- Nienawidzę cię ! - zripostowałam, udając obrażoną.
- Ejj skarbie... dla mnie jesteś najpiękniejszym wielorybkiem na świecie. Normalnie niczym relikt. -zarechotał, otwierając przede mną drzwi swojego auta.
- Zemszczę się, Malik. Poczekaj, aż urodzę, oj poczekaj.
- Za groźby, skarbie jest paragraf. - zaśmiał się, wyjeżdżając z parkingu
- Możesz już teraz zgłosić to na policję, psychicznie sobie odpocznę, urodzę ci dziecko w celi... czemu nie. Wszystkie gazety zaczną o tym wypisywać, a ty stracisz wszystkich klientów. A tak w ogóle, to coś mi obiecałeś. - powiedziałam, wskazując na jego długą brodę. - Jutro zrobię ci z niej warkoczyk i gwarantuję ci , że żaden korpoludek nie potraktuje cię poważnie.
- Milutka jak zawsze. - zachichotał, kładąc mi dłoń na kolanie.
- Możesz nie napastować kobiety w ciąży ? Co to za dziwne zwyczaje ? - zapytałam, czując, że odzyskuję dobry humor.
- Wiesz... jakoś ta kobieta nie ma żadnych obiekcji... i nigdy nie miała... Sądzę, że jeszcze będzie o to prosić. - uśmiechnął się znacząco, jeżdżąc dłonią w górę, na co całe moje ciało przeszyły dreszcze.
- Przestań Zayn. - pisnęłam, strzepując jego dłoń.
- Uwielbiam to, w jaki sposób na ciebie działam, kotek. - posłał mi buziaka w powietrzu.
- Skup się lepiej na drodze, nigdy nie miałeś podzielnej uwagi. - zauważyłam, rozpinając pas, który w tamtym momencie był cholernie niewygodny.
- Man, pasy!
- Wyluzuj, został nam niecały kilometr. - wzruszyłam ramionami, poprawiając się wygodniej na siedzeniu.
- Pasy po coś chyba są, tak ? Zapinaj !
- Ale...
- Man nie kłóć się ze mną! - przewróciłam oczami, zapinając dla świętego spokoju te cholerne pasy.
- Zadowolony, tatusiu ?
- Tak... aaa zapomniałem ci powiedzieć... znaleźliśmy z mamą wczoraj rewelacyjną szkołę rodzenia.
- Świetnie, możecie tam iść razem. - skwitowałam, wybuchając śmiechem.
- Man, mówię poważnie. Jutro pierwsze spotkanie.
- Ale po co mi to ? Naprawdę nie mam na to ochoty. - posłałam mu kokieteryjny uśmiech, ale jak widać będzie nieugięty. Oni już do reszty powariowali ! Szkoła rodzenia... absurd. Chociaż... może być ciekawie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejo ! Kochani, kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce i mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie ! Nie miałam dostępu do neta i nie mogłam nic dodać. Następne posty będą regularnie ! Do zobaczenia, Misie <33
1) Liczba rozbitych talerzy - 10
2) Liczba wyrzuconych, seksownych ciuszków - 5 ( bez mojej zgody oczywiście)
3) Liczba zrobionych na drutach sweterków dla dziecka - 2
4) Liczba zjedzonych i zaraz potem zwróconych brukselek - 14
5) Liczba skurczonych w praniu koszul Zayna - 6
6) Liczba poskładanych w równą kosteczkę bokserek Zayna... - ugh nie chce mi się liczyć... Czy kiedykolwiek uznałam wspólne mieszkanie za fajny pomysł ? Błagam, powiedzcie, że nie !
- Man ! Mam dla ciebie śniadanko! - krzyknęła z podekscytowaniem, wchodząc do mojego pokoju.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam, szczelnie otulając się kołdrą.
- Jest już 9, Mandy. Musicie coś jeść. Pamiętaj, bierzesz teraz odpowiedzialność również za mojego wnuka. - powiedziała kiwając groźnie palcem.
- Sen też jest potrzebny mojemu dziecku ! - powiedziałam niezbyt kulturalnie, przymykając oczy. Miałam dość. Byłam jeszcze bardziej zestresowana i zmęczona niż dwa miesiące temu. Do tego Zayn, specjalnie wychodzi wcześniej i wraca później z firmy, zostawiając mnie na pastwę losu z Trish.
- Nie histeryzuj ! Spałaś całe 10 godzin, to wystarczy! A słuchałaś płyty, którą wczoraj ci kupiłam ?
- Nie, i nie sądzę, by Czajkowski jakoś szczególnie wpłynął na rozwój mojego dziecka.
- Czytałam w Gospodyni Idealnej, że...
- W czym to przeczytałaś ? Trish na litość boską. - jęknęłam, z konsternacją, przewracając oczami.
- To był naprawdę ciekawy artykuł. Muzyka klasyczna wpływa korzystnie na aktywność układu nerwowego. Klasyka uspokaja, poprawia koncentrację, często zmniejsza lęk i pomaga rozwiązać w walce ze stresem. Przeczytam ci przy śniadaniu.
- A to nie jest przypadkiem tak, że Mozart i jego muzyka sprawiają, że IQ się podwyższa ?
- A widzisz... czyli jednak coś ta muzyka daje. Dobra, nieważne, chodź, bo ci wystygnie. - zaszczebiotała, ściągając ze mnie kołdrę.
- Trish, ja naprawdę nie jestem głodna.
- Rozumiem, wobec tego, podam do łóżka. - uśmiechnęła się i tanecznym krokiem ruszyła do kuchni.
Boże ! Za jakie grzechy ? Odblokowałam telefon i napotkałam smsa od Zayna " Wierzę w ciebie skarbie ! Miłego dnia" . Prychnęłam głośno, czując coraz większą frustrację.Odpisałam mu tylko " Przywieź mi lody i bitą śmietanę w ramach rekompensaty." Naprawdę miałam tego po dziurki w nosie. Bóle porodowe to będzie pikuś w porównaniu z tym, co ja przeżywam teraz.
- Proszę bardzo! - uśmiechnęła się i dumnie położyła przede mną tacę ze śniadaniem, na które składały się gotowany szpinak, parowane brokuły, 3 marchewki, grzanka z masłem do tego zielona herbata. Zero kawy, zero jajecznicy z bekonem. Nic, tylko te cholerne warzywa! Nie mogę jeść brokułów, dziecko ich nie lubi. Podobnie jest z marchewkami i szpinakiem. Znam moje dziecko i doskonale wiem, że z chęcią wymieniłoby ten zestaw na croissanta z czekoladą i podwójne lody czekoladowe ! Ot co ! Ale nie... najwyraźniej moje dziecko ma zupełnie inne smaki niż powinien mieć płód w jego wieku. Cudownie! 61 dni - 61 śniadania i dokładnie taki sam zestaw. Dzień w dzień. Gdy tylko poczułam okropny zapach zielonej herbaty, mój żołądek wywinął fikołka, a cała zawartość kolacji w ekspresowym tempie znalazła się nie tam, gdzie powinna.
- Przepraszam! - jęknęłam, biegiem udając się do łazienki. Odkręciłam kran, licząc po cichu, że krople wody uspokoją mój zszargany żołądek i nerwy. - Spokojnie kochanie, mamcia kupi coś dobrego po kryjomu. - szepnęłam do coraz większego brzucha, ubierając się w świeżo wyprasowane przez Trish rzeczy.
- Dokąd ? Nic nie zjadłaś.
- Chcę się przejść, świeże powietrze podziała na moje dziecko o wiele lepiej niż Czajkowski. - powiedziałam, siląc się na spokój.
- A jak zemdlejesz po drodze ?
- Wtedy osobiście mnie zabijesz. Wrócę za godzinę, pa ! - krzyknęłam, zamykając gwałtownie drzwi. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę MalikCorporation, kompletnie nie przejmując się tym, że od jakiś 5 tygodni jestem tam codziennie, żeby się odstresować i wypić ukochaną kawę.
- Witaj Mandy. - uśmiechnęła się, jak zawsze nie zastąpiona Margaret - jedna z sekretarek Zayna.
- Cześć. - uśmiechnęłam się słabo, na co brunetka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ciężki poranek?
- Jak każdy, jak tak dalej pójdzie, to umrę wcześniej niż urodzę. - zażartowałam, nie zdając sobie sprawy z tego, że to wcale nie było śmieszne. Sztuczny śmiech Margaret tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Tak... chyba wraz z wzrostem wagi, poziom mojej elokwencji i trafnych żartów spada. Kiedy to dziecko ze mnie wyskoczy ? Kochanie proszę cię, mama potrzebuję cię tu, na ziemi, bo inaczej zwariuje.
- Nie przesadzaj. W końcu większość z nas musiała przez to przejść. Będzie dobrze. - uśmiechnęła się ciepło, stawiając przede mną parujący kubek bosko pachnącej kawy. Podziękowałam jej szczerym uśmiechem, od razu biorąc dużego łyka. Mmm jest o wiele lepiej niż było 10 minut temu. I niech mi ktoś teraz powie, że kawa jest niebezpieczna i niezdrowa!
- Moje życie stało się farsą z dnia na dzień, Margaret. Powoli tracę cierpliwość do wszystkiego i wszystkich.
- Przechodziłam przez to 3 razy, doskonale cię rozumiem. - usiadła przy mnie, pocierając moje ramię dłonią w geście pocieszenia. - Pomyśl sobie... mieszkam z teściową od jakiś 16 lat. - zachichotała, na co westchnęłam.
- Poważnie ?
- Jest strasznie przywiązana do mojego męża. Oczko w głowie. Wiesz, ile walczyłam z nią o to, żebym mogła mu coś ugotować, albo wyprać majty ? Zajęło mi to około 8 lat. - zaśmiała się, na co wybuchnęłam śmiechem, chcąc nie chcąc.
- U nas sprawa wygląda trochę inaczej, bo Zayn był od początku temu wszystkiemu przeciwny, tylko jak zwykle go nie posłuchałam, bo przecież zawsze muszę być najmądrzejsza i uparcie dążyć do wszystkiego. Moje nowe postanowienie : rozpatrywać sugestie Zayna. Obiecuję, że się poprawię.
- Cieszę się niezmiernie! - ni stąd ni zowąd zmaterializował się przed nami Zayn z cwaniackim uśmieszkiem.
- Podsłuchiwałeś !
- Kochanie, komu jak komu, ale chyba tobie nie muszę tłumaczyć, że ściany w korporacjach mają wrażliwe uszy. - zarechotał, całując mnie w skroń.
- Dobra, mój błąd strategiczny. Wybacz.
- Jak tam porcja brokułów? - zapytał ze śmiechem, siadając obok mnie.
- To są poważne problemy, Zayn. Nasze dziecko nie toleruje brokułów, a ty się naśmiewasz.
- Kochanie, tyle razy ci tłumaczyłem, to, że ty nie znosisz brokułów nie znaczy, że dziecko również. Prawda Margaret ?
- Coś w tym jest, szefie, aczkolwiek jako matka 3 dzieci uważam, że kobiety w ciąży powinny jeść to, na co aktualnie mają ochotę.Oczywiście w granicach rozsądku.
- Widzisz ! - zaklaskałam zadowolona, przybijając piątkę kobiecie.
- No dobrze, na co masz ochotę ?
- Cukiernia ! Chodźmy do cukierni !!!
- Lunch w cukierni ? Czy to jest w granicach rozsądku ?
- Oczywiście, zamówię tylko...hmm burczy mi w brzuchu... 6 croissantów ?
- Jak po porodzie nie zmieścisz się w drzwiach, to nie licz na to, że będę cię przez nie wypychać. - zripostował, pomagając mi dźwignąć się z kanapy.
- Poradzę sobie sama, panie Malik. - uśmiechnęłam się, przytulając na do widzenia Margaret.
- Trzymam za słowo - uśmiechnął się, całując mnie w policzek i ruszając ze mną w stronę windy.
- Winda... tyle wspomnień. - posłał mi znaczący uśmieszek, na co oblałam się rumieńcem. Ojj tak... nie zliczę ile razy nakryli nas na obcałowywaniu się niemalże w każdej windzie w tym budynku. Byliśmy tak siebie spragnieni,a zamknięta przestrzeń i obecność tylko nas potęgowała to uczucie.
- Nie wierzę w to, że byliśmy tak oklepani i całowaliśmy się w windach.To takie dziecinne - posłałam mu zdegustowany uśmiech, na co przysunął mnie do ściany i zaczął mi się przyglądać. W oczach pojawiły mu się wesołe iskierki, ale starał sie utrzymać poważny wyraz twarzy.
- Coś ci się nie podobało, kochanie ? - zapytał, przysuwając się do mnie bliżej.
- Skoro już pytasz to... - nie dokończyłam, czując na swoich ustach jego pocałunek, który z każdą chwilą się pogłębiał. Uśmiechnęłam się delikatnie, ciesząc się z chwili bliskości, których ze względu na obecność Trish mieliśmy naprawdę niewiele.
- Tę windę lubię najbardziej. - uśmiechnął się, gdy drzwi się przed nami otworzyły.
- Cukier mi przez ciebie spadł... będę potrzebowała więcej czekolady. - zaśmiałam się, wtulając w jego tors. Poczułam nieznany mi zapach, dlatego posłałam mu pytające spojrzenie. Chłopak wybuchnął śmiechem, co jeszcze bardziej mnie roztroiło.
- Mama kupiła nowy płyn do płukania tkanin.... ładny prawda ? - zaśmiał się, na co walnęłam go pięścią w tors. Jak może tak bezczelnie wyśmiewać się z kobiety w ciąży ?
- Pachnie jak damskie perfumy... -broniłam się, spuszczając wzrok
- Bo jest różany... mama używa go od lat. Man, jak mogłaś wpaść na taki głupi pomysł ? Gdzie ja znajdę drugiego takiego wielorybka w ciąży, hmm ?
- Nienawidzę cię ! - zripostowałam, udając obrażoną.
- Ejj skarbie... dla mnie jesteś najpiękniejszym wielorybkiem na świecie. Normalnie niczym relikt. -zarechotał, otwierając przede mną drzwi swojego auta.
- Zemszczę się, Malik. Poczekaj, aż urodzę, oj poczekaj.
- Za groźby, skarbie jest paragraf. - zaśmiał się, wyjeżdżając z parkingu
- Możesz już teraz zgłosić to na policję, psychicznie sobie odpocznę, urodzę ci dziecko w celi... czemu nie. Wszystkie gazety zaczną o tym wypisywać, a ty stracisz wszystkich klientów. A tak w ogóle, to coś mi obiecałeś. - powiedziałam, wskazując na jego długą brodę. - Jutro zrobię ci z niej warkoczyk i gwarantuję ci , że żaden korpoludek nie potraktuje cię poważnie.
- Milutka jak zawsze. - zachichotał, kładąc mi dłoń na kolanie.
- Możesz nie napastować kobiety w ciąży ? Co to za dziwne zwyczaje ? - zapytałam, czując, że odzyskuję dobry humor.
- Wiesz... jakoś ta kobieta nie ma żadnych obiekcji... i nigdy nie miała... Sądzę, że jeszcze będzie o to prosić. - uśmiechnął się znacząco, jeżdżąc dłonią w górę, na co całe moje ciało przeszyły dreszcze.
- Przestań Zayn. - pisnęłam, strzepując jego dłoń.
- Uwielbiam to, w jaki sposób na ciebie działam, kotek. - posłał mi buziaka w powietrzu.
- Skup się lepiej na drodze, nigdy nie miałeś podzielnej uwagi. - zauważyłam, rozpinając pas, który w tamtym momencie był cholernie niewygodny.
- Man, pasy!
- Wyluzuj, został nam niecały kilometr. - wzruszyłam ramionami, poprawiając się wygodniej na siedzeniu.
- Pasy po coś chyba są, tak ? Zapinaj !
- Ale...
- Man nie kłóć się ze mną! - przewróciłam oczami, zapinając dla świętego spokoju te cholerne pasy.
- Zadowolony, tatusiu ?
- Tak... aaa zapomniałem ci powiedzieć... znaleźliśmy z mamą wczoraj rewelacyjną szkołę rodzenia.
- Świetnie, możecie tam iść razem. - skwitowałam, wybuchając śmiechem.
- Man, mówię poważnie. Jutro pierwsze spotkanie.
- Ale po co mi to ? Naprawdę nie mam na to ochoty. - posłałam mu kokieteryjny uśmiech, ale jak widać będzie nieugięty. Oni już do reszty powariowali ! Szkoła rodzenia... absurd. Chociaż... może być ciekawie...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejo ! Kochani, kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce i mam nadzieję, że się na mnie nie gniewacie ! Nie miałam dostępu do neta i nie mogłam nic dodać. Następne posty będą regularnie ! Do zobaczenia, Misie <33
Subskrybuj:
Posty (Atom)